Przyzwoitość a PRZYZWOISTOŚĆ

2013-07-10 10:03

 

Ludzi poznaje się po detalach – gdzieś wyczytałem, a od siebie dodam: po tych detalach, z których na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, że istnieją i że świadczą o ludziach.

Powszechnieje przekonanie, że przyzwoity człowiek, który ma wrażenie, że jest obywatelem, nie powinien zadawać się czynnie z niczym, co polityczne. Powód: nic co polityczne nie jest dziś z prawego łoża. W takim łożu rodzą się pomysły, iż – na przykład – wystarczy coś udowodnić albo ładnie nazwać, by mieć rację (polityczną, urzędową, medialną, wyborczą), w związku z tym, w całkowitej niezależności od Prawdy i Cnoty, produkuje się rozmaite DOWODY, a potem się nimi gra, jakby były jedyną wartą zachodu rzeczywistością. Co z tego, że spreparowaną?

Podobno słynny bon mot Antoniego Słonimskiego brzmi tak: „Gdy nie wiadomo, jak się zachować, na  wszelki wypadek trzeba zachować się przyzwoicie”. Marcin Wolski, który to przytacza, ładnie pisze: „Przyzwoitość –  to nieodzowny składnik kindersztuby, a  zarazem harmonii w  stosunku do  świata i  do  siebie”. Szkoda, że pisze on to w multi-filipice przeciw komuś i czemuś, dając tym samym wyraz (…). Do tego pisze on, że niemal na pewno NIEPRZYZWOITOŚĆ nosimy jako garbaty spadek po „komunie”. I zupełne dyrdymały o tym, że daru przyzwoitości Opatrzność poskąpiła kulturom azjatyckim czy prekolumbijskiej Ameryce.

Jakże lubimy takie okrągłe, porażające swą prostotą zdania – doczytuję pochwałę przytoczonego wyżej bon-motu na stronie „Ogólna Teoria Wszystkiego – pytania do znanych odpowiedzi”. Wpisujemy je do naszego wewnętrznego sztambucha, polerujemy szmatką dobrego samopoczucia i wiedząc nareszcie swoje, już jako lepsi ludzie, ruszamy przed siebie z troszeczkę bardziej podniesionym czołem, niosąc nieoświeconym kaganek oświaty. I dalej: Przyzwoitość jest pojęciem jedynie na pierwszy rzut oka łatwym do zdefiniowania. Potocznie kojarzona ona bywa z postępowaniem zgodnym z hierarchią powszechnie uznanych i obowiązujących akurat wierzeń i wartości.

Swego czasu miałem okazję z bliska oglądać funkcjonowanie Piotra I., znanego bliżej jako syn korespondenta PAP, wielojęzyczny tłumacz, ikona flibustierskiej lewicy, niezły publicysta, współaktywista Pierwszej Solidarności, mistrz retoryki wiecowej. Zadałem mu kiedyś pytanie z tych trudnych, czy jeśli wda się w jakąś grę (uwielbia intrygi, jak każdy inteligent, a nawet bardziej), to zdoła potem się z tego otrzepać i wyjść z gry bez moralnego i aksjologicznego szwanku, powrócić do tego, co głosi. Odpowiedział mi tak jak zawsze odpowiadał innym: znaczy, pytasz mnie, czy jestem przyzwoity. Tym patentem retorycznym wielokrotnie zamykał temat, unikał odpowiedzi, ilekroć w powietrzu wisiało pytanie o jego stosunek do Ludzi i do Spraw. Myślę, że to jest jeden z powodów, dla których mu się błyskotliwa kariera posypała. Ludzie i Sprawy nie znoszą, kiedy ktoś nieprzyzwoity zajmuje się nimi instrumentalnie, dorywczo, połebkowo, narzucając im, jakie i jacy mają być. Dziś Piotr ma problem z naprawdę fajną inicjatywą społecznikowską, usychającą na oczach ludzkich: kto wesprze człowieka, którego setki razy wspierał, widząc potem nieprzyzwoite wsparcia tego skutki?

Ten przesympatyczny, wiecznie młody aktywista, jest – niestety – niemal wzorcowym przykładem przeciętnego uczestnika życia politycznego. Pamiętam, jak we wczesnej młodości pouczał mnie człowiek równie nieprzyzwoity: wejdź w tę (polityczną) topiel, udaj, że jesteś swój, a potem, kiedy będziesz miał swoją własną moc sprawczą, możesz zbawiać świat po swojemu. A co – pytałem – jeśli mi się ten smrodek spodoba i nie zechcę już zbawiać? Nie odpowiedział, zresztą, jemu akurat się spodobało w gównianej topieli, co widzę przecież niechcący śledząc jego karierę.

Jeśli ktoś myśli, że się nieprzyzwoicie znęcam nad tym czy tamtym człowiekiem czynu, niech jeszcze raz zajrzy do Ogólnej Teorii Wszystkiego: „Jednym z najbardziej znanych nowożytnych zwolenników przyzwoitości był np. niejaki Jean Jacques Rousseau. Nie mogąc znieść autorytarnych i opartych na przemocy metod wychowania dzieci stosowanych przez współczesnych mu, nieoświeconych jeszcze bliźnich, postanowił poświęcić swój cenny czas na stworzenie dzieła poświęconego wychowaniu zgodnemu z naturą, które to dzieło, nie tylko przeszło do historii ludzkiej przyzwoitości, lecz po dziś dzień uznawane jest za podstawę nowoczesnej pedagogiki. Ponieważ własne rozliczne dziatki przeszkadzałyby mu w pracy twórczej, polecił żonie oddać je po urodzeniu do przytułku, gdzie zgodnie z panującą wówczas modą zaraz sobie zmarły. I tak można w nieskończoność, aż po dzisiejsze czasy.

 Przeświadczenie, że zawsze mamy wybór pomiędzy dobrem a złem, jest co prawda nie pozbawione pewnego uroku, ale jakże naiwne. Przeważnie wybieramy pomiędzy złem które rozumiemy a złem którego nie potrafimy dostrzec. Wszystko wskazuje na to, że rzecz ma się analogicznie również z dobrem.”

Ukułem zatem sobie na podorędzie słowo PRZYZWOISTOŚĆ, czyli rousseau’owskie bajanie o przyzwoitości z pozycji absolutnie nieprzyzwoitych. Czytelnik mnie zna, wie, kogo bym za chwilę potraktował tym epitetem, gdybym dalej trwał w przedłużaniu tej notki.

Myślę, że jeśli – aby zachować się praworządnie i moralnie zarazem, nie potrzebujemy ani tworzyć, ani przywoływać prawa – to dajemy sobie radę. Może to tłumaczy, dlaczego prawo tak gęstnieje, dlaczego tak lepkie jest, dlaczego tak aroganccy są prawa twórcy i prawa stróże oraz różnej maści arbitrzy. To tam brakuje opamiętania i przyzwoitości – a stamtąd lepką cuchnąca mazia legislacyjną rozlewa się niecnota od Konstytucji po wszelkie zakamarki życia wspólnotowego i osobistego.

Polityka, polityka…

Ot, przykład pierwszy z brzegu. Cytat z Profesora Roberta B. Reicha w tłumaczeniu Michała Sutowskiego: „Możemy się różnić w opiniach, czego wymaga przyzwoitość, i rozstrzygamy to na drodze demokratycznej. Możemy zdecydować, że pewne standardy minimalne są zbyt kosztowne bądź nieefektywne, albo że nie można ich wymusić, albo że nakładają one bezprawne ograniczenie na nasze wolności.

Różne społeczeństwa dochodzą do różnych odpowiedzi w tych kwestiach. Np. posiadanie karabinów i rewolwerów jest zakazane w większości krajów rozwiniętych. Pracownicy mają w nich więcej praw niż w Stanach Zjednoczonych. Płace minimalne są wyższe. Podatki dla zamożnych są wyższe. Opieka zdrowotna jest bardziej powszechnie dostępna.

Każde społeczeństwo musi samo zdecydować, czego wymaga przyzwoitość. Na tym polega sens samego pojęcia „społeczeństwa”. Nie poddawajcie się bezmyślnemu twierdzeniu, że „rynki” wiedzą najlepiej. Rynki to twory ludzkie, wymagające od ludzkich istot, aby zdecydowały, jak mają być kształtowane i utrzymywane.”

Aleksandra Talacha (co z tego, że bliżej nieznana), w jakimś forum internetowym, zauważa przytomnie: „Nachodzi mnie prowokujące pytanie: czy słowo „przyzwoitość” może zmieniać znaczenia i w różnych czasach znaczyć co innego? Czyżby każde pokolenie wypracowywało sobie "swoją" definicję przyzwoitości (odpowiednią do czasów w jakich przyszło im żyć)? Czy może jednak przyzwoitości uczymy się od pokoleń, które były przed nami, a naszym zadaniem jest tę wiedzę jak najpełniej przekazać kolejnemu pokoleniu?”.

Tak sobie myślę, że kiedy jakiś wybitny – i bezgranicznie przyzwoity , oczywiście – polityk wystąpi z jakąś nową wersją Legionu Przyzwoitości, rozszerzając ją na prewencyjną cenzurę wszystkiego i wszystkich – trzeba będzie zabierać się z tego świata. Że tak będzie – dam sobie uciąć.

Bowiem „Istnieją dwie pokojowe formy przemocy: prawo i przyzwoitość” – twierdził ponoć Johann Wolfgang von Goethe. Kiedy jednak – to już ja, Jarząbek – prawo z przyzwoitością ktoś spróbuje splatać w kodeks – taki mix staje się zawsze niestrawny. Z wszystkimi niestrawności konsekwencjami.