Ryzykowne utopie

2015-09-30 09:30

 

Mowa będzie o utopiach społecznych, które rozumiem następująco: oparte są na wizji wyidealizowanej gospodarki i polityki oraz zasad współżycia społecznego, są eksperymentem w tym sensie, że stanowią „pierwowzór” historyczny, nieznany wcześniej, a dodatkowo wdrażane są „odgórnie”, są więc rozwiązaniem politycznym. Postawiłem sobie też warunek, by omawiane utopie były już dla nas doświadczeniem, czyli podjęto próbę ich realizowania.

Pierwszą utopią była Republika Przedsiębiorczych Pionierów. Napływowa (biała) ludność Ameryki Południowej dość prędko zorganizowała się w komuny ogromadzające się w miasteczkach i osiedlach oraz sadybach, organizujące się w trybie samopomocy obronnej, gospodarczej i dobrosąsiedzkiej, gotowej na „podłączenie” się do rozmaitych rozwiązań sieciowo-infrastrukturalnych, jak dyliżanse, poczta, sądownictwo, koleje, telegraf. Obserwatorzy tego eksperymentu byli zrazu zachwyceni licznymi wolnościowo-pluralistycznymi wynalazkami społecznymi, podziwiając, zauroczeni, ten model demokracji.

Z czasem okazało się, że miasteczka-osiedla-sadyby stanowią karmę dla „grup trzymających władzę” narzucających społeczności lokalnej wszystko co można sobie wyobrazić. To uruchomiło lawinowy rozwój takich nierepublikańskich form jak armia, „import siły roboczej” z Afryki, rozrost i samowolę „wymiaru sprawiedliwości”. Idee republikańskie znalazły jeszcze echo w poczynaniach tzw. ojców-założycieli amerykańskiej demokracji – ale ostateczny skutek jest taki, że Ameryka to garnizonia, żyjąca z podbojów i intryg na całym globie oraz z drenażu „witamin” kadrowych i surowcowych, dysponująca największym z wyobrażalnych aparatem inwigilacji ludności i świata, gdzie prawo to pole gry przepisami a nie racjami, siejąca „odgórny” terroryzm wewnątrz kraju i na świecie. Gospodarkę zaś opanowują monopole, porzucające „rynkowość” na rzecz komitywy z biurokracją.

Drugą utopią – i to od razu na gigantyczną skalę społeczną – był Kraj Rad. Koncept ten wywodził się z założenia, że masy ludowe są – lub mogą się stać – masami obywatelskimi, przy czym obywatelstwo postrzegano „po heglowsku”: im bardziej wpiszesz się w Państwo (tu: socjalistyczne), tym sprawniej będzie ono działało dla dobra wspólnego. Niegłupio wyglądała wizja, w której rozmaite (i w rozmaitych przekrojach) samorządy-społeczności najpierw wiecują-debatują nad tym, co komu potrzeba, a potem uruchamiają spółdzielczą formułę kooperatywną, nacelowaną na zagregowane i zrównoważone wytworzenie tego co potrzeba, co oznacza planowanie gospodarcze.

Z czasem okazało się, że ZSRR to państwo totalitarne, samorządność jest podporządkowana bolszewickim (w paskudnym znaczeniu tego słowa) elitom i ich nomenklaturowym hunwejbinom, najwięcej do powiedzenia ma Państwo zdominowane przez rozmaite służby szukające kolejnych obszarów ucisku Ludności, podejrzliwe wobec siebie samych i wobec „obywateli”, którzy w ten sposób obywatelami być przestają: gospodarka z planowej przeistacza się „samoczynnie” w nakazowo-rozdzielczą, a oczywiste w takim trybie luki, niedoróbki i niedobory są okazją do czystek w aparacie i sięgania po „opryczninę”.

W świecie arabskim najbardziej spektakularna była utopia w postaci Dżamahirijji. Świat arabski – wszędzie, dokądkolwiek zajrzeć – zarządzany jest przez junty przybierające dla siebie nazwy „europejskie” i takież pozory: mamy więc królestwa rodowe, republiki gangsterskie albo dyktatury. Dżamahirijja pomyślana została jako wyjście z tej formuły z rozwiązaniem unikającym pułapek kapitalistycznych i komunistycznych, już wtedy dość dobrze rozpoznanych.  Spośród dwóch najważniejszych w tym świecie racji społecznych (powszechny dostatek versus rynek polityczny) postawiono na powszechny dostatek.

Libia przez kilkadziesiąt lat stała się krajem o darmowych dostawach prądu, pożyczkach finansowych bez śladu procentu i prowizji, powszechnego zatrudnienia za godną płacę gwarantowanego przez Państwo, niewyobrażalnej gdzie indziej pomocy „startowej” dla początkujących rolników i dla młodych małżeństw czy matek, z bezpłatną edukacją i ochroną zdrowia, do tego rozległe tereny pustynne opleciono największą w dziejach siecią irygacji wodnej. Libię zgubił pogłębiający się brak rynku politycznego oraz przerośnięte ambicje międzynarodowe przywódcy, co nie podobało się ani innym juntom arabskim, ani „demokracjom” zachodnim.

Wciąż trwającym eksperymentem, rozpoczętym przed kilkudziesięcioma laty, jest proces, który dziś nazywa się Chińskim Marzeniem, czyli socjalizmem ze specyfiką chińską. W ciągu ostatniego stulecia Chiny – dotąd będące uduchowioną despotią – przećwiczyły rozmaite warianty demokracji i socjalizmu zapożyczone z innych kultur. Wykorzystując cywilizacyjnie zakodowaną cierpliwość pojęły, że podstawą „wszystkiego” jest „społeczne pragnienie dostatniego życia”. Powoli, ale konsekwentnie wycofując się z formuł despotii (nie bez atawistycznych spazmów) – Chiny stawiają na przedsiębiorczość (mylnie tłumaczoną na języki zachodnie-łacińskie jako „kapitalizm”). Równie powoli przeobrażają formuły konfucjańskie w formuły komunistyczne (samorządność, spółdzielczość), dziś jeszcze oznacza to partyjną kontrolę nad administracją i podmiotami gospodarczymi.

Eksperyment jeszcze trwa i trudno cokolwiek przesądzać, ale jeśli kierownictwo Chin (pełnia kierownictwa oznacza tam cztery aspekty: wojskowy, partyjny, państwowy i przywódczo-ludowy) głosi konsekwentnie hasła umiaru i harmonii, zarówno wewnętrznej, jak i globalnej-światowej, jeśli podkreślana jest równość wszelkich cywilizacji z ich wewnętrzną wielobarwnością i z ich bukietem globalnym – może się okazać, że takie myślenie wniknie w świadomość jednostek, nie tylko w Chinach, zwłaszcza jeśli zważyć niemal nieuchronną hegemonię Chin w dającej się przewidzieć przyszłości.

Za eksperymenty, które już w podstawach założycielskich miały zakodowaną utopijność widoczną gołym okiem, trzebaby uznać koreańskie Dżucze, kubański Fidelizm, zaś kampuczańscy Czerwoni Khmerowie to zupełna aberracja.

 

*             *             *

We współczesnym świecie, niezależnie od regionu, od ścieżki rozwoju cywilizacyjnego, rozwiązania dynastyczno-monarchiczne są co najwyżej zakotwiczeniem w kulturowej tradycji i nie są esencją ustrojową, choć mają miejsce spektakularne nawroty, jak np. carstwo (niekoniecznie rosyjskie).

Rozwiązania republikańskie (demokracja plus przedsiębiorczość) wciąż propagowane są jako „niedoskonałe, ale nic lepszego nie stworzono”, i to mimo oczywistości, jaką jest nieuchronna dyktatura monopoli gospodarczych i politycznych, zabijających obywatelstwo, samorządność, swobody, prawa człowieka.

Wszelkie poważne teorie rozwoju społecznego (gospodarczego, politycznego) coraz wyraźniej podkreślają wątek etyczny, tłumiony przez rzeczywistość w każdym doświadczanym ustroju praktycznym. To tu należy poszukiwać zalążków przyszłości: ustrój gubiący przyzwoitość pośród pragmatyki – jakkolwiek jest nazywany – odchodzi do przeszłości i świat jest w takim właśnie „intermedium”.

Etykę (moralność) zacznie Ludzkość traktować z czasem poważniej, a nie jako plaster na plugastwa i obrzydlistwa.

Jak dotąd wszelkie utopie wdrażane w praktyce opierały się na kilku fundamentach:

1.       Rezerwowe źródło zasilania gospodarczego (najczęściej zasoby surowcowo-mineralne, ale też drenaż zagranicy albo wojny gospodarcze);

2.       Wszechogarniająca komisaryczność, jako konsekwencja tego, że „naród-społeczeństwo” nie dorasta do wizji i trzeba je „wychowywać-edukować”;

3.       Paternalizm, czyli mąż-wizjoner (Washington, Lenin, Kaddafi, Deng, Kim, Fidel) postrzegany jako ojciec narodu, poza wszelkim podejrzeniem;

Żyjemy w czasach, kiedy zmagają się ze sobą dwie antagonistyczne formuły kulturowo-cywilizacyjne: jedna polega na umacnianiu się Państwa coraz jawniej wrogiego Krajowi i Ludności, dryga polega na rosnącym obywatelstwie samorządnym czyniącym prerogatywy państwowe bezużytecznymi.

W moim przekonaniu ta druga formuła jest lepsza, ale co z tych zmagań wyniknie – Opatrzność raczy wiedzieć.