Równouprawnienie i agresja

2013-11-13 08:14

 

Zacznę od agitacji pedagogiczno-bibliograficznej: zapoznajcie się, proszę, choćby kartkując, z takimi pozycjami: Friedrich Nietzsche, „Z genealogii moralności. Pismo polemiczne”, Paul Michel Foucault, „Choroba umysłowa a osobowość”, tegoż „Szaleństwo i nierozum. Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu”, Dollard J., Doob L., Miller N., Mowrer O., Sears R., “Frustration and aggression”, J. Zagrodzka, „Skąd w nas tyle zła?”, A. Frączek, M. Kofta, „Frustracja i stres psychologiczny”.

Agresja według definicji Władysława Szewczyka to, „Wszelkie działanie (fizyczne lub słowne), którego celem jest wyrządzenie krzywdy fizycznej lub psychicznej – rzeczywistej lub symbolicznej – jakiejś osobie lub czemuś, co ją zastępuje”(Słownik Psychologiczny; red. W. Szewczuk, WP, Warszawa 1985). Agresja może być: emocjonalna, instrumentalna, fizyczna, społeczna, aspołeczna, bezpośrednia, przemieszczona, słowna.

Równouprawnienie – jako kontrapunkt dyskryminacji, uprzywilejowania i tolerancji (tolerancja też zakłada czyjąś niższość, tyle że „wybaczalną”) – to pojęcie zakorzenione w ideach humanizmu oraz oświecenia. Jest nieodzownym elementem praw człowieka.

I myślę, że mój kraj to jeden z tych, które dmą w trąby demokratyczne, ale tak naprawdę mają problem z równouprawnieniem.


 

Od zawsze kobiety miały problem z równouprawnieniem. Do dziś większość kultur świata uważa kobietę – z rozmaitych powodów i dla rozmaitych racji – za gospodarskie zwierzę (choć bywa, rzadziej, że chłopaki mają problem z podmiotowością w domu czy w rodzinie albo w społeczności). Jest też prawdą, że liczne gromadki feministyczne (znakomita mniejszość) – reprezentują porażający szowinizm antymęski. Taka reakcja przerysowana, jakby w strachu, że zaraz ktoś przywróci „męski” ład.

Zanim wykształtował się rasizm, najczęściej będący stosunkiem białych do „kolorowych” (w tym Żydów, Cyganów), Murzynów uważano – całkiem poważnie – za rodzaj nie-człowieka! Nie zastanawiano się w ogóle nad ich człowieczeństwem! Demokracje uważane za jajfajniejsze dopiero w drugiej połowie XX wieku wprowadziły w tej sprawie równouprawnienie, zaś w Rosji ludzie z Kaukazu czy z Azji Środkowej – nie cieszą się równouprawnieniem. Mało kto wie, że Chińczycy czy Japończycy są bardzo konsekwentnymi rasistami. Nie dziwota, że dyskryminowani – stają się radykalnymi rasistami a’rebour.

Słabsi społecznie i procesowo są w całym wymiarze sprawiedliwości traktowani – delikatnie mówiąc – po macoszemu. Policja, adwokat, prokurator, sędzia, ekspert – jakoś zawsze znajduje mniej argumentów na rzecz tego słabszego niż na rzecz silniejszego (którego np. stać na dobrego prawnika), np. magnata gospodarczego, szychę polityczną, znanego artystę, itd., itp. bywa też odwrotnie, ale „bywa” bardzo różni się od „jest”.

Choć homoseksualizm stanowi żywioł kilku-kilkunastoprocentowy, homoseksualiści w żadnej chyba religii nie są traktowani jak równorzędni „bracia”, poddani są też presji ideologiczno-politycznej oraz towarzysko-środowiskowej. Reagują przesadnym manifestowaniem swojej inności, a także cichym lobbingiem, np. zatrudnieniowym.

Transseksualiści mają jeszcze gorzej niż komoseksualiści: akceptowani (czyli nierówni, ale „niech im będzie”) są jedynie w obszarze pornograficzno-sprzedajnym, a w „porządnym towarzystwie” raczej źle się czują, nawet przy tych, którzy manifestują tolerancję, przyjęcie do wiadomości, itd., itp. Po co manifestują?

Choć to może dziwić, ubodzy są przedmiotem silnej dyskryminacji na całym świecie. W najlepszym wypadku spotykają się z filantropią i akcjami charytatywnymi (które w swoisty sposób „reprodukują” ich stan), ale bywa, że spotykają wymówki: nie inwestujesz w siebie, nie myślisz pozytywnie, wzbudzasz niesmak, dzieci się ciebie boją, to twoja kara za … Najgorzej pod tym względem mają zupełni nędzarze, którym zdarza się umrzeć pod kopniakami „czyścicieli usuwających śmieci społeczne” – i to nawet w bardzo cywilizowanych krajach.

Prowincjusze napotykają na barierę akceptacji w środowiskach miejskich. Polskie określenie „słoiki” może być dowcipne, jeśli nie będzie się za nim kryło wywyższenie tego, kto określenia używa. Niestety – właśnie o poczucie wyższości, pogardę chodzi w takich „wesołych” określeniach.

Bezprzykładna napaść medialna – ze strony „cywilizowanych Europejczyków polskich – nastąpiła po „spaleniu” POPiS na braci Kaczyńskich. Nie zawaham się porównać: takiej anatemy nie doznali nawet post-PRL-owcy, których bronił przed linczem i Michnik, i cała „lewica solidarnościowa” (Małachowski, Modzelewski, Bugaj. Moim zdaniem łamano nie tylko dobre obyczaje, nie tylk0o prawo, ale i Konstytucję. Jasne, dawali wiele powodów, ale czy ono jedni byli wtedy w polityce amatorami?

Dziś już tego się nie wie, ale leworęczni traktowani byli w wielu sytuacjach jako ludzie „nieporadni”, a nawet „nieposłuszni”. Byli poddawani „tresurze” w rodzinach i szkołach. Chyba dopiero boks wyzwolił „mańkutów” z idiotycznych karbów i szderstwa.

Jeszcze całkiem niedawno inwalidzi nie mieli pełnego prawa pojawiać się w miejscach publicznych, bo traktowani byli co najmniej jak zawalidrogi, a na pewno są uciążliwi dla otoczenia, zwłaszcza w miejscach ludnych.

Komuniści – to przypadek szczególny: tam gdzie rządzą (próbując zaprowadzić ustrój wedle swoich wyobrażeń o socjalizmie-komunizmie, a czasem cynicznie zamalowują swoje niecnoty ideologią), a tam, gdzie przegrywają – traktowani są na równi z faszystami (tak jak w Polsce) przez prawo!

Wielka nietolerancja wobec innowierców cechuje przynajmniej dwie religie: watykańską i islam, zaś Żydzi uważają się za naród wybrany i wywyższony. Na tym tle pojawia się wiele nietolerancji „w obie strony”: prześladuje się innowierców, ale też uprzywilejowuje się „naszą religię (jej „słuszny” odłam). Coś mi się klekoce w głowie o inkwizycji…

Polacy mają wielką zagwozdkę ze swoim patriotyzmem. Z jednej strony – nie nacieszywszy się zbytnio w XX wieku swoją Ojczyzną – już są wpychani w europejską urawniłowkę, z drugiej strony o polski patriotyzm najgłośniej upominają się narodowcy, którzy często przekraczają cienką granice szowinizmu. I – najprawdopodobniej niesprawiedliwie – są traktowani jako żywioł stanowiący zagrożenie dla pokoju rozumianego jak kto chce.

I tak dalej:  chorzy umysłowo i chorzy na nieznane choroby (trąd), analfabeci, starcy i inni wykluczeni – lista nie ma końca, bo wiele jest „dobrych powodów”, by gnębić innych, stygmatyzować, pozbawiać człowieczeństwa – a na ich tle samemu się dowartościowywać.

Za Pedią: Przemoc psychiczna to wywieranie wpływu na proces myślowy, zachowanie lub stan fizyczny osoby pomimo braku jej przyzwolenia przy użyciu środków komunikacji interpersonalnej. Typowymi środkami przemocy psychicznej są groźba, krzyczenie na kogoś, inwektywa, straszenie i molestowanie psychiczne.

Przemoc symboliczna – jedna z kluczowych kategorii teorii francuskiego socjologa Pierre'a Bourdieu. Jest to miękka forma przemocy, która nie daje po sobie poznać, że jest przemocą. Polega na uzyskiwaniu różnymi drogami takiego oddziaływania dominujących czy uprzywilejowanych na całość społeczeństwa i na podporządkowanych, by podporządkowani postrzegali rzeczywistość, w tym samą relację dominacji, której są ofiarą, w kategoriach percepcji i oceny, które wyrażają interes dominujących. W ten sposób podporządkowani postrzegają swoją sytuację jako naturalną lub nawet korzystną czy pożądaną dla nich samych, bo postrzegają rzeczywistość społeczną w kategoriach stworzonych przez dominujących w celu legitymizacji ich dominującej pozycji.

Problem w Polsce – mówię „nienaukowo” – polega na tym, że problem „nierównouprawnienia” stał się osią stosunków społecznych: nasz rodzimy wyścig szczurów polega na tym, że każdy chce być późno-młodym, białym, heteroseksualnym, wysportowanym, zamożnym,  mężczyzną ochrzczonym w kościele katolickim, z podwyższonym IQ, zamieszkałym w wielkim mieście, wykonującym prestiżowy zawód, proeuropejczykiem. Bo w takiej roli może spodziewać się rozmaitych uprzywilejowań, wyrozumiałości dla swoich wybryków i lapsusów, będzie też mógł – praktycznie bezkarnie – gardzić bardziej lub mniej jawnie pozostałymi osobnikami-osobnicami.

Mamy zatem do czynienia z wielką skłonnością „pospolitego ludu” do dyskryminowania jednych, uprzywilejowywania innych, ze skłonnością do mimikry, do podszywania się pod „to co właściwsze i słuszniejsze”. Samoograniczamy nasze umiłowanie różnorodności.

Mamy też – ze strony zdecydowanych mniejszości – z próbami ustanawiania dla siebie nad-reprezentacji w życiu publicznym.

I to wszystko w ramach demokracji!

Pojęcia zielonego nie mam – a znam siebie samego kilkadziesiąt lat – gdzie jestem na skali fobia-filia (dołowanie-przywilejowanie) w sprawie homoseksualizmu, rasizmu, religii, prowincjonalizmu, patriotyzmu, itd., itp. tym bardziej nie podejmuję się szacować „na oko” tego, co się w tych sprawach dzieje w głowach, sumieniach, sercach, duszach współmieszkańców mojego Kraju.

Wiem tylko z książek i z własnego doświadczenia, że ucisk i przemoc (uliczna, środowiskowa, domowa) – rodzi zapiekłość, zgorzknienie i podobne uczucia, które po przekroczeniu dość niskiego progu powodują wyzwolenie się z przemocy symbolicznej, pozwalają się organizować w nienawiść, szowinizm, bunt, przerażający niszczycielski żywioł. Czasem rewolucyjny, czasem kibolski, czasem nacjonalistyczny, czasem …