Pyrgnięcie

2013-05-16 08:16

 

Siedzę sobie w podmiejskiej kolejce elektrycznej, która zamiast jechać – stoi już kilkanaście minut między stacjami: taką przypadłość na trasie z Grodziska Mazowieckiego do Warszawy mają prawie wszystkie składy w obie strony, wiosną, latem, zimą, jesienią, rano, w południe, wieczorem. Pociąg jest pełen spracowanych ludzi mających narastające pragnienie dojechania wreszcie do celu, aby choć chwilę odpocząć. Bo w pociągu rzadko kto odpoczywa, zwłaszcza kiedy frustrujące są ciągłe opóźnienia, wszechobecny brud, klekotania jakichś elementów na dachu albo łomoczące stukanie nierównego podwozia. Z krańca wagonu dobiega odór papierosów i napoju chmielowego, bo krańce wagonów są „strefą specjalną” zawłaszczaną przez ludzi spragnionych dymka i łyka.

Czytam Pawła Wieczorkiewicza i Justyny Błażejowskiej grubą książkę „Przez Polskę Ludową na przełaj i na przekór”, zazdroszczę im, bo sam nie dokończyłem jeszcze pozycji wierszem o tym samym okresie (Socrealia). Książka niby o PRL, ale przecież siedzę sobie w podmiejskiej… (patrz: akapit wyżej). Nie wiem czy śmiać się, czy płakać.

Słyszę za plecami podniesione głosy, co niechybnie oznacza, że kanar przyłapał kogoś. Głosy narastają, pociąg rusza i dojeżdża do stacji, głosy przenoszą się z wagonu na peron. Widzę teraz tę scenę: kanar trzyma jakieś papiery i próbuje spisywać 30-latka, ten zaś od paru minut deklaruje: uważaj, bo cię pyrgnę, pyrgnę cię, rozumiesz?

Ledwo tłumiłem w sobie wybuch śmiechu. Jeżdżę tą kolejką dwa razy dziennie, jej punktualność, higiena, dbałość o klienta, stan techniczny i wszystko, co ma związek z cywilizacją, pozostawiają wiele do życzenia, ceny rosną w tempie grubo przewyższającym inflację (w ciągu 5 lat prawie podwoiły się), bywa, że zamiast dwóch wagonów jedzie jeden, co oznacza nieziemski ścisk, i to nie przez planowane 30 minut, ale dużo dłużej, bo wiecie, punktualność…. Tylko kanary nigdy nie zawodzą. Polują na każdą nieścisłość w biletach, już nawet nie na gapowiczów. Ich celem nie jest osiągniecie pełnego „obiletowania” pasażerów, bo wtedy nie mieliby pracy. Ich celem jest sam pasażer. Capnięcie go za cokolwiek, niech najwyżej sobie potem wyjaśnia. To są łapiduchy, wydrwigrosze, sfory wygłodniałych i wściekłych rwaczy. Ich nie obchodzi, że kolej nie wywiązuje się z umowy z pasażerem obiecującej, że go dowiezie o czasie w ludzkich warunkach do celu. To nie ich zakres.

Widuję z bliska dziesiątki scen pasażersko-kanarowych miesięcznie. Ale scena, w której przyłapany pasażer (a może tylko namierzony) zamiast popiskiwać grozi kanarowi pyrgnięciem – jest barejowskim ostrzeżeniem dla kolei: uważajcie, jeszcze chwila, i pociągi będą pełne pasażerów bez biletów, gotowych was „pyrgnąć”, którzy będą mieli tę przewagę, że przecież będziecie musieli mimo wszystko ich wozić, bo ani nie wstrzymacie za karę ruchu, ani nie ustawicie policji na peronach, by zatrzymywać wszystkich gapowiczów, to nie PRL w końcu!

Pośrednio mogę też coś sądzić o nastrojach społecznych (o jejku, czy przez tę notkę nie stałem się JW, jawnym współpracownikiem, donoszącym na ludzi?). Panie Tusk, za chwilę przestanie być ważne, czy to pańska wina, czy nie: lud wyjdzie z tych podmiejskich, pordzewiałych, śmierdzących i rozklekotanych dorożek, porzuci swoje śmieciowe umowy, machnie ręką na cwaniaków wydzierających im resztki pieniędzy za badziewie. Lud zacznie pyrgać na lewo i prawo, a jak się opamięta, to się skrzyknie i pójdzie pod pański dom. A tam będzie jeszcze śmieszniej, jak w tym dowcipie opowiadanym przez Dańca: gdyby zebrać wszystkie wielkie drzewa w jedno potężne drzewo, wszystkie żelazne topory w jeden potężny topór, wszystkie rzeki w największą rzekę świata, wszystkich drwali zamienić w wielkiego mocarnego drwala, i gdyby ten drwal, tym toporem, to drzewo ściął, i wrzucił do tej rzeki – to sensu w tym mało, ale jaki byłby plusk! Tak, panie Tusk!