Się marzy

2015-01-10 09:16

 

Taki świat się marzy, w którym nie ma komu dawać orderów za bohaterstwa bitewne, bo wojen nikt nie wszczyna. W którym nie odznacza się pośmiertnie ratowników górniczych – bo kopalnie są rzetelnie zabezpieczane i chronione przed metanem i tąpnięciami. W którym pomyślność służby zdrowia i innych resortów nie jest efektem talentów kotańsko-ochojsko-owsiakowych, bo rząd znakomicie sobie „z tematem” radzi. W którym nie istnieje przestępczość rozpaczliwa (drobne kradzieże, wyrywanie torebek) – bo nie ma tych rozpaczliwie ubogich i wściekłych. W którym przestępstwa duże i wielkie stają się przede wszystkim problemem terapeutycznym, a nie penitencjarnym. W którym terrorysta nie odnajduje dobrego powodu, by siać wokół siebie zagrożenie, bo jego racje znajdują sprawiedliwe miejsce w przestrzeni społecznej. W którym członek władz wszelakich wyciąga rękę po apanaże nie za to, że się dochrapał stołka, tylko za widome dowody dobrej społecznie roboty. W którym dyplomacja nie składa się ze złych szpiegów i dobrych ambasadorów oraz nawiedzonych lub bezczelnych graczy. W którym budżet jakikolwiek nie jest drenażem, ale witaminizuje gospodarkę, kraj, ludność. W którym nie wydaje się jawnie i dyskretnie miliardów na szkolenie zawodowych zabijaków i na zbrojenia oraz instalacje „bezpieczeństwa”, a w to miejsce wspiera się „przegrywających w wyścigu”. W którym słowo „polityk” oznacza tyle samo co „minister”, to zaś oznacza rzeczywiście służebnego plenipotenta narodu. W którym wybory personalne i strategiczno-budżetowe inicjowane i kontrolowane są przez ludność, a nie są ekskluzywnym polem gry o władzę i dostęp prywatny do dóbr publicznych. W którym jeden człowiek – zwłaszcza urzędnik i funkcjonariusz – interweniuje wobec innego człowieka tylko wtedy, kiedy chce mu pomóc, a tamten z jakichś powodów nie może sobie pomóc sam. W którym religia i jej wartości oraz wybory (opcje społeczne, medyczne, techniczne) jest ofertą duchową, a nie finansowo-ceremonialnym i politycznym obowiązkiem sankcjonowanym państwowo i takimż przywilejem dla duchowieństwa. W którym katastrofy niesie wyłącznie Natura, a nie ludzka lekkomyślność, zaniedbania, nierzetelność. W którym „klient nasz pan” ma głęboką treść gospodarczo-społeczną. W którym prawo, urzędy, organy, służby – zaglądają człowiekowi w jego prywatność i intymność oraz codzienne życie w sytuacjach naprawdę wyjątkowych. W którym wszyscy będą się dziwić „narzekaczom” nie dlatego, że sami boją się narzekać, tylko dlatego, że lepiej przecież jest wziąć się za temat, by nie było powodów do narzekania. W którym jedyne gangi to takie, które niczym „niewidzialna ręka” zaskakują sąsiadów sprawnym i bezinteresownym działaniem w sytuacjach kryzysowych.

Doprawdy, zbyt wiele państwowej energii, ludzkich poświęceń, niecodziennego bohaterstwa, na koniec wzruszeń i pamięci – poświęcamy sprawom, do których nie powinno było dojść, ludziom, którzy nie musieli ani ginąć, ani cierpieć, ani się poświęcać.

Utopia?

/Czytelniku: możesz dopisywać, ale też wyjątkowo z góry wybaczam, jeśli mnie w opisanej sprawie obdarzysz epitetem/