Sąd gupi jest i basta

2015-06-16 19:58

 

Jedna z moich przepraw sądowych zakończyła się dla mnie nieoczekiwanie. Sekcja wykonawcza wydziału karnego sądu w Grodzisku Mazowieckim napisała mi uprzejmie, że ze względu na to iż „nie zdołano ściągnąć ze mnie”  grzywny i kosztów sądowych – się umarza i cześć.

Przypomnę Czytelnikom, że 4 lata temu wyszedłem na balkon poskromić intruza, a skoro okazał się strażakiem gaszącym nieistniejący pożar (dymiła się doniczka) – to przyniosłem mu ganek wody i kazałem się wynosić, bo to słoneczna niedziela była.

Na skutek nadambicji drużynowego strażaka, który spod balkonu mi wygrażał, a potem niekompetencji wezwanego przez strażaka policjanta – sprawa wylądowała w sądzie (wykroczenie), choć nawet, jeśli byłem winien – wystarczyło warknąć „żeby mi to było ostatni raz”.

Sąd zaocznie rypnął mi 400 złotych i koszty. Po moim sprzeciwie sąd (podczas „normalnego postępowania”) wyprawiał takie dziwy, że aż poszedłem do prezeski, bo w pale się nie mieściło, że tak można. Pani prezes jeszcze bardziej się wygłupiła niż strażak i policjant. Pisemnie jej pokazałem, że przy takim podejściu sprawa scysji balkonowej zostanie rozdęta do rozmiarów niebotycznych, bo nie widzę ani swojej winy, ani powodu, by na bezdurno uiszczać.

Ostatecznie – wbrew faktom i orzecznictwu Sądu Najwyższego – skazano mnie na 200 złotych plus koszty. A apelację zablokowano podstępem.

Teraz miałem używanie. Różne ważne organy państwa odpowiadały mi na zapytania idiotyzmami albo wcale. A naleznośc przekazano komornikowi, choc pisałem, że to robi tylko dodatkowe koszty, a skutku nie przyniesie. Komornik łamał prawo co krok – ale okazał się niewinny.

W końcu zacząłem zwyczajnie obrażać prezeskę sądu (mającą niemal generalski tytuł SSO), nazywając ją przestepcą, do tego osobą kryjącą przestępców, aż – kiedy napisała mi na druku urzędowym, że ją to nie rusza – nazwałem ją głupią gęsią i wredną suką (naprawdę, Czytelniku!). Oczywiście podałem definicję głupiej gęsi i wrednej suki oraz podałem dowody na podobieństwo rzeczonej.

Liczyłem na to, że ona zadba o honor urzędu i pozwie mnie karnie (wtedy obejściem zadziałałaby moja apelacja). Ale chyba wyczuła o co chodzi.

I tu nagle taki pasztet! Sąd mówi, że ma w nosie moją grzywnę. A mógłby zasądzić prace społeczne albo areszt (prowokowałem, a jakże).

Chyba napiszę esej w tej sprawie. Strasznie dużo mam ostatnio pisaniny...!