Sędziami wówczas będziem my!

2013-08-18 16:38

 

Ja wam powiem, dlaczego to wszystko ruchnie z trzaskiem. Ale najpierw opiszę jedną ze swoich największych duszystych erekcji.

Miałem w ogólniaku przyjaciela, Staszka Budzenia. Artystę. Wyglądał jak cherubin: blond włosy wijące się na okrągłej głowie, cera blada, wydatne usta, wielkie niebieskie oczy. Urodził i wychował się „na gospodarce” w Wicku, przy drodze z Lęborka do Łeby.

Podejmowałem z nim rozmaite piesze wycieczki, na przykład, kiedy w jakąś sobotę wybrałem się do Pucka (70 km w jedną stronę), zajrzałem „po drodze” do Wicka, pomogłem Staszkowi w gospodarskich obowiązkach – i porwałem go ze sobą na te wariactwa. Całą drogę śpiewaliśmy wszystkie piosenki, jakie zdołaliśmy do tego czasu poznać. Po noclegu „pod latarnią” w Rozewiu (dosłownie, na trawie) – wróciliśmy nieco inną, dalszą drogą.

Kiedyś wybraliśmy się do Szklanej Huty. To jest do dziś baza harcerska Hufca Lębork (niedaleko leśniczówki Antończyka, skąd pochodzili nasi dwaj koledzy z liceum, Janusz i Piotrek), a my byliśmy ważniakami w harcerskim szczepie Kormoran z naszego ogólniaka. Tuż przed obozowiskiem, raptem 10 minut drogi, stała stara wieża triangulacyjna. Wysoka po niebo. Drapacz chmur. Próchniejąca. My, po 30 kilometrach marszu, dla przekory, „dla jajec”, postanowiliśmy ją przewrócić. Ot, tak. Niezgłębione są wariactwa, które licealistom przychodzą do głowy.

Wynaleźliśmy z niemałym trudem mocną żerdź i dość duży głaz. Przytargaliśmy to pod jedną z trzech odnóg wieży, podkopaliśmy się pod tę nogę gołymi rękami. Emocje rosły w miarę pracy, już wiedzieliśmy, że choćby nie wiem co – swoje zrobimy. Nawet gdyby nas mieli wyrzucić z harcerstwa. Czyn się przedawnił, proszę sądów.

Wreszcie dało się wsunąć końcówkę żerdzi pod odkopaną nogę. Dajcie mi punkt podparcia – wołał Ἀρχιμήδης ὁ Συρακόσιος, znany jako Archimedas – a uniosę ziemię. Zaczęliśmy synchronizować nasz pulsacyjny nacisk z gibnięciami rosłego cielska wieży. Ta zaś poddawała się, niczym tancerka z haremu: wdzięcznie i zalotnie wyginała się, starając się utrzymać pion.

I nagle – zaczęło się: coś w niej pękło, przestała rysować niebo zgrabnymi ósemkami, zaczęła rysować krechę skrzypiącą jak styropian na szkle, rozległ się trzask łamanych kości, formuła wańki-wstańki poszła gdzieś sobie, wieża zaczęła się chylić. Serca nasze zadęły w trąby. Uciekliśmy na bezpieczną odległość i patrzyliśmy jak urzeczeni: pośród łomotu niczym sztorm – konstrukcja obliczona na wielkie wyzwania łamała się na naszych oczach, za naszą sprawą! Ten wielki drewniany potwór był nasz, martwy, choć jeszcze walczył. Przez kilkadziesiąt sekund wołał na cały świat, ryczał z bólu i wściekłości. A trzask kilku ton drewna plaszczącego o ziemię znają chyba tylko drwale powalający sekwoje. Pamiętacie opowieść Hemingwaya o walce z merlinem? Stary człowiek i morze? Nie tylko, dwóch nieletnich zakapiorów – a też mogą!

Ani matura, ani późniejszy pierwszy kielich, ani inne pierwsze razy nie dały mi takiego duszy wrzasku, jak ta wieża, powalona zjednoczoną mocą dwóch przyjaciół. Każdy powinien to przeżyć. Zwłaszcza, jeśli nie dane mu było obalanie sierpniowe z 1980 roku…

Do obozowiska dotarliśmy dopiero wieczorem, bośmy chcieli przeżyć to we dwójkę, pośród jagód. Dostaliśmy strawę i mały namiocik. Harcerze nam mówili, jak to nieco wcześniej w lesie rozległ się jakiś trzask, jakby meteoryt tunguski zmartwychwstał. Udawaliśmy zdziwionych, przecież byliśmy w lesie…

Niebo mściło się na nas za tę niecnotę całą noc: mimo zmęczenia musieliśmy od nowa ustawiać namiot, bo wicher z deszczem ponosił go, trzymaliśmy go wyłącznie własnym ciężarem. Cóż, Natura wie, jak docenić niepokornych.

Wyniosłem z tego zdarzenia dwie ważne nauki:

  1. Kiedy wielkie cielsko okazuje się spróchniałe tu i tam – prowokuje do działań zaczepnych;
  2. Jeśli odpowiednio rozbujać wielkoluda wspólnymi siłami maluczkich – runie niechybnie;

I tego się będę trzymał. Myślę, że wrześniowe dudziarstwo jeszcze nie będzie tym archimedesowym punktem podparcia. Ale żerdzie warto gromadzić. Bo próchno wyłazi z każdej szczeliny…