Się trochę boję…

2014-06-15 18:43

 

Właśnie widzę w telewizji: fotoradar „złapał” lawetę na przekroczeniu prędkości. Na lawecie przewożono samochód. Właściciel przewożonego samochodu dostał przesyłkę: fotka i mandat za przekroczenie prędkości. Odpisuje grzecznie, że nie brał udziału w ruchu, więc o co chodzi? No, to powiadomiono go, że wobec odmowy zapłacenia mandatu kieruje się sprawę do sądu.

Jak znam życie, w tym przypadku sprawy powrócą do normalności, choć ukarany mandatem człowiek traci nerwy i spokój. A ilu spraw telewizja nie pokaże?

Znam to z autopsji.

No, rozważcie sami.

Młody chłopak bez wyobraźni za to z adrenaliną powyżej poziomu wygłupia się w samochodzie, wożąc się po ludnym mieście jak pijany zając, narażając na szwank życie i zdrowie osób sobie nieznanych oraz majątek innych ludzi (ryzykuje też swoim zżyciem i majątkiem, też będącym pod opieką Państwa). Dowiadujemy się o jego wybrykach dzięki niemu samemu, a dzięki cholera wie komu dowiadujemy się, że takie zabawy są jego ulubionym zajęciem (psychiatryk czeka) i jak dotąd traktowanym pobłażliwie przez wymiar sprawiedliwości, np. prokuratora. Należy zresztą do koleżeńskiej grupy podobnych sobie palantów. Dziennikarze i internauci pojechali policajom po ambicji i ci zapięli się, aż go dopadli w kurorcie.

I nagle, po zatrzymaniu go, okazuje się, że gościu ma na sumieniu jakieś nieznane nam dotąd sprawki, o których wcześniej nie informowano nikogo.

Druga sprawa wydaje się poważniejsza. Wydaje się. Ważni urzędnicy i funkcjonariusze, zamiast spotykać się oficjalnie w gabinetach i równie oficjalnie nasyłać na siebie doradców i korespondencję służbową – spotykają się po jadłodajniach i dają się nagrywać przy załatwianiu spraw państwowych „normalnych” (w Polsce), choć mało uczciwych wobec obywateli. Robi się z tego afera na cztery fajerki, choć polityczne „dile” tej miary załatwiają w Polsce „wszyscy ze wszystkimi”.

Tylko ktoś nieumysłowy sądzi, że chodzi o to, co sprzedawane jest medialnie: w rzeczywistości istotniejsze jest to, czego media nie publikują lub nie wiedzą.

Ładnych kilka lat temu zainstalowano w Polsce „czerezwyczajkę”, która zabrała się za prawdziwe i nieprawdziwe przekręty metodami kolegi Dzierżyńskiego. Nawet Polska, kraj w którym nic nie dziwi, nieco przysiadła i na wszelki wypadek zmieniła jaczejkowiczów na przekręciarzy i nierobów. Głównych ober-majstrów nowa ekipa jednak zachowała na stołkach, niektórych do dziś. No, i przyszło zastanowić się, co zrobić z jednym z nich, który dla słusznej idei robił niesłusznie. W tym celu uruchomiono cyrk tajemniczości w Sejmie, mało poważny, a mediaści trzymali publiczność w nieproporcjonalnym napięciu.

Wynikiem wielce tajnych, choć mocno cieknących obrad było – o zgrozo – sejmowe „imprimatur” dla poczynać „czerezwyczajki” i afera wokół ubogiego „byłego”, który z nędzy musi pobierać szmondackie pieniądze u przekręciarzy ukraińskich.

Szanowni Państwo!

Jestem dysydentem, który niedawno ogłosił, że zabiera się za Terroryzm Dozwolony, czyli taki, który uprawiają urzędy, organy, służby i ich pojedynczy przedstawiciele, bezkarnie, choć jest daleki od prawa i przyzwoitości.

W kraju, gdzie policja spina się, by w bólach załapać zwykłego gnojka (bo normalnie, rutynowo jest nieosiągalny) i potem „przypina” mu czyny wcześniej nikomu nieznane, w kraju, gdzie wokół rządzących robi się aferę o byle co, by osłabić wrażenie afer przyszłych, znanych tylko wtajemniczonym, w kraju, gdzie nie sposób ukarać funkcjonariuszy, którzy sobie z prerogatyw państwowych porobili całkiem prywatne (albo partyjne) maczugi (patrz: TUTAJ) – nie czuję się bezpieczny. Doświadczyłem już zresztą na sobie, jak działa tutejsze Państwo (patrz: TUTAJ).

Nie, nie ogłaszam rejterady. Pokazałem tylko, że sprawki, o których mowa, jeszcze bardziej mnie dopingują do dysydenctwa i terroryzmu dozwolonego. Konkrety – niebawem.