Publiczność

2013-09-29 07:25

 

Najbardziej fatalną formułą obecności obywatela w życiu publicznym jest samo-obsadzenie się w roli publiczności. Pogardliwie słowo to zastępuje się słowem „frekwencja”.

Co prawda, maleje, ale wciąż duża jest liczba osób, które deklarują, że „polityka nas nie interesuje”. I nie jest to – modna w latach 70-tych, 80-tych – „emigracja wewnętrzna”, czyli świadome ignorowanie przekazu politycznego Władzy w kierunku Ludności, tylko rzeczywiste unikanie „kontaktów i tematów”. W odróżnieniu od „emigracji wewnętrznej” owo unikanie stanowi dowód na obywatelskie wyjałowienie. Wszak nie zaczarujemy rzeczywistości, nie interesując się „polityką” nie spowodujemy, że ona się nami przestanie interesować. A kiedy się zainteresuje – będziemy tym bardziej zaskoczeni, tym głębiej poruszeni, tym mocniej zszokowani.

To jednak nic. Oto bowiem – co widać niemal gołym okiem – najbardziej rośnie nam „społeczność komentatorów”, działająca po to, by udowodnić sobie i innym, że „Polak zna się na lecznictwie” tak samo jak na polityce. Sami fachowcy. Kolejkowi!

Nauka o nauczaniu zbadała już temat w licznych eksperymentach i oto co serwuje: najbardziej opanowujemy jakieś zagadnienie, jeśli je praktykujemy, ćwiczymy, trenujemy „na żywo” (opanowujemy wtedy do 90% treści). Podobnie jeśli stwarzamy sobie symulację rzeczywistości i w niej funkcjonujemy jak w prawdziwej. 70% materiału opanowujemy, kiedy odtwarzamy, dokonujemy prezentacji, sami uczymy innych, a przynajmniej aktywnie uczestniczymy w fachowo moderowanej dyskusji. Kiedy czynnie obserwujemy czyjeś praktyki, ćwiczenia – bezpośrednio albo poprzez media – mamy szanse na co najwyżej 50% skuteczności w opanowaniu tematu. Najsłabiej nam to wychodzi – 10-20-30% - jeśli o sprawie czytamy, słuchamy, biernie się przyglądamy.

Powiadają w uproszeniu uczeni: wykład – daje 10% opanowania tematu, demonstracja – 20%, dyskusja – 40%, działanie podmiotowe – 90%. A kiedyż jest owe 100%? Kiedy wciąż działamy i jednocześnie umiemy nabrać dystansu, dokonać samoobserwacji.

Jeśli więc uprawiamy politykę „kolejkowo-medialną” – to lepiej warto wiedzieć, że takie podejście prędzej nas ogłupi niż uczyni biegłymi. Zresztą, mediom zdaje się o to chodzi, jeśli nie wprost, to pośrednio. Cóż to bowiem za publiczność, pośród której każdy ma jakieś swoje zdanie i jeszcze do tego wymagania? Przecież lepiej, aby – jak u Orwella – wszyscy myśleli podobnie, czyli niesamodzielnie i sztampowo, „pod sznurek”!

Wstyd powiedzieć, ale widać to podczas wielkich wystąpień ludowych.

Dlatego jestem zwolennikiem edukacji politycznej poprzez praktykowanie wspólnotowych działań samorządowych. Te akurat są rugowane ze szkolnictwa na każdym poziomie edukacji, a w rzeczywistym życiu publicznym – giganci, długo nic, i drobnica. Tak się obywatelem nie staniesz – pretendencie.