Rynsztok

2014-04-28 20:46

 

/wersja obskurna/

 

Kiedyś prasę niezbyt smaczną obiegła informacja o tym, że Jelcyn podczas wizyty w Niemczech, w pośpiechu, usiadł na sedesie „niesprawdzonym”. Padły słowa o tym, że owoc tego posiedzenia z całą pewnością nie poleciał prosto do kanalizacji, w której wszystko staje się prędko anonimowe – tylko został przechwycony odrębnie, następnie zbadany wszechstronnie, w związku z czym Niemcy wiedzą wszystko o stanie zdrowia zaprzyjaźnionego mocarza.

Nie tak dawno Barack Obama, podczas wizyty w Warszawie, przemknął limuzyną obok Pałacu Namiestnikowskiego, gdzie czekali na niego przywódcy krajów Europy Środkowej: wyglądało to niegrzecznie, więc podano, że pomknął najpierw do Marriotta, by „odświeżyć się” przed rozmową z tym zacnym gronem.

Jednym słowem – dobry lider, zwłaszcza prominentny polityk, powinien dbać o wszelkie produkty metabolizmu, które go dotyczą. Nosić ze sobą, a nie zostawiać na byle trawniku. Nie wypinać się wszędy, tylko w miejscach domowych.

Tusk natomiast wydalił swego czasu – jak zwykły ekskrement – swojego bliskiego współpracownika (Tusk robi to często), nie bacząc na to, że jak każdy bliski współpracownik, ma on zachomikowany woreczek z produktem metabolizmu ugrupowania, w którym razem sobie pozwalali na rozmaite sprawy i sprawki. Piskorski nie jest wzorcem polityka szlachetnego i urzędnika przezroczystego. Powiedział coś, co świadczy o politycznym metabolizmie sprzed lat. W intencji mało przejrzystej.

Jeśli od lat, właściwie od zdarzenia opisanego w produkcji z 1994 roku (Nocna zmiana), po sposób „rozłożenia od środka” Unii Wolności, po podstępnym ograniu „kontrahenta w projekcie POPiS – Tusk jest najmniej wiarygodnym politykiem (nie mówię o sondażach, tylko o lojalności wobec współpracowników), to się nie liczy. Widać od lat gołym okiem, że w Polsce obce siły gospodarcze i polityczne czują się jak u siebie w sypialni – i nikogo to nie obchodzi.

Ale jeśli pogrzebać w Tuskowej toalecie – do tego sprowadza się najprawdopodobniej książka Piskorskiego – to może się okazać, że zakulisowe obszary polityki okażą się wreszcie godne zauważenia i posprzątania. Zwłaszcza, że – według zapowiedzi – książka napomyka też o takich sprawach jak Telegraf czy „moskiewska pożyczka”.

Powiada Autor, że „wyborcom taka lekcja historii się należy”. To smutne, że aby coś wiedzieć pewnego o przeszłości, trzeba dziś grzebać w ekskrementach, podglądać w buduarach, antyszambrować po zamtuzach. Ważne jest jedno: czy to już jest trwała składowa naszych politycznych wydalin, czy może jednak nasz polityczny metabolizm doświadczy jeszcze zdrowej żywności…?