Przypadek czyli „case”

2015-07-10 15:44

Kilka dni temu opublikowałem „Fragment” (TUTAJ). Teraz daję „studium przypadku”. Wciąż mowa o książce „Pół roku w Izbie”. z Jackiem

 

 

Izba kierowana przez Jacka  jest ostatnio bardzo zaangażowana w utworzenie w Kijowie Polish Business Center. Idea na tyle szczytna, że warto ją poprzeć. Co niniejszym czynię: ludzie, garnijcie się, PBC ułatwi, a może nawet umożliwi wam funkcjonowanie na rynku ukraińskim i zrobi to tak jak nikt inny nie potrafi.

W styczniu 2015 zgłosiłem – jako Dyrektor Generalny tej Izby, w drafcie Strategii – pomysł, który jest mój autorski, przeniesiony z poprzedniego miejsca zatrudnienia. Mój pomysł miał kozacką nazwę Sicz Kupiecka. W największym skrócie zadaniem projektu – w moim koncepcie – jest minimalizować ryzyko transakcyjne na linii Polska-Ukraina.

Nasze kraje dzieli granica europejska. Może mamy kulturę biznesową podobną, ale formalne wymogi po obu stronach granicy sie różnią, zas metody ominania praw cudzych i obowiązków własnych – są już diametralnie różne.

Kiedy więc przedsiębiorca polski ma wysłać towar na Ukrainę – to dostaje gęsiej skórki nawet, jeśli dobrze zna kontrahenta. Między wysłaniem towaru a finansowym sukcesem transakcji jest bowiem wiele „ruchomych” przeszkód do pokonania. Małych i dużych. Na przykłąd płatność może się zawieruszyć w gąszczu procedur, kontrahent może „zniknąć” lub „być zniknięty”, towar może być trzymany przez służby pograniczne długo i uparcie pod byle pozorem.

Dlatego umyśliłem, że te firmy polskie, które dokonują (będą dokonywać) transakcji eksportowych na Ukrainę – zrzucą się i założą spółkę ukraińską z polskim kapitałem. Część udziałów – niewielką – oddadzą zaprzyjaźnionym firmom ukraińskim, wyspecjalizowanym w spedycji, podatkach, niuansach prawnych. Część udziałów oddadzą Izbie jako tej, która rozkręca sprawę.

W ten sposób firmy te będą miały swój własny, polski podmiot na Ukrainie jako odbiorcę towaru (nie ma ryzyka „zniknięcia”), będą potem przekazywać towary kontahentom metoda „rączka w rączkę”. Oczywiście, to nie jest wszystko takie proste, ale „patent” niewątpliwie ułatwia prowadzenie biznesu eksportowego na Ukrainę, a że – jako się rzekło – w Polsce jest z ryzykiem „podobnie, tylko inaczej” – to samo można sklecić w Polsce dla firm ukraińskich, bliźniaczo.

Jacek stwierdził, że w tej koncepcji „nie widać” pieniędzy dla Izby. Ja zaś odpowiadałem: Izba ma w koncepcji spółki udziały, a do tego Sicz Kupiecka może dobrowolnie płacić „dużą składkę”, np. docelowo 10 tysięcy złotych. Kiedy Jacek nadal kręcił nosem – pokazałem cash-flow tego przedsięwzięcia (oszacowanie płynności finansowej). Kiedy nadal marudził – zażartowałem, że biznes plan na rynku kosztuje kilka tysięcy złotych, niech zamówi, ale – dalej żartowałem – nie chodzi ci, Jacku, o wiarygodność biznesową, tylko po złości, z powodów mi nieznanych (kłamałem, znam powody) żądasz ode mnie niemal „prospektu emisyjnego”.

Sicz Kupiecka póki co zdechła.

Ale jakby nie całkiem. Polish Busines Center – to Sicz Kupiecka a’rebours. W moim koncepcie Sicz miała realizować konkretne, korzystne dla przedsiębiorców zadania, znosząc bardzo konkretne elementy ryzyka, zaś najwyraźniej PBC ma stać się multi-agentem, multi-przedstawicielem, wielobiurem, mającym trudne do wyegzekwowania „zadania” w postaci „pogłębiamy, poszerzamy,koordynjemy, umacniamy, działamy, aktywizujemy, ustanawiamy, wspieramy”.  W koncepcji Jacka różne firmy mają się zrzucić na to biuro (jak dotąd żadna nie zrozumiała tej szczytnej idei), czyli wynająć biuro i opłacić jego funkcjonowanie oraz „etat”. Zastanawiające, że ani Kulczyk (honorowy Prezes Izby), ani PZU drugi wielki sponsor Izby) nie zadeklarowali uczestnictwa w przedsięwzięciu, choć robią niemałe interesy na Ukrainie. Nie wspiera tej sprawy nawet nowy „nabytek” Izby, wiceprezes robiący przemysłowo-handlowe kokosy na Ukrainie od lat. Entuzjazm ten – a raczej jego brak – może świadczyć o kiepskim przygotowaniu projektu (no, gdzież ten „prospekt emisyjny”, ktoś to policzył?), albo o jakiejś „podwodnej minie” całego pomysłu, na przykład chytrej zasadzce na udziały w PBC, gdyby to się jakimś cudem udało. Nie ma głupich – zdają się mówić „zainteresowani”: w ramach Izby może i byśmy zaryzykowali, ale coś nam mówi, że to nie Izba będzie panowała nad „nadwyżkami”.

Pora przejść do sedna

Nie ma takiego paragrafu w polskim prawie, jak „doprowadzenie do złego rozporządzenia czyimś losem”. A powinien być.

Bartek – to trzydziestoparoletni prężny i sprawny człowiek, biegle mówiący po ukraińsku, umiejący wszystko na pograniczu dyplomacji i biznesu, żonaty z Ukrainką, wiążący swoje losy z tym krajem. Pracował w Wydziale Promocji i Handlu przy ambasadzie polskiej w Kijowie. Widziałem go w akcji kilka razy: polecam go uwadze każdego uczciwego przedsiębiorcy i urzędnika.

Wielokrotnie Bartek wspierał Izbę informacjami źródłowymi, a czasem czymś więcej: w końcu miał dostęp do naprawde prawdziwych danych. Izba to przerabia(ła) na „własne” opracowania i analizy, które sprzedawała jako prawdziwe, choć pod wieloma względami były „lipne”. Długo by gadać.

Jacek – nie raz o tym mówię – jest w stanie pomóc człowiekowi, który chciałby pozostać w Wydziale na kolejną kadencję. Wiele osób mających wpływ na to, by przedłużono Bartkowi pobyt – chętnie nadstawi ucha na prośby Jacka. Jedną z takich osób znam od lat: byłem nawet nią zauroczony, bo i wygląda, i śpiewa, i zna się na swojej pracy. Może to nie byłoby zupełnie w porządku – ale taki kraj, sorry.

Kiedy Jacek dowiedział się, że Bartek ma taką właśnie życiową zagwozdkę – zrobił wiele, by Bartkowi „nie przedłużono”, albo inaczej: nie zrobił nic w tej sprawie, choć go o to proszono. Mając tak spreparowanego Bartka – Jacek mu łaskawie zaproponował: zostaniesz dyrektorem PBC. Dostaniesz etat, pierdu pierdu (w Izbie od lat nie ma nikogo etatowego, a przedstawiciel(ka) Izby w Kijowie ma główne zadanie zarobić na siebie i lokal, z czego wywiązuje się jak umie).

Bartek przyjął propozycję kilkanaście tygodni przed końcem kadencji w Wydziale. Może i domyślał się, że jego najmocniejszym kapitałem jest rozeznanie w Kijowie i zarazem dostęp do materiałów źródłowych Wydziału (po odejściu – koleżeński, oczywiście). Ale tknęło go, że zamiast dyrektorować w PBC – ma je uruchomić, począwszy od znalezienia lokalu. Przecież to całkiem inna robota!

Nic to, powiedział sobie, trzeba być elastycznym.

Od pierwszego lipca (jest dziesiąty lipca, kiedy to piszę) – Bartek juz nigdzie nie jest zatrudniony, a pracuje dla Izby. Wciąż czeka na „projekt” umowy o pracę, wciąż wynajduje nowe lokale pod PBC, bo żaden nie jest „dobry”.

Nie dostaje w tej sprawie pomocy nawet od drugiego z prezesów Izby, byłego ministra gospodarki, a potem finansów Ukrainy. Jego pstryknięcie palcem – i Bartek miałby PBC jak malowanie, nic, tylko dyrektorować.

Czy ów drugi prezes, czy Zarząd Izby podjął jakąkolwiek decyzję w sprawie PBC? Jeśli tak, to czy na podstawie przedstawionego opracowania, czy „na gębę”? Całkiem poważnie obawiam się, że może to być inicjatywa jednoosobowa...

Kiedy Jacek „pacyfikował” Sicz Kupiecką (i cztery inne pilne projekty animowane przeze mnie) – to jeden z kluczowych jego argumentów brzmiał: dobre imię Izby narazisz, jeśli ci ten projekt nie wyjdzie, dlatego od ciebie wymagam szczegółów uwiarygodniających.

Sprawdzam, panie Jacku – powiedziałbym, ale to przecież nie gra w karcięta, tylko o ludzkie losy. Izbo, dbaj o swoje dobre imię!