RES PLURABLICA. SAMORZĄDNOŚĆ RÓWNOLEGŁA

2014-01-23 13:08

 

/ prolegomena do symultanii politycznej i jej mansjonów/

 

Polityka w swych najgłębszych trzewiach nie znosi różnorodności, którą opisują w światowej literaturze takie słowa jak Pluralizm-Wielość, Multitude-Rzesza, Différance-Różnia, a także potoczne określenia: rozmaitość, spectrum, wielorakość, niejednolitość, barwność, wielotorowość, dowolność, wachlarz, zróżnicowanie, miszmasz, kalejdoskop. Polityka bowiem lubi rządzić, a najłatwiej jest rządzić czymś co jest zunifikowane, znormalizowane, ujednolicone, wszędzie i zawsze takie samo.

Są dwie zasadnicze drogi ułatwiania sobie politykowania przez politykę: koszarowanie oraz rubrykowanie, które można utożsamiać odpowiednio z totalitaryzmem albo z autorytaryzmem:

  1. Koszarowanie polega na tym, że przymusem bezpośrednim albo np. ekonomicznym czy dopuszczeniowym skłania się ludzi, rodziny, wspólnoty, organizacje do tego, by stali się (stały się) identyczni w istotnościach: najlepiej to obrazują formacje wojskowo-mundurowe, w których poszczególne osobniki i pododdziały są nierozróżnialne dla niewprawnego oka, bo wyglądają, zachowują się i komunikują się wg. ściśle określonych instrukcji, regulujących najdrobniejsze szczegóły. Sznyt, regulamin, unitaryzm – a wraz z nimi rozbudowany aparat inwigilacji, przymusu, przemocy, penalizacji zachowań niestandardowych;
  2. Rubrykowanie polega na tym, że Państwo-Rząd ustanawia – niezależnie od tego, jaka jest rzeczywistość – specjalny, sztuczny, unitarny świat i taki język komunikowania się. Ktokolwiek i cokolwiek chce zaistnieć, nawiązać kontakt z Państwem – musi się wpasować, wrejestrować w którąś z rubryk takiej swoistej „kratownicy”, inaczej jest niezauważalny dla Systemu-Ustroju. Służą temu liczne normy, standardy, przepisy, certyfikaty, algorytmy, procedury – a jeśli ktoś pozostaje poza tym obszarem – są powołane specjalne służby i podejmowane „kampanie” wcielające „odstępców” do „kratownicy” albo „utylizujące”odstępstwa;

Na pytanie „a gdzież tu wiele innych form rządów, na przykład demokratycznych” – odpowiadam: nie ma takich, wszystkie okazują się ostatecznie albo totalitarne, albo autorytarne, a najłatwiej to wykazać obserwując zachowanie się Państwa-Rządu (systemu-ustroju) w chwilach ekstremalnych, przełomowych, kryzysowych.

Oczywiście, rozumiem, że z takim myśleniem należę do mniejszości-mniejszości, mogę zatem być (i jestem) określany jako utopista, don kiszot, pojeb, niesterowalny, itd., itp.

Kiedy bada się totalitaryzm – warto czytać DYSYDENTÓW (czyli kogoś, kto wyrósł w systemie, ale ostatecznie go zwalcza). Kiedy bada się autorytaryzm – warto czytać ODSTĘPCÓW (czyli kogoś, kto jest objęty systemem, ale wciąż ucieka na jego margines).

Wyjaśniam Czytelnikowi, tak dla klarowności, że za czasów minionych byłem odstępcą, a obecnie jestem dysydentem, co brzmi paradoksalnie. Za totalitaryzmu powinienem być – wedle własnych tu rozważań – dysydentem, a obecnie, kiedy jest autorytarnie – powinienem być odstępcą. Wyjaśni się to potem.

Poniżej w krótkich przedwstępach daję najnowszą redakcję mojej postawy politycznej, anno domini 2014, styczeń, w warunkach Polski. Będę rozwijał. Niech nad tymi rozważaniami zawisa zacytowana mądrość: Filozof powiada: nie umiałeś być posłusznym wobec króla, musisz się nauczyć jadać marną ciecierzycę. Na to mędrzec odpowiada: gdybyś zawczasu nauczył się jadać ciecierzycę – nie musiałbyś się wdrażać do pokornej służby królowi.

Res plurablica

W tym neologizmie zawieram trzy kluczowe dla mnie słowa polityczne: Sprawa (res), Różnorodność (plura), Nadrzędność (publica). Szczególnie to ostatnie słowo – bo zwykle „publica” tłumaczy się jako „wspólny” – z naciskiem tłumaczę jako "nadrzędny": w naturze (psychomentalności) każdego człowieka leży swój osobisty sobieradzik, natomiast człowiek gotów jest poświęcić go dla działań wspólnych, jeśli jest coś nadrzędnego, czego sam nie zdoła załatwić, osiągnąć.

Aksjomatem dla moich rozważań politycznych jest taka samoorganizacja społeczna, która jednoczy ludzi w dowolny, definiowany przez nich samodzielnie sposób – wyłącznie dla spraw, które oni sami uznają za nadrzędne dla siebie, każdy z osobna.

W tym sensie naruszeniem dóbr człowieka i dóbr obywatelskich, politycznym grzechem rządzących jest jakakolwiek „autorska” lista Spraw redagowana przez Rząd i podana jako „gotowa” Obywatelom, nawet jeśli pozorowana jest „konsultacja społeczna”.

Jest też grzechem jakakolwiek próba „koszarowania” czy „rubrykowania” rzeczywistości, która zabija różnorodność, uwiązuje człowieka do siatki pojęciowej stworzonej dla wygody rządzących, a jednocześnie zniewala rządzonych, przypisuje ich pojęciom sztucznym, „drewnianym”.

No, i poważnym naruszeniem norm społecznego współżycia jest wskazywanie przez rządzących tego, co ważniejsze i tego, co owym ważnościom winno być podporządkowane. O tym, co publiczne, co będzie motorem do działań wspólnych – decydować wszak może tylko jednostka-osoba.

Suweren i Obywatel

Obywatel to taki ktoś, kto ma rozeznanie w sprawach publicznych (zbiór nadrzędności zredagowany przez indywidualne osoby) i oczywistą, nieprzymuszoną skłonność do czynienia tych spraw lepszymi. Przeciwieństwem takiego obywatela – nazwijmy go prawdziwym – jest obywatel rejestrowy, czyli taki, który w wyobrażeniu rządzących wypełnia cztery funkcje, niczym przedmiot na wyposażeniu „władzy”: sprawozdawaj (bym wiedział, co robisz i co masz), płać (wedle wszystkiego, co zadane do płacenia), głosuj (wedle apeli i wedle zadanych ordynacji, w terminach i reżimie, jaki ci zaserwowano), oddaj się pokorze (wobec wszystkiego co cię spotyka bądź stoikiem, porzuć bunt i szemranie).

Obywatelstwo jest przymiotem Człowieka. Człowiek to jest taki ktoś, kto ma przyrodzone prawo do sprawiedliwego czerpania z dostępnych dóbr Natury (indywidualnie i kolektywnie-wspólnotowo), a jednocześnie do współtworzenia (indywidualnie i kolektywnie-wspólnotowo) dóbr kulturowo-cywilizacyjnych i – równolegle – korzystania z nich (indywidualnie i kolektywnie-wspólnotowo) przy zachowaniu godności osobistej i praw oczywistych na dostępnym poziomie rozwoju cywilizacyjnego.

Suweren to taki ktoś, kto ma niezbywalną i powszechnie zrozumiałą władzę nad sobą samym i rzeczywistością, pośród której żyje. Nie chodzi tu jedynie o niezależność od nikogo (tzw. suzeren), ale o rzeczywistą podmiotowość we wszystkim, co kogoś dotyczy.

W przypadku jednostki chodzi o to, żeby była ona panem swego losu, a jeśli część tak rozumianej suwerenności oddaje osoba jako Nadrzędność do obszaru publicznego (np. wspólnocie) – to czyni to dobrowolnie, świadomie i każdorazowo z prawem wycofania się po dokonaniu „rozrachunku”.

W przypadku Państwa (i jego różnych szczebli zarządzania nawą publiczną) chodzi o to, by pozostawało ono wciąż na usługach Społeczeństwa, Narodu, Zespolonego Obywatelstwa.

Jakakolwiek forma „uwięzi” nałożona na jednostkę czy Zespolone Obywatelstwo, polegającej na tym, że wycofanie się jest nadzwyczajnie kosztowne – oznacza obecność w Polityce albo totalitaryzmu, albo autorytaryzmu.

Istota Państwa. Podstawa ekonomiczna

Przyjęło się sądzić, potocznie, ale też urzędowo i nawet naukowo, że Państwo pełni – zwłaszcza w swoim własnym państwowym etosie – rolę służebną wobec Zespolonego Obywatelstwa. Owa służebność ma się podobno objawiać „mnożnikowaniem” przez organy, urzędy i służby wszelkich starań obywatelskich, co oznaczałoby, że „dań” (pieniężna, rzeczowa, zaangażowaniowa i zasobowa) przeznaczona na Administrację, Infrastrukturę, Fundusze i Politykę wraca do dań-czyńców pomnożona na tyle, że każdy odczuwa, iż słusznym jest istnienie Państwa i jego rozmaite prerogatywy. Sądzi się tak wciąż od nowa mimo coraz bardziej oczywistych, a nawet coraz bardziej dolegliwych przejawów czegoś wręcz przeciwnego.

Otóż Państwo współczesne zajęte jest dwoma podstawowymi zadaniami. Po pierwsze – rugowaniem Zespolonego Obywatelstwa z pozycji suwerena politycznego. Po drugie – mimo stwarzania pozorów zaangażowania w wielowątkową całość życia społecznego, kulturalnego, gospodarczego – współczesne Państwo zajmuje się wyłącznie zarządzaniem Budżetami (przede wszystkim Budżetem Centralnym), a owo zarządzanie pojmuje niemal wyłącznie jako maksymalizowanie tej części Budżetów, którą może gospodarować poza jakąkolwiek kontrolą, w tym kontrolą obywatelską.

Służą temu zabiegi i manewry wokół fenomenu Władzy. Parlamentarzyści, a wraz z nimi pęczniejąca Nomenklatura, biorą udział w przedziwnej i kosztownej grze kamaryl, te zaś zarządzają klikami i koteriami: owocem tej gry jest Twierdza Konstytucyjna (prawa, przepisy, normy, dopuszczenia, wtajemniczenia, immunitety, procedury, algorytmy, standardy - zza których bezkarnie sobie poczynają wybrańcy), liczne Zatrzaski Lokalne (niepisane zmowy w środowiskach i w „terenie”, odsysające z Ludności i Kraju wszystko co treściwe i żywotne, dla dobra prywatnego i partykularnego), Więcierze Mętne (specjalne „utwory” złożone z przepisów, zapisów, niby-umów, algorytmów - z powodu których obywatel zawsze przegra z rwaczem biznesowym, politykiem, urzędem, organem, służbą, kutym pracodawcą).

Owocem takiej gry jest Pentagram (giga-media, giga-biznes-giga-gangi, giga-polityka, giga-służby), który przechwytuje od Państwa jego – uzasadnione konstytucyjnie – prerogatywy, uprzednio się w Państwie zagnieżdżając.

Ostatecznie – niemal powszechnie choć bezpodstawnie akceptowana, przyzwalana – abstrakcyjna, ustrojowa władza Państwa nad Zespolonym Obywatelstwem, przeistacza się magicznie w bardzo konkretną, niekonstytucyjną władzę konkretnych urzędów, organów, służb, funkcjonariuszy, urzędników, plenipotentów, kontrolerów, sędziów, inspektorów – nad konkretnymi ludźmi i ich sprawami codziennymi. A to już jest dolegliwe, uciążliwe, nie akceptowane i przede wszystkim nielegalne, choć zgodne z przepisami.

Nielegalność Państwa polega na tym, że znakomita większość Obywateli sądzi, iż bez tego Państwa funkcjonowałoby się im lepiej niż pod rządami tego Państwa.

Istota samorządności. Podstawa ekonomiczna

Przyjęło się sądzić, że nosicielami samorządności są samorządy terytorialne (właściwie ich wykonawcze organy), a także rozmaite dobrowolne i para-dobrowolne izby, cechy, gildie, rady, związki, kluby, kościoły, towarzystwa organizujące Ludność i jej zbiory wokół jakichś wspólnych idei zawodowo-profesjonalnych, hobbystycznych, światopoglądowych, lokalno-środowiskowych, ideowo-społecznikowskich, itd., itp.

A jednak nawet pobieżna analiza źródeł finansowania tych formuł, a także reżim prawno-ustrojowy zamykający ich działalność w granicach nad-gęstego prawa, do tego swoisty system kliencko-nomenklaturowy powodują, że wszystkie te „samorządy” są w rzeczywistości wysuniętymi placówkami Państwa. Wyłamują się z tej konwencji – mowa o Polsce – co większe kościoły, przy czym wcale nie oznacza to ich zakotwiczenia w samorządności (choćby ze względu na autorytarną ich hierarchię), tylko starają się one albo odsysać zasoby Kraju i Ludności oraz Władzę kosztem Budżetów (stają się konkurencją Państwa), albo rugują Zespolone Obywatelstwo z konstytucyjnej roli Suwerena, i tak lekceważonej, ignorowanej, ustrojowo zamienianej w swoje przeciwieństwo (a’rebours).

Samorządność, o której myślę,  oparta jest na Obywatelstwie. Na samym początku powyżej (Res plurablica) wskazuję na to, że priorytetem jest Człowiek-Osoba i jego indywidualność. Należy mu się poszanowanie go takim jakim jest, może z zachowaniem zasady „primum non nocere”, czyli „przede wszystkim nie szkodzić, co po przeniesieniu z obszaru medycyny na organizm społeczny oznacza „rób swoje i po swojemu, o ile nie zagraża to podobnej swobodzie współ-żyjących”.

Dopiero zachowanie tego priorytetu – niemal nigdzie nie obecne, jeśli zważyć to co przed chwilą powiedziano powyżej o istocie Państwa – pozwala rozumieć, że sprawy publiczne to takie, które jednostka we własnym interesie, suwerennym interesie, dobrowolnie, świadomie i zawsze z prawem wycofania się oddaje do obszaru Nadrzędności (publicznego).

Tu ważna uwaga: Państwo (zarówno totalitarne jak też autorytarne) robi wszystko, by tę opisaną wyżej „oddolność” podporządkować swoim regułom: pozory demokracji (np. wybory) zakleszczone są w takie glajchszaltujące rozwiązania jak „uniwersalna” ordynacja wyborcza, odgórne limity liczby radnych i apanaży, nadzór tzw. RIO (regionalne izby rozrachunkowe), kooficent podatkowy (ile gmina sobie zostawi), żenująco lokajskie usytuowanie sołtysów, wspólny dla całego kraju termin wyborów, opacznie rozumiana kadencyjność (odejście osoby z funkcji pozwala następcy wyłącznie „dokończyć” kadencję), instytucja komisarza państwowego, pełna państwowa kontrola wykonawcza nad (konstytucyjną przecież) instytucją referendum, itd., itp. do tego urzędy rozmaitych Rzeczników i Trybunały obarczone są „reżimem państwowym”, co na co dzień kłóci się z racjami obywatelskimi.

Ekonomiczną podstawą samorządności jest wyłącznie „składka” (public collection), w każdej innej postaci (a zwłaszcza podatki, odpisy, opłaty, grzywny, cła, dotacje, itd., itp.) – przeczą samorządności.

Praca własna podstawowym ustrojowo źródłem dochodu

Praca – rozumiana jako rzeczywisty, nie markowany wkład człowieka do Społecznej Puli Dobrobytu – jest jedynym warunkiem obywatelskiej podmiotowości publicznej. Jaśniej: jeśli Obywatel oddaje jakiś aspekt swojego osobistego, jednostkowego życia do rozstrzygania publicznego (Nadrzędność) – to nie ma prawa wymagać korzystnych rozstrzygnięć dla siebie, jeśli wraz z oczekiwaniem takich rozstrzygnięć nie wnosi od siebie zaangażowania przekładającego się na wspólna korzyść.  

W indywidualnych, „robinsonowych” relacjach człowieka z rzeczywistością sytuacja jest oczywista: cokolwiek chcesz skorzystać – musisz temu poświęcić swój trud, zaangażowanie, czas, uwagę, a może nawet powinieneś wziąć na siebie uciążliwość.

W relacjach wzajemnych między ludźmi rzecz ma się nieco bardziej złożenie, ale nie aż tak, żeby ktoś tego nie pojął: każdy bowiem instynktownie, intuicyjnie rozumie istotę wzajemnictwa, czyli samopomocy w załatwianiu spraw życiowych wzajemników, z których to każda sprawa może być inna indywidualnie, ale przy współpracy „ja wam, wy mnie” w sumie każdemu wzajemnikowi łatwiej przychodzi uzyskanie dochodu niż indywidualnie. Jeden pan nazwał to świadczeniem „pracy użytecznej społecznie” (nie mylić z subotnikami czy z sądowym nakazem).

Permanentna ustrojowo odnawialność szans

Życie zbiorowe w warunkach zbiorowości (a nawet życie w formule „robinsona”) – to ciąg porażek i sukcesów: raz nam udaje się osiągnąć zamierzenia, innym razem coś nam nie wychodzi. Jest oczywiste, że jeśli ktoś doświadczy – losowo albo dzięki predyspozycjom i cnotom – dłuższego pasma sukcesów, to w kolejnym „rozdaniu” (iteracji, indykacji) dysponuje większymi możliwościami niż ktoś, kto poturbował właśnie ciąg porażek.

W świecie roślin oznacza to, że jedne z nich „kładą cień” na pozostałych, w świecie zwierząt oznacza to „pozycjonowanie”, czyli trwałe usytuowanie jednych osobników wyżej w hierarchii niż pozostali.

Istotą człowieczeństwa jest ciągłe „instalowanie wentyli” (wentylacja) w miejscach, gdzie życie publiczne zaczyna się petryfikować, gdzie rozmaite możliwości publiczne, a w konsekwencji jednostkowe-osobiste są „pozaklepywane”.

Ustrojowa gwarancja proporcjonalności wkładu i korzyści

Łatwo jest sobie wyobrazić Społeczną Pulę Dobrobytu. Czyli obszar dóbr, wartości, możliwości, które uznają wszyscy zainteresowani (bo są też takie, które jedni cenią wysoko, a inni ich nie zauważają).

Istotą podmiotowego życia społecznego jest zachowanie proporcji między tym, co jednostka/wspólnota/zbiorowość wkłada do takiej puli, a tym, co z niej czerpie. Jest to bodajże najważniejsza instytucja społeczna, zasada nazywana sprawiedliwością społeczną.

Chcesz wspólnie doprowadzić wodociąg do swojej siedziby? Daj proporcjonalny grosz albo poświęć swój czas na prace przy wspólnym wodociągu. Inaczej nie masz prawa do nitki wodociągowej biegnącej tuż obok twojej siedziby.

Oczywiście, człowieczeństwo pojmowane jako humanitaryzm może i powinno przewidzieć sytuacje nadzwyczajne, takie jak czyjeś inwalidztwo, chwilowa albo chroniczna niemoc zdrowotna albo niewydolność ekonomiczna.

Istota Monopolu

Monopol polega na „zaklepywaniu” dóbr, wartości i możliwości, które chce się czerpać ze Społecznej Puli Dobrobytu niezależnie od swojego wkładu. Dla takiego „zaklepania” niejeden gotów jest poświęcić więcej swojego trudu i uwagi, niż dla „uczciwego” generowania wkładu do Puli. Stąd mamy mnóstwo ludzi i grup społecznych, które wymachują innym przed oczami swoim zapracowaniem, poświeceniem i brakiem czasu na „normalne spokojne życie”, choć całe ich zaangażowanie jest nikomu do niczego niepotrzebne, po jest kupa solidnej pracy monopolizacyjnej.

Monopolizowanie wszystkiego co się da leży w naturze człowieka. Pani stojąca za mną w kolejce do kasy ogłasza” będę tu stała”, po czym – dokładnie wbrew temu co powiedziała – nie stoi, tylko dalej wybiera towary, a dopiero kiedy „jej miejsce” w kolejce zbliży się do kasy, ona wraca i omija wszystkich, którzy „uczciwie” stali.

Powyższy „nanomonopol” jest tak powszechny, że ludzie pukają się w czoło, kiedy odmawiam komuś „zaklepania”. Ale stąd wyrastają „mikromonopole”, czyli trwałe ustalenia, że niezależnie od okoliczności ten oto osobnik ma gwarancję takiego oto dochodu z naszej wspólnej puli. Bo to, bo tamto (zawsze jest jakieś poważne uzasadnienie). Takie „mikromonopole” ustalają obywatelskie hierarchie, które tym różnią się od hierarchii ustrojowych, że mają powszechne, niemal uniwersalne przyzwolenie.

Na gruncie „mikromonopoli” wyrastają „ordomonopole”. Ustalane są one „za plecami” obywateli, na mocy przepisów, reguł, procedur, standardów, certyfikatów, norm, algorytmów. Przypisane są – w połowie przypadków – do wirtualnych w swej istocie ról społecznych: zostaniesz prezesem – masz takie przywileje, zostaniesz posłem – masz inne przywileje i przewagi. Przestaniesz nim być – tracisz wszystkie przywileje. W drugiej połowie przypadków są to monopole wywiedzione z „siły przebicia”, niekiedy kojarzonej z „pozycją rynkową”, a w rzeczywistości są siłowymi, pozbawionymi dobrowolności „umowami” firma-klient, pracodawca-pracownik, urząd-petent. Tak zwany wymiar sprawiedliwości jest bezsilny przede wszystkim wobec „ordomonopoli”.

„Monopole ustrojowe” to takie, które zagospodarowują przestrzeń publiczną opisaną językiem (siatką pojęciową) Państwa (totalitarnego albo autorytarnego). Ktokolwiek chce zaistnieć w przestrzeni Państwa, musi się doń „zalogować”, zgłosić się do organu, urzędu służby albo do któregoś z „koncesjonowanych” monopolistów, działających za zgodą, a nawet pod patronatem Państwa.

„Mega-Monopole” to takie, które albo same są kamarylami, albo desygnują kamaryle, a Państwo jest dla nich takim samym elementem przestrzeni, jak pole, morze, las: albo im służy, albo będzie „dostosowane”. Mega-Monopole są zatem w pełni niezależne od Państwa, raczej powodują państwem wedle swoich wyobrażeń i zamierzeń.

Wyzysk. Kapitał

Monopol jest nosicielem najpoważniejszej patologii społecznej, jaką jest Wyzysk. Treścią społeczną Wyzysku jest przechwytywanie cudzych dochodów bez ekwiwalentnej rekompensaty (nie mówiąc już o dobrowolności), albo wręcz przechwytywanie tytułów do dochodu, czyli Kapitału, przy czym uprasza się, by nie kojarzyć tego sformułowania z Kapitalizmem czy Przedsiębiorczością. Wyzysk bowiem nie może być jednoznacznie przypisywany wyłącznie Kapitalizmowi czy Przedsiębiorczości.

Są różne „poziomy złożoności” kapitału (tytułu do dochodu, do czerpania ze Społecznej Puli Dobrobytu): gotowość do pracy (to ją sprzedajemy zawierając umowę o zatrudnienie, zlecenie, dzieło), kapitał techniczny (narzędzia, obiekty, infrastruktura), kapitał technologiczny (rozmaite trwałe kombinacje techniczne), kapitał organizacyjny (oszlifowany kapitał technologiczny), kapitał finansowy (wszelka bankowość, kredyty, ubezpieczenia, gwarancje, czyniące płynnymi wcześniejsze formy kapitału), kapitał polityczny (zdolność do skutecznego decydowania o alokacjach wcześniejszych form kapitałowych). Im wyższa forma kapitału – tym silniejsza jego pozycja przetargowa zarówno w codziennych, „dobrowolnych” relacjach społecznych, jak też w chwilach przesileń, kryzysów, załamań (zaawansowane kapitały są „pierwsze w kolejce” po swoje udziały w Społecznej Puli Dobrobytu, choć tworzy ją przede wszystkim Praca).

Skrajnie patologiczną formą kapitału, choć co do istoty tożsamą ze „zwykłymi” postaciami kapitału, jest KAPITAŁ FIKCYJNY. Rodzi się on na każdym szczeblu zaawansowania, ale im większe zaawansowanie, tym łatwiej się rodzi i tym więcej go przybywa. Kapitał fikcyjny – to tytuł do dochodu nawet nie próbujący szukać legitymizacji we wkładzie (dysponenta kapitału) do Społecznej Puli Dobrobytu. O ile kapitał „niefikcyjny” jest formą „zaklepywania”, ale usprawiedliwiającą się jakąś użytecznością społeczną, jakimś wkładem czy poświęceniem – o tyle kapitał fikcyjny jest „wyzyskiem na wydrę”, owocem rozmaitych „produktów” organizacyjnych, technologicznych, finansowych, politycznych, nie mających nic wspólnego ze społeczna użytecznością.

Na przykład sieć dystrybucyjna, poprzez akwizytora, uzyskuje podpis klienta pod „umową” na dostarczenie towarów, usług, możliwości, pożyczek, mediów, rozwiązań infrastrukturalno-systemowych, itd., itp., ale natychmiast po podpisie okazuje się, że firmie zależy wyłącznie na pobieraniu opłaty, a jej zobowiązania jest trudno uzyskać, wyegzekwować, reklamować, natomiast odstąpienie od takiej nieuczciwej umowy jest obarczone „karami” i wieloma innymi uciążliwościami. Służą temu rozmaite „więcierze mętne”, czyli formułowane żargonem pułapki złożone z przepisów, zapisów, domysłów, algorytmów, procedur – będących w swej istocie mgłą, mętną wodą, w której porusza się dobrze wyłącznie twórca, wyzyskiwacz.

Wojenne straty w ludziach i na majątku

Państwo – w tym na pewno Polska (RP) – jest systemowo-ustrojowo po stronie Monopolu, Wyzysku, zaawansowanego Kapitału, a przeciw Obywatelowi, Społeczeństwu, konstytucyjnemu Suwerenowi, Narodowi, Zespolonej Obywatelskości, Wspólnotom, Wzajemnictwu, Samorządności. Więcej: Państwo działa czynnie, świadomie, z użyciem „sił ludzkich i możliwości technicznych” na rzecz „obumierania” (gnicia, glajchszaltowania, saceryzacji, rugowania, czynienia nieważnym, osłabiania, dezintegracji, rozkładu, atomizacji, rozproszenia, degeneracji) wszystkiego co samorządne i obywatelskie oraz społeczne, w tym poczucia obywatelskości. Do tego jest głuche na wołania „oddolne”, wciąż powtarzając, że myśli wyłącznie o „społeczeństwie”.

Narzędzia systemowe i społeczne, które są przywoływane dla „ratowania” Kraju i Ludności przed patologiami – w rzeczywistości je reprodukują, bo ich formuła jest skonstruowana według kodu „im więcej zrobią społecznicy, tym mniej musi Państwo i jego Budżety”.

To dlatego twierdzę, że choć Rzeczpospolitą Polską niektórzy gotowi są nazwać co najwyżej autorytarną – jest ona w rzeczywistości totalitarna swoistym, opisanym wyżej Mega-Neo-Totalitaryzmem. I dlatego mogę o sobie mówić DYSYDENT, a nie „zaledwie” ODSTĘPCA.

Najważniejszym potwierdzeniem Mega-Neo-Totalitaryzmu jest wejście Państwa (RP) na drogę otwartej wojny z Zespoloną Obywatelskością. Wyjaśnijmy. Jedynie podczas wojny dopuszcza się „straty w ludziach” (własnych i wrogich) oraz „zniszczenia wojenne” (majątku, infrastruktury). W warunkach pokojowych żaden dowódca-zarządca nie ma prawa nawet rozważać takiej możliwości. Natychmiast byłby oddany pod sąd jako zbrodniarz, dywersant, sabotażysta – albo na leczenie.

Czyżby?

Polska jest krajem, w którym narastają oczywiste straty w ludziach i zniszczenia: bezrobocie, bezdomność, zapadająca się infrastruktura (poza ekstra opłacalnymi enklawami), dziedziczna bieda i szereg wykluczeń utrzymujących rosnące rzesze poza dostępem do elementarnych zdobyczy kulturowo-cywilizacyjnych i poza dostępem do Regaliów czy do Dziedzictwa Narodowego, rugi pracownicze i lokatorskie.

Że to nie są żarty, niech świadczą takie spektakularne dane, jak coraz liczniejsze awarie i „pułapkowość” infrastruktury, odmowy usług medycznych, samobójstwa z przyczyn majątkowych czy społeczno-politycznych, katastrofy obiektów i sieci, powodzie, przestępczość rozpaczliwa i przestępczość gangsterska, rozpad rodzin i gospodarstw domowych, bankructwa przedsiębiorców wygenerowane przez windykacje, oszustwa konkursowo-przetargowe, zniszczenia ekologiczne, bezprawne eksmisje i egzekucje komornicze, grabieżczo-rabunkowe eksploatacje czy „szemrane” prywatyzacje, oszustwa emerytalne. Ich podsumowaniem niech będzie akcelerujący „cykl” katastrof i awarii lotniczych, ukoronowanych katastrofą śmigłowca (Miller), Casy (sztabowcy wojskowi), Tu 154M (elity polityczne).  Zapełniają szpalty gazet i programy rozgłośni oraz Internet.

Tego się nie da inaczej opisać, jak świadome działania-zaniechania Rządu (i jego licznych placówek) dopuszczalne wyłącznie podczas wojny, niedopuszczalne w warunkach pokojowych.

Patologie na Sprawie Publicznej

Istnieje coś takiego, jak Racja Stanu (fr. raison d'État), wyższość interesu Państwa nad innymi interesami i normami, usprawiedliwiająca a nawet postulująca przypadki, kiedy władca (Państwo, jego top-funkcjonariusze) powinien porzucić etykę i postępować tak jak nakazuje interes kasty grupującej kamaryle, zawsze redagowany pokrętnie jako interes Kraju i Ludności.

Nigdzie jednak pośród dysput parlamentarnych czy „samorządowych” (o ile takie dysputy wyjątkowo mają miejsce) nie znajdujemy Racji Społecznej, Racji Ludowej, Racji Narodowej, Racji Obywatelskiej, Racji Samorządowej. Czyżby one nie były warte rozmów, czyby prawdą było, iż to państwo jest rzeczywistym Suwerenem, nawet jeśli tę pozycję osiąga kosztem Racji Społecznej, Racji Ludowej, Racji Narodowej, Racji Obywatelskiej, Racji Samorządowej?

Fals-monopole

Tego małego zapisu tu być nie powinno, bo dotyczy on „szczegółu” i jest nie ma miejscu w pracy operującej myślą zagregowaną, nieco oderwaną od codziennych szczegółów.

Ale nie sposób zauważyć, że ostatnim – chyba rzeczywiście ostatnim, zważywszy pękającą w szwach obywatelską wyrozumiałość i cierpliwość – aktem wojennym obliczonym na straty w ludziach i na majątku jest konsekwentna komasacja wszystkiego, czym jeszcze dysponuje Rząd, pod bezpośrednią i pośrednią kontrolą największej (w założeniu) państwowej spółki pod nazwą Polskie Inwestycje Rozwojowe SA.

Fals-misja tej spółki jest taka, że Państwo będzie wspierać skomasowanymi dobrami i możliwościami oraz swoim imieniem najbardziej korzystne społecznie i gospodarczo (mowa o Gospodarce, a nie partykularnym biznesie) przedsięwzięcia. Spółka jest jeszcze w powijakach (choć już dysponuje miliardami złotych), a już gołym okiem widać, że jest to misja fałszywa, zmyłkowa, a w gruncie rzeczy chodzi o stworzenie rządowej możliwości „jednoruchowego” otwarcia pozostałości Regaliów na zakusy dużych, kontynentalnych czy globalnych graczy, i „przy okazji” na polityczne zagrywki służące konkretnej ekipie rządowej szukającej już możliwości „odejścia na drugi krąg”, najlepiej ku lotniskom unijno-europejskim.

Na czele spółki stoi jegomość, który nie spełnia podstawowych kryteriów stawianych wysokim szczeblom managementu, za to ma najważniejszą w opisanej sytuacji kwalifikację, związaną z umiejętnościami w zakresie „inżynierii biznesowo-finansowo-politycznej” oraz niezbywalną chęć służenia ekipie rządzącej.

Za kilkadziesiąt miesięcy będę najprawdopodobniej jedynym, który będzie miał prawo zakrzyknąć: „a nie mówiłem?”.

Cooperatricem operam

Chodzi o Spółdzielczość, w najszerszym z możliwych, kooperatywistycznym znaczeniu. Każdy – literalnie: każdy) pozbawiony zatrudnienia powinien mieć natychmiastową możliwość zaistnienia w roli spółdzielcy. Bez barier formalnych, edukacyjnych, finansowych.

Aby tak się działo, powinna być uruchomiona zarówno silna kampania na rzecz spółdzielczości (najbardziej zaniedbanej formuły prawno-własnościowej), w wyniku której powinny powstawać spółdzielnie „wymyślane” przez obywateli, ale też w okresie przejściowym powinny istnieć „wzorcownie spółdzielcze”, wchłaniające wszystkich nazywanych dziś „bezrobotnymi” i dające im szansę powrotu do normalności zatrudnieniowej.

Atak szyderców na to, że jako piewca obywatelskości i samorządności składam postulat adresowany do Państwa – będzie celny, sam bym go przeprowadził. Oświadczam zatem, że w moim przekonaniu dużo lepszym rozwiązaniem jest natychmiastowa likwidacja MOPS i sieci Urzędów Pracy (tym samym uwolnienie specjalistycznej kadry oraz równie specjalistycznych funduszy), ale zakładam, że takie rozwiązanie tu-teraz jest utopią, więc redaguję rozwiązanie pośredniczące na drodze do tego lepszego rozwiązania.

Kampanii spółdzielczej i wzorcowniom spółdzielczym (szczegóły w swoim czasie) towarzyszyć muszą rozwiązania edukacyjne, idące w kierunku socjatrycznym (przywracanie umiejętności społecznej, czyli terapia psycho-mentalna) oraz w kierunku remutualizacyjnym (powstrzymanie i odwrócenie procesu polegającego na zastępowaniu form prywatnych, rodzinnych, spółdzielczych, wzajemniczych – formami akcyjnymi i udziałowymi).

Opus civilis

Chodzi o samorządność, w najszerszym z możliwych, obywatelskim rozumieniu. O jej ustawiczne „zagospodarowywanie” przez Państwo i tłamszenie w prawno-formalnych grach.

Z założenia Samorząd powinien być kolektywnym właścicielem wszelkich dóbr (prywatnych i państwowych oraz spółdzielczych) pozostających w jego obszarze funkcjonowania. W przypadku (to oczywiste) nakładania się obszarów funkcjonowania (np. gmina a towarzystwo edukacyjne i izba rzemieślnicza) najpierw powołuje się wspólnego plenipotenta samorządowego (szczegóły innym razem), a następnie ów plenipotent dokonuje okresowego wyboru „mocodawcy”.

Każda społeczność „sołtysowska” (np. 500-3000 osób) obiera – w dowolnej formule i w dowolnym terminie – swojego Sołtysa, ten zaś jest wynagradzany przez obierającą go społeczność oraz może ubiegać się o „wsparcie biurowo-asystenckie). Sołtys jest „z urzędu” radnym gminy. A jednocześnie elektorem do samorządów kolejnych szczebli. Praca Sołtysów jest zorganizowana wokół rozmaitych Ław Sołtysowskich.

Równolegle społeczności powołują swoich Ombudsmanów (Mężów zaufania, Rzeczników), którzy mają uprawnienia realnego, skutecznego weta-powstrzymania dziejących się procedur urzędniczych, sądowych, windykacyjnych, zatrudnieniowych i wglądu „we wszystko” w kwestionowanych sprawach. Taki Mąż „używany” może być przez Obywateli lub Wspólnoty oraz Przedsiębiorców dobrowolnie, może też odmówić komuś wsparcia. Jego interwencja – po zakończeniu – nie zamyka dotychczasowych, „normalnych” procedur.

W „społeczności sołtysowskiej” dopuszczalna jest instytucja Swojszczyzny, czyli przynależności do sołectwa na podstawie umowy Sołtysa (kontrasygnata gminy) z osobą, rodziną, grupą co do praw i obowiązków.

Rozwiązania Opus civilis można wprowadzać „od zaraz”, równolegle do struktur, które funkcjonują realnie, i które są zdominowane przez Państwo. Dopiero „nasycenie” rzeczywistości Sołtysami i Rzecznikami stworzy sytuację, w której Państwo będzie zmuszone do ustąpienia ze swoich prerogatyw, które – w przeważającej większości – uzurpuje sobie wbrew orientacji i wbrew woli Obywateli.

 

*             *             *

Powyższy tekst jest streszczeniem obszernej broszury.