Się boimy…? Obawy i frustracje „made in Vistula Country”

2013-06-11 07:25

 

Boimy się kolejnego Poranka. Nie ma bowiem dobrego powodu by wstawać. Gdybym był leśnym ssakiem, przeciągnąłbym kości, ziewnął zamaszyście, pochuliganił wesoło z członkami stada – i poszedłbym zapolować, zaspokoić głód i potrzeby wyższe. Ale jako człowiek – nie zrobię tego, zbyt dużo jest paragrafów o kłusownictwie, o prawie do noszenia broni, o uboju, a nawet o tym, co mi wolno zrobić z zamordowaną ofiarą polowania, nie mówiąc już o przepisach sanitarnych. Nie ględź, pracy poszukaj – powiecie. Ano – to pomóżcie mi taką znaleźć – odpowie 20% sprawnych i zdolnych oraz gotowych bezrobotnych, i drugie tyle nędzarzy, którzy mają pracę, ale poza systemem przyzwoitego zatrudnienia, więc są niewolnikami „pracodawców”, rwaczy w owczej skórze.

Boimy się szefa, kto go jeszcze ma. Bo jeszcze się nie zdarzyło, aby w kryzysach zwiększano zatrudnienie i czyniono je bardziej ludzkim – choć rozum podpowiada, że kiedy źle – wszyscy muszą pracować dla wspólnego dobra. Zatem będzie odwrotnie: jak grom z jasnego nieba dostanę zwolnienie, obniżkę, zmianę sposobu zatrudnienia, utratę „dodatków”, stracę to, co świat pracy sobie powolutku wykroił w wielopokoleniowym procesie normalizowania pracy, czynienia jej dobrem, a nie udręką. Boję się, że mój pracodawca, albo ten, do kogo się udam w sprawie zatrudnienia – zwącha dla siebie szansę, by mnie okraść, uciemiężyć, zgnoić, dać upust swoim chciwościom i chuciom.

Boimy się kontroli. Tych rutynowych i tych doraźnych. Tej zwykłej, „kanarskiej”, tej z jakiegoś urzędu, organu, tej dokonywanej przez służby. Kontrolerom przecież nie wpaja się, że jeśli nie ma uchybień – to znaczy, że jest dobrze. Kontroler jest niezadowolony, kiedy na niczym nas nie przyłapie. On się czuje „nasłany” a nie „oddelegowany”. On nie docieka, czy coś naruszyłem, on to wie z całą pewnością, tak jest szkolony, a tylko kwestia, kiedy i jak mi to udowodni. Jest sępem, hieną, pasożytem. Nie patrzy na szkody, jakie czyni samą kontrolą, z lubością używa swoich niszczycielskich prerogatyw, ewentualnie szepce, że się uspokoi, jeśli go zadowolę albo „sypnę” kogoś innego, bliskiego. Kontrola nie jest „przeglądem”, jest „gradobiciem”.

Boimy się Policji. Jej misją jest co prawda stanie na straży mojego poczucia bezpieczeństwa, ale przecież to, z czego jest rozliczany każdy posterunkowy, każdy podoficer, oficer i generał – to „wyniki”, czyli „stwierdzenia” oraz „wykrywalność” i „karalność”. Zatem każdy policjant – niczym kontroler – czeka ze swoim kajetem na „zdarzenia”. Kiedy „zdarzenia” się „nie zdarzają” – nie czeka, sam ich szuka, nawet tam gdzie ich nie ma. Bo go przełożeni będą gnębić, jeśli nie będzie miał wyników. A kiedy wynotuje w kajecie odpowiednio dużo „zdarzeń” – system już jest tak ustawiony, by biegli, prokuratorzy, sędziowie i kto tam jeszcze – zamienili notatki z kajetu w kary dla obywateli. I niech obywatele nie szumią w takich sytuacjach: obywatel awanturujący się albo domagający się swoich praw czy zwykłego rozumu – będzie odnotowany w kajetach częściej i ważniejszym kolorem.

Boimy się służb. Służby raz na jakiś czas muszą dowieść mocodawcom, że są potrzebne, a nawet że sa niezbędnym elementem systemu-ustroju. Służby zaludniane są przez osoby niezwykle kompetentne w takim udowadnianiu. Dlatego Polska pełna jest rozmaitych interwencji – niektóre z nich są bardzo widowiskowe – podczas których obywatel dowiaduje się, że najprawdopodobniej jest przestępcą, i to nie byle jakim, kiedy zaś próbuje sobie wyjaśnić, o co chodzi, a służbom, że chyba im się coś popieprzyło – dowiaduje się dodatkowo, kto tu rządzi. I kto ma zawsze rację, nawet jeśli jej nie ma. I kto jest bezkarny, nawet jeśli podczas interwencji złamano prawo w ogóle i jego, obywatela, prawa humanitarno-cywilizacyjne.

Boimy się obcych i innych. Nigdy nie wiadomo, czy nie wykorzystają nasze wrodzonej gościnności przeciw nam. Okradną, pobiją, ośmieszą, wyszydzą – okażą się niewdzięczni. Rozum podpowiada, że to przecież niemożliwe, serce każe być człowiekiem dla człowieka – ale pamięć przytacza wciąż nowe sytuacje, w których obcy albo inny okazał się dobrym powodem do naszych własnych niewygód, a niekiedy strat i cierpień. Więc na wszelki wypadek ten kto obcy i ten kto inny – niech się trzyma z daleka od nas, bo kogoś wezwiemy, a może sami ustalimy, gdzie jest granica „obcowania”. Bo kto wie, może sąsiad, może towarzysz-społecznik, może współpracownik – też jest obcy?

Boimy się zaułków. Kiedyś słowo „zaułek” oznaczało „cichy kącik”, gdzie można było odetchnąć, wyłączyć się z harmideru, policzyć możliwości, przegrupować zamiary. Teraz w zaułku – jeśli nie czai się złoczyńca – to śmierdzi odchodami, brudem i pleśnią. Wizyta w zaułku jest niebezpieczna pod każdym względem. Więc zaułki się likwiduje, a w to miejsce powstają szklane wieże biurowe, estakady i podobne wynalazki urbanistyczne. Bo tak jest ładniej i bezpieczniej.

Boimy się pism poleconych. Każde awizo może oznaczać, że jesteśmy wezwani do zapłacenia, do stawienia się, do wykonania czegoś niechcianego, do potwierdzenia, że jesteśmy komuś coś winni, albo w ogóle jesteśmy winni. Przecież nikt bliski nie wysyła nam listów poleconych! Wysyłają urzędy, służby, organy, a każda informacja od nich jest jak grom z jasnego nieba. Oznacza przynajmniej nadprogramową fatygę, i to taką, od której nie da się uciec, bo jest ona wymaganiem obowiązkowym, pod rygorem…

 

*             *             *

Boimy się tych, którzy nasze rozmaite bolączki i obawy chcą w naszym imieniu i dla naszego dobra zwalczać. Bo dziś największa nawet szelma i obwieś deklaruje, że jest po trosze socjalistą, czy jak mu tam. Kiedy trzeba było jakoś cywilizować system-ustrój – to oni stali raczej po stronie grabieżców i łupieżców. Kiedy jawne stały się fatalne skutki takiej polityki – bielmo mieli na oczach, a dopiero kiedy widzą, że się nędza polska zaczyna zbierać we wściekłe hordy – nagle im człowieczeństwo podskoczyło. Do gardła. Więc gardłują o swoich wrażliwościach rozmaitych.