Przypowieść o talentach

2018-04-30 12:41

 

Miałem ubiegłej doby rozmowę z człowiekiem ściśle „przestrzegającym”. Przytaczał mi „jak z rękawa” cytaty luminarzy kościelnych, z których najłagodniejsze to "Nigdy nie zapominajmy, że komunizm i socjalizm to państwowe niewolnictwo”. Rozmowa była międzykontynentalna i pisemna, więc stała pod znakiem „łagodności obyczajów”.

W oczywisty sposób myli ów „brat” komunizm z socjalizmem. Aby Czytelnik mógł sam ocenić to, co w tej sprawie myślę, wyjaśniam:

1.       W moim przekonaniu socjalizm to idea i praktyka DOBROWOLNEJ i ŚWIADOMEJ współpracy wewnątrz wspólnot i pomiędzy wspólnotami, mającej charakter dobrosąsiedzki, wzajemniczy, składkowy, samopomocowy, samoobronny, solidarnościowy, itd. – do których popycha ludzi konstatacja wspólnego-podłego położenia (nie zawsze klasowego) wobec zorganizowanego, solidarnego monopolu tych, którzy nie sieją, a zbierają (sieją monopole, a zbierają cudze): z tej konstatacji wywodzą zasady moralne identyczne jak Dekalog (bo on jest w Europie drogowskazem cywilizacyjnym, a nie tylko religijno-wyznaniowym);

2.       W moim przekonaniu komunizm to idea (nie doświadczona jeszcze praktyką), która zakłada tak DOSKONAŁĄ ŚWIADOMOŚĆ obywatelską/humanitarną WSZYSTKICH, że skłania ona do bezinteresownego i bezwarunkowego świadczenia-służby na rzecz ogółu, z której w sposób oczywisty musi powstać dobro wspólne zdolne zaspokoić wszystkich, a jeśli gdzieś to kolektywne zaspokojenie szwankuje lub pojawia się kataklizm – istnieją możliwości wsparcia „przegrywających”, przywrócenia im równorzędnej pozycji startowej w następnych „rozdaniach” obowiązków wobec wspólnoty-kolektywu;

Socjalizm z powodzeniem praktykowano. W Polsce znamy go z takich konkretnych przedsięwzięć jak spójnie mieszkaniowe, towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych, ochotnicze straże pożarne, składki publiczne (public collections), kasy chorych, spółdzielcze mikrokredyty, spółdzielczość rolnicza, kooperatywy handlowe, uniwersytety ludowe-robotnicze, „oddolne” kluby sportowe, samopomoc w świadczeniu pracy i narzędzi-maszyn na rzecz wspólnoty, żłobki-przedszkola osiedlowe, świetlice i ogrody jordanowskie i działkowe, związki zawodowe, lokalne (nie-państwowe) fundusze emerytalne i rentowe oraz socjalne. Poddawano to wszystko wrogiej „demutualizacji” (prywatyzacji).

Komunizm próbowano praktykować (najbardziej odcisnął się na Historii fenomen Kraju Rad), ale zawsze – jak dotąd – był problem z powszechnością doskonałej świadomości obywatelskiej/humanitarnej. Kończyło się na tym, że krystalizowała się „świadoma awangarda proletariatu”, która uzurpowała sobie nadzwyczajne uprawnienia wobec „nieświadomej reszty”, zaprowadzała (w imieniu tej reszty) „dyktaturę proletariatu” i uruchamiała wszelkie wyobrażalne patologie nomenklaturowe.  Doszło do tego, że te nieudane próby osadziły się w pamięci zbiorowej jako „komunizm”, co skutecznie zniechęciło do idei komunizmu kolejne pokolenia.

O ile socjalizm dość konsekwentnie, wielopokoleniowo „wgryzał się” w przestrzeń feudalną i kapitalistyczną, doświadczając tam „demutualizacji”, ale zyskując sympatię na wsi i w ośrodkach zurbanizowanych – o tyle komunizm postawił na „akcję bezpośrednią”, czyli obalenie Państwa (organów, urzędów, służb, legislatury), zastąpienie go „zrzeszeniem zrzeszeń wolnych wytwórców”: taka niecierpliwość, połączona z niepowszechnością i niedoskonałością „świadomej awangardy” – przynosiła skutek odwrotny, jak dotąd zawsze: totalitaryzm, tyranię elit partyjnych, terror wobec „nieświadomych”. Wynik był taki, że to „awangarda” okazywała się najmniej niezłomna we wprowadzaniu powszechnej samorządności-spółdzielczości-wzajemnictwa-dobrosąsiedztwa-składkowości.

 

*             *             *

Mój rozmówca zza Morza – należymy do jednej wspólnoty wyznaniowej – zapewne całkiem inaczej niż ja odczytuje przypowieść o talentach (Jezus podróżując po Ziemi Obiecanej stosował agitacyjną technikę ludowej gawędy, którą po polsku nazywamy przypowieścią).

Oto skrót tej przypowieści

Człowiek, który wybierając się w daleką podróż przekazał swój majątek służbie. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, a trzeciemu jeden. Służący, którzy otrzymali pięć i dwa talenty, puścili je w obieg i zyskali drugie tyle. Trzeci sługa, który otrzymał jeden talent, zakopał go w ziemi. Gdy pan powrócił, zaczął rozliczać się ze wszystkimi. Gdy pierwsi dwaj przynieśli mu pomnożone talenty, pochwalił każdego z nich słowami:

„Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości swego pana”


Trzeci sługa przyniósł otrzymany od pana jeden talent i powiedział:

„Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: żniesz tam, gdzie nie posiałeś, i zbierasz tam, gdzie nie rozsypałeś. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!”


Pan rozgniewał się na te słowa i kazał odebrać talent trzeciemu słudze i oddać temu, który ma dziesięć talentów. 

„Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma”


Rozkazał też trzeciego sługę, jako nieużytecznego, wyrzucić na zewnątrz, w ciemności, gdzie będzie „płacz i zgrzytanie zębów”.

 

*             *             *

Odczytuję tę przypowieść następująco: posiadacz, który miał zaplanowana przerwę w doglądaniu swoich dóbr, zobowiązał do tego doglądania trójkę swoich pełnomocników, którym przydzielił „rewiry” odpowiednio do swojej oceny ich sprawności w doglądaniu. I oni dokładnie spełnili jego oczekiwania: ten kto dostał najwięcej – puścił w obieg (czyli spekulował) i wypracował „rentę spekulacyjną” w wysokości 100% - ale ryzykował, że koniunktura się odwróci. Ten kto miał „w doglądaniu” o wiele mniej – postąpił podobnie, choć z mniejszej inwestycji można było oczekiwać mniejszych – procentowo – tantiem. No, a ten, który dostał pod opiekę śladowy zasób – nie chciał paść ofiarą rekinów i wolał zachować powierzone dobro na funduszu nieaktywnym. Postąpił najrozsądniej, najroztropniej.

Ciekawym jest reakcji powracającego posiadacza, gdyby niekorzystna koniunktura pożarła spekulacyjne inwestycje powierzone dwóm pierwszym. Przecież pozostałby wyłącznie pod opieką tego śladowego funduszu zachowanego przez trzeciego pełnomocnika.

 

*             *             *

Cała przypowieść jest pochwałą „prywatnego”: kto ma dużo, temu się doda, kto ma mało – niech modli się, by nie stracić, a i tak nikt go nie doceni.

Dwa tysiące lat po Jezusie ten trzeci pełnomocnik zapewne zostałby skłoniony do przyłączenia się do funduszu „powierniczego” (Amber Gold itp.). Fundusze takie są sposobem rekinów na odessanie „wielkiej liczby małych oszczędności”.

 

*             *             *

Jednym słowem, gawędzący Jezus nie dorastał faryzeuszom do pięt w sztuce spekulacji (o którą zresztą cały świat podejrzewa i oskarża Żydów).

Moja przypowieść byłaby inna: ten najmniej wyposażony pełnomocnik nie idzie na rynek spekulacyjny (tu się zgadzam z Jezusem), tylko zakłada spółdzielnię podobnych sobie i razem uruchamiają przedsięwzięcie kolektywne. Ten pojedynczy talent zasiliłby spółdzielczy fundusz założycielski, a podjęta przez takich jak on wspólna działalność – przyniósłszy korzyść – pozwoliłaby temu słudze rozliczyć się z powracającym posiadaczem – i odejść (a nie być wyrzuconym). Miałby dokąd odejść, podczas gdy dwaj pierwsi – cudem korzystający „dla pana” z dobrej koniunktury – nadal pozostaliby w służbie, nie umiejąc zająć się pożyteczną robotą.