Przesiadki

2015-05-23 18:49

 

Piszę niniejsze siedząc w „marszrutce”, czyli mikrobusiku, trasa Lwów-Warszawa. Wysiadłszy we Lwowie z pociągu Odessa-Użgorod od ręki znalazłem transport do Warszawy. Tyle że prywatny, ćwierć-legalny. Panowie stoją sobie i wyławiają z przybywających pociągów tych, których wyczuwają szóstym zmysłem jako klientów.  Po czym, napełniwszy samochodzik „doprowadzanymi” pasażerami – ruszają w trasę. Opierałem się temu cwaniactwu, zanim nie zobaczyłem mikrobusika z napisem Warszawa. Ze mna byłe tak, że byłem szósty – na 8 miejsc – więc jeszcze chwila czekania. Ale w międzyczasie padła komenda – idziemy do innego busika, bo tamten w relacjach tego środowiska jedzie jako pierwszy. Ujechaliśmy moze 2 km, na jakiś parking – i tam kolejna przesiadka. Już zacząłem podejrzewać, że jakas mafia. A to tylko lwowskie środowisko ćwierćlegalnych przewoźników przekłądało nas sobie wedle swoich reguł i wygody.

Odessę pozostawiłem z żalem. Nie ma co opowiadać, turystyka zawsze wiąże się z architekturą, miejscowymi legendami, pamiątkami bardziej lub mniej związanymi z miejscem. Dla mnie najważniejszy okazał sie tym razem przewodnik. Niegdyś pracownik portowy, zrobił „papiery” przewodnickie i świetnie się bawi w nowej roli. Umówiony na 3 godziny – zabawiał nas anegdotami i naprawde wielka wiedzą godzin 5. Przy tym prezentował i poczucie humowu, i wyczucie, z kim ma do czynienia. Rozpoznawszy we mnie Polaka, specjalnie podkreślał rolę rodu Brzozowskich i Potockich. Zapytawszy, czy ich znam, otrzymał odpowiedź: może ja ich znam, ale onie mnie znać nie chcą. To wywołało powszechną wesołość i na całą wycieczke zabarwiło narrację przewodnika.

Na słynnych „schodach” zastaliśmy chór chłopięco-dziewczęcy, o tak pięknych głosach, że az chciało się wysłuchać wszystkiego, co maja do wyśpiewania. Głosy wprost ze szczytów niebiańskich, naprawdę. Kręcono z nimi jakiś film, więc potem kilka razy ich słuchaliśmy w różnych zabytkowych miejscach Odessy.

Zaczęiśmy od cmentarza (jeszcze na mnie nie pora – zaprotestowałem ku powszechnej radości). Tam różne ważne mogiły, a jedna z najważniejszych – miejscowego szefa nad szefami, czyli mafiosa, który jednak nie był „worem w zakonie”, tylko prawdziwym dobrym Odessy, załatwiającym od ręki rózne ludzkie i gospodarcze sprawy. To były czasy radzieckie, podkreślmy. Na pogrzeb „bratwa” przybyła z różnych miast Rosji, trumnę niosąc boso. Podobno administrator cmentarza, wahający się, czy „takiemu” dac miejsce honorowe tuż przy cerkwi, dostał wybór (my zawsze dajemy wybór, powiedzieli mu): albo pochowamy w tym miejscu naszego druha, albo ciebie. Wahania ponić odeszły natychmiast w sina dal.

Do więzienia też nie chciałem iść, choć podobno komfortowe (dwuosobowe cele i inne radości życia), a przewodnik kusił i zachęcał. W ogóle „kryminalna Odessa” to jeden z turystycznych rytów tutejszych.

U prapoczątków współczesnej Odessy jest zasada, że wierzymy, iz nazywasz sie tak jak mówisz, twoja przeszłośc nas nie obchodzi, żyj tu, niekogo nie pouczaj, rób swoje. Nie żartuj z nas, to nasza rola śmiać się z samych siebie.

Podobno giełda (przenoszona dwukrotnie), którą dawno temu otwarto któregoś dnia o godzinie 12-tej – już o 13-tej była pod kontrolą przemytników, a o 14-tej „błatnaja” Odessa zarządzała największymi transakcjami kupieckimi.

Takich opowieści – sypał z rękawa nasz przewodnik ile kto chciał. Polecił mi pogłaskać mieszek trzymany przez jakąs figurę na pomniczku – by się wiodło finansowo. Różnymi poleceniami i rebusami oraz paradoksami cały czas wpuszczał nas w maliny. Ale też opowiadał o serialach telewizyjnych, które kręcone były w różnych mijanych pałacach, choć ich akcja działa się na przykład w Rostowie, Francji, itd.

Zainteresowała mnie masa „dochodnych domów”: ludzie obok swoich pałacyków budowali wielkie domy (wszystkie zdobione bogato sztukaturą na fasadach i wewnątrz), które całymi piętrami wynajmowali przybywającym przedsiębiorcom, zanim tamci nie dostali ziemi na własne rezydencje.

Architekt, który budował pierwszą giełdę, dostał polecenie (bo pytał naiwnie, w jakim stylu projektować): buduj w każdym stylu, który znasz, ale tak, by rozmawiający kupcy nie mogli być podsłuchiwani nawet z kilku kroków. Chodziło o „zające”, czyli zawodowych podsłuchiwaczy, potrafiących zniweczyć nawet najlepsze kontrakty. Wywiązał się z zadania i otrzymał należną gratyfikację.

Most teściowej – pomińmy niesmaczne opowieści – ma taka konstrukcję, że kiedy ktoś na nim podskoczy z przytupem – most przez kilka minut poddany jest falistym drganiom: wrażenie, jakbyśmy byli na kołybiącym się statku.

Kazdy, kto dostawał grunt pod dom, miał obowiązek zasadzić jakąś ilość drzew (sadzonki dostawał bezpłatnie). Tyle, że woda pitna (do dziś jest z tym problem) była naonczas w cenie niemal złota. A bywało, że kiedy drzewko przysycha – sam generał-gubernator prosił o wiaderko i sam podlewał, co było poważnym ostrzeżeniem.

Kardynał Richelieu – muszę to sprawdzić – podobno był księciem odesskim. No, wierzyć się nie chce.

 

*             *             *

W Odessie nie ma tego typowego dla dzisiejszych czasów napiętego patriotyzmu ukraińskiego. Po pierwsze bowiem, Odessa ma swój własny patriotyzm (ugaszczajcie się, proszę, byleście nas szanowali), po drugie zaś, w czasach najświeższego Majdanu zdarzyła się tu tragedia, która jeszcze się nie zabliźniła.

 

*             *             *

Oczywiście, „z winy” rozgadanego przewodnika nie zdążyłem się pożegnalnie wykąpać w Pontus Euxinus. Ale tym razem mu wybaczam.

Mam zresztą do przemyślenia różnicę między „żarnem” lwowskim i odesskim. Oba są leko cwaniackie, bardzo życiowe, a jednocześnie otwarte na przybyszów i pełne humoru. Może nie ma między nimi żadnej różnicy? Tylko czemu rozpoznaje się jeden i drugi „żarn” od pierwszej chwili? Dusza, prosze państwa, dusza.

 

*             *             *

Mam zwyczaj kupowania biletów, kiedy są potrzebne, bez uprzedniego planowania szczegółowego. Tym razem oznaczało to, że dostałem bilet nie sypialny, nie kuszetkowy – tylko „plackartę” (w ogólnym wagonie dla mas), i to numer najgorszy, 38, boczny, przy kiblu. Wszyscy mi przy pożegnaniu współczuli.

Ale co daje przeszkolenie w Odessie? Zapytałem „prowodnika” w wagonie kuszetkowym, czy znalazłoby się miejsce – i znalazło się, zwłaszcza że specjalnie mowę rosyjską akcentem nadwiślańskim. I oto za dopłatą „drugie tyle” znalazłem się w środku wycieczki zakładowej: port w Jużnym wysłał załogę na sobotnio-niedzielne zwiedzanie Lwowa. Rozmowom nocnym nie było końca, począwszy od spraw politycznych po żwykłe ludzkie sprawy.

 

*             *             *

Ostatnia przesiadka – z ukraińskiego busika w luksusowe WKD – wiąże się, niestety, z kanarem. Który zna mnie jak wszyscy inni, bo uprzykrzam im zycie.

W bałaganie bagażowym (24 godziny w podróży z Odessy) nie znalazłem kwartalnego biletu, znanego kanarom z niejednokrotnego widzenia. No, to mandacik, proszę.

Kiedy,smy rano z młodym dźwigowym z portu w Jużnym roztrząsali sprawy polityczne, zauważył on: trzymają nas teraz na tej Ukrainie jak w pudle: ani na Krym, ani do Rosji, ani do Europy. Taka ich p...ona polityka.

A co ja mam powiedzieć o kanarach?