Pułapki blogowe
Blog to jest taka forma wypowiedzi publicznej, w której liczy się „ostatnie słowo”, ostatnich słów kilka.
„Internetowi” – w odróżnieniu od „gazetowych” albo „książkowych” – nie trzymają w ręku ani w oku całości wypowiedzi czytanego autora. Co najwyżej „odtagują” jakąś starszą notkę.
Człowiek funkcjonujący w internecie ma ten sam kłopot co uczestnik konferencji: posunął się daleko ze swoimi myślami i poglądami, z argumentacją, z dojrzałością – ale żeby to ktoś zrozumiał, trzebaby mu przytoczyć kawałek historii, a to się staje nudne.
Dlatego w internecie i w życiu wiecowo-konferencyjno-dyskusyjnym obowiązuje czołowa zasada pozycjonowania: nieważne coś mówił wczoraj, ważne byś dzisiaj wstrzelił się w odzew. Jeśli napiszesz notkę, która jest zbyt „wydumana”, albo odwołuje się (np. poprzez linki) do wcześniejszego dorobku – przepadłeś.
Ten psycho-mentalny mechanizm (strasznie zresztą spłycający, analfabetyzujący masy czytające) jest jedynym ratunkiem dla książek. Publikowanie książek w internecie jest zajęciem karkołomnym. Publikowanie biografii – jeszcze bardziej. Co innego bieżący dziennik. Może jeszcze udają się internetowe publikacje analityczne, raporty, białe księgi, bo po takie wydawnictwa wszyscy sięgają.
Jest może w świecie 10 tysięcy dużych archiwów internetowych – z tego połowa płatnych – po które ludzie sięgają chętnie.
Na to mogą liczyć ci „internetowi”, którzy sobie wyrobili nazwiska: wtedy owe nazwiska stają się „tagami archiwalnymi”, wszystkich interesuje, co on kiedykolwiek powiedział na jakiś temat będący dziś „w obróbce”.
A bloger?
Bloger niech sobie – jak ten puch na wietrze – lata to tu, to tam, gdzie go poniosą tu-teraz zdarzenia i tu-teraz myśli. Jutro i tak nikt nie będzie pamiętał, że on cokolwiek napisał. No, chyba że „poskandalił sobie”, albo zajął się top-owym tematem i utrafił w odzew.