Rozdwajanie jaźni siłą

2010-02-20 21:46

 

/-S-/ JAK ROZDWOJENIE JAŹNI

/nie każdy schizofrenik musi zaraz okazać się czubkiem, nie każda nobliwa społeczność jest aż tak normalna, na jaką wygląda/

 

Człowiek rodzi się w określonej rzeczywistości materialnej: do jej rozpoznawania używa zmysłów (węch, dotyk, smak, słuch, wzrok), które dają mu wystarczający obraz materialnej istoty otoczenia i samego siebie. Używa też rozumu własnego i społecznego, dzięki czemu ustala rzeczywistość uniwersalną[1] otoczenia i samego siebie.

Rzeczywistość uniwersalna – w odróżnieniu od materialnej – potrafi bardzo się różnić dla każdego człowieka z osobna. Wszystko bowiem zależy od rozumu własnego i społecznego, z którego konkretny człowiek korzysta. Tak rozumiany pluralizm, rodzący też różnorodność postępowania, jest cenny dzięki swej mocy twórczej oraz mocy uspołecznienia poprzez ścieranie się poglądów i postaw.

Zdarza się jednak, że jakiś pojedynczy osobnik, człowiek przekonany o słuszności, prawidłowości, nieomylności własnego modelu rzeczywistości – nie może poddać się ustaleniom dyskusji społecznej, a przez to staje się mało podatny na uspołecznienie. Pozostaje jednak pod stałym, uwierającym naciskiem opinii społecznej, tej najbliższej, rodzinnej oraz tej ogólnej, niemal abstrakcyjnej, i ona go uwiera, stwarzając dyskomfort moralny: wie on, że należy postępować tak – wie też, że otoczenie (mylnie) oczekuje postępowania innego.

Jego przekonanie o słuszności własnego modelu i własnego postępowania wynika z tego, że doskonale on rozumie, skąd u innych pojawia się myślenie mylne: wszak on w tym otoczeniu cały czas przebywa i doświadcza zarówno samego procesu fałszującego otoczeniową świadomość, jak też obecny jest przy rodzeniu się norm i mechanizmów postępowania w otoczeniu. Niekiedy – dla świętego spokoju – poddaje się on otoczeniowej fali, ale czuje się wtedy jak na dryfującej tratwie: tak przecież nie można, to jest fałszywe.

Otoczeniu wydaje się, że oto jest osobnik, który raz żyje w „naszym” normalnym świecie, a raz w prywatnym świecie wirtualnym, nie przystającym do rzeczywistości. Otoczenie bowiem jest przekonane o prawdziwości swojego pojmowania świata i o słuszności swoich zbiorowych, społecznych poczynań. W ten sposób mamy naprzeciw siebie dwie koncepcje świata: otoczeniową i osobistą. Obie są identyczne w postrzeganiu „tej drugiej” jako mylnej i nieodpowiedniej. Swoją własną nieomylność otoczenie widzi poprzez wielokrotną weryfikację: wszyscy przecież sądzą tak jak my. Nasz osobnik swoją prywatną nieomylność widzi w tym, że od początku rozumiał fałszywość procesów kształtujących świadomość otoczenia i jego pojedynczych przedstawicieli.

Otoczenie wobec chorobliwie konsekwentnego pomyleńca zachowuje się z taktem i z tą charakterystyczną pewnością siebie, pozwalającą na wyniosły spokój: tak zresztą nakazują normy wynikające z adekwatnego rozumienia świata. Otoczenie wobec konsekwentnie błądzącego osobnika stosuje coraz bardziej stanowcze środki wychowawcze, czasem wyrafinowane, czasem brutalne. Nasz osobnik natomiast – kiedy widzi, że stał się obiektem niezwyczajnego zainteresowania, i to – zgroza! – z naciskiem na wpasowanie go w świat fałszywy, w pewnym momencie porzuca normy, którym podporządkowywał się z grzeczności i delikatności: od tej chwili przekroczył barierę moralną, poza którą mamy już wyłącznie wojnę obronną przeciw zmasowanym siłom pomyleńców, uważających się za normalnych. Pomyleńców, bo nie dość, że się mylą, to przyznają mi rację w swej pomyłce, a zarazem postępują, jakby mi racji nie przyznawali.

Czarna rozpacz ogarnia niekiedy naszego osobnika, kiedy widzi, że musi obrócić się nawet przeciw najbliższym, którzy nie rozumieją, biedni i bezradni, że powinni przyjąć jego optykę, bo tylko taka nadaje się do obierania drogi życiowej i codziennego postępowania, że powinni porzucić oportunistyczne, konformistyczne upodobnianie się do wszystkich tych obłąkańców mających fatalny wpływ na nich, tak mu drogich, tak nim przejętych, tak bardzo oddanych. Czarna rozpacz ogarnia rodzinę i przyjaciół pomyleńca, który jeszcze niedawno był taki grzeczny i miły, a teraz gotów jest do najbardziej nieoczekiwanych, dramatycznych zachowań, i choć oczekuje troski, zrozumienia i opieki, kąsa jak wściekły pies, nieoczekiwanie i boleśnie.

Osobista tragedia schizofrenika wynika stąd, że dramatyczna pomyłka najbliższych jest dla niego i oczywista, i logicznie uzasadniona błędnymi procesami fałszującymi świadomość. Ich świadomość. Tragedia najbliższych schizofrenika wynika stąd, że znają go jako zdolnego, pojętnego i pełnego ogłady, a tymczasem pokazuje on swoje własne przeciwieństwo w sposób nieoczekiwany i niezwykle ekspresyjny. A do tego powala ich celnością swojej krytyki różnych aspektów rzeczywistości: tylko czemu z tej krytyki wyciąga tak radykalne wnioski? Zgoda, logiczne są te wnioski, ale też są nie do przyjęcia w normalnym świecie!

Różnorodność rzeczywistości uniwersalnej, którą dysponuje każdy człowiek, nie pozwala na jednoznaczne wyrokowanie, który konkretnie osobnik jest najbliższy prawdy absolutnej. Ludzkość radzi sobie z tym dylematem poprzez dyskurs, ustawiczne „uśrednianie” wiedzy, poglądów, postaw, norm postępowania. W takim przypadku niemal pewne jest zarówno to, że taki „uśredniony” model jest błędny w swej masie, jak też to, że z czasem ów „uśredniony” pogląd będzie auto-korygowany i jakoś tam będzie zbliżał się do prawdy absolutnej.

W takiej sytuacji najgroźniejsi są pojedynczy osobnicy, zdradzający nieprzeciętne zdolności dedukcji: niekiedy ogłaszani są geniuszami, niekiedy postrzegani są jako dziwacy, niekiedy ich stan definiuje się jako chorobę. Wszystko zależy od tego, ile konfabulują: czyni tak każdy z nas (któż z nas nie był Napoleonem, Żeglarzem, Kosmitą, Batmanem, Prezydentem, Wielkim Pająkiem?), ale konfabulacje połączone z nad-inteligencją są o tyle niepokojące, na tyle stwarzają dyskomfort otoczeniu, że ustanawia się im bariery wytrzymałości.

Kiedy schizofrenik zdąży przed pokonaniem bariery moralnej napisać dysertację naukową, zdobyć władzę polityczną albo ma talenty artystyczne – wynoszony jest na piedestał, co najwyżej z komentarzami co do jego dziwactw. Każdy inny schizofrenik dość precyzyjnie definiowany jest jako chory, coraz bardziej niebezpiecznie chory.

Rozdwojenie jaźni dotyczy więc zarówno samego schizofrenika, jak też populacji postrzegającej się jako normalna. Jak to się dzieje?

„Uśredniona” populacja nie podważa racji nie-przeciętnego osobnika. Nie podejmuje z nim dyskusji albo wprost przyznaje mu rację. Nie ma innego wyjścia, bo rzeczywiście widzi on lepiej ich rzeczywistość, obcą mu moralnie, bliską „optycznie”. I chociaż z jego racji wynika jakieś postępowanie – społeczność „uśredniona” neguje to postępowanie, każąc nie-przeciętnemu zachowywać się tak jak oni, czyli nieracjonalnie. Schizofrenia rodzi się w konflikcie racji postępowania, a nie intelektualnych. Oto, jak to widzi schizofrenik: wiedzą, że moje rozumowanie jest bardziej logiczne, ale każą mi się zachowywać jak oni, choć moje zachowanie wprost wynika z moich racji intelektualnych. Akceptują moją przewagę intelektualną, ale narzucają mi postępowanie własne, „uśrednione”, niezgodne z moimi racjami intelektualnymi. Moją odmienność traktują jako zło tylko dlatego, że jest ona w mniejszości, ale czyż racja może być udziałem większości, czyż można „przegłosowywać” osiągnięcia dedukcji, intelektu?

Każdy inaczej widzi Boga, tego jednak nie da się kontrolować, uspołecznić. Można jednak uspołecznić zachowanie potwierdzające wiarę, czyli ustanowić normy sprawdzalne: chodzenie do świątyni, pokłony w kierunku Mekki, przyjmowanie księdza po kolędzie, kreślenie znaku krzyża, udział w obrzędach.

Każdy inaczej widzi rodzinę, ale kontrolowane są wyłącznie normy sprawdzalne, czyli zachowania: małżeństwo, gospodarstwo domowe, utrzymywanie materialne dzieci i starców.

„Uśrednione” poglądy na temat Ziemi, Kosmosu, pochodzenia człowieka, praw fizyki, istoty materii, procesów przyczynowo-skutkowych – w ciągu kilku stuleci zmieniły się bardzo radykalnie. Podobnie zachowania prywatne i społeczne wynikające z tych poglądów. Niemal zawsze ci, którzy obstawali przy racjach – wtedy obrazoburczych, dziś oczywistych – byli postrzegani jako chorzy, opętani lub zbrodniarze. Niekiedy jako geniusze, święci lub nadzwyczajnie oświeceni. Łączy ich jedno: wiedzieli lepiej, choć ich wiedza radykalnie odbiegała od tego, co postrzegano jako Prawdę.

NIE JEST TO PRZYJEMNOŚĆ DUŻA

CAŁY DZIEŃ MALOWAĆ STRÓŻA

I ZA TAKI NĘDZNY ZYSK

TAKI WSTRĘTNY WIDZIEĆ PYSK[2]

W każdym słowie tego para-limeryku tkwi stuprocentowa racja, ale za sam fakt wypowiedzenia i upublicznienia tych słów autor sobie „przechlapał”: brak szacunku do ludzi pracy, do ludzi starszych, niegrzeczność ogólna, dawanie upustu pysze i wyższości. Czyli: masz rację, ale zachowuj się według racji innych, „uśrednionych”.

Poprawność polityczna nie pozwala parlamentarzyście wygłupiać się publicznie, używać „słów”, obrażać najprzeróżniejszych uczuć, dokonywać czynów chuligańskich. Poprawny polityk zachowa się salonowo, choć wie, że pod dywan zamieciono mocno nieświeży towar.

Byłoby mniej schizofreników, gdyby nie „uśrednianie” na siłę (net Hercules contra plures). Byłoby ich mniej, gdyby pluralizm był wartością samą w sobie, a nie wymysłem politycznym na potrzeby niby-demokracji.

Resume: są dwa warunki prowadzące człowieka do schizofrenii: dedukcyjne, rozumowe przekonanie o racji jakiegoś poglądu w ważnej dla człowieka sprawie oraz równie dedukcyjne rozumienie, dlaczego inni, na opinii których mu zależy, mają poglądy inne, w jego przekonaniu błędne. Obie strony mają poczucie racji, o drugiej stronie sądzą, że jest pomylona, przy czym potencjalny schizofrenik jest w mniejszości, choć najczęściej intelektualnie góruje nad większością, co i tak nie przesądza o jego racji. Większość utwierdza się w swojej racji widząc coraz bardziej radykalne zachowania schizofrenika, ten zaś czerpie karmę dla swojej schizofrenii obserwując tragiczny spokój, z jakim przesuwają go z jego racją na margines.



[1] Uniwersalny w sensie: stanowiący współelement Uniwersum;

[2] Witkacy;