Się nie chce wybywać (relacja odłożona w czasie)

2015-12-11 06:53

 

Rzeczka Parsęta wije się jak piskorz między polodowcowym zachodniopomorskim krajobrazem porośniętym „bele czem”, nie bacząc, jak niepoważnie wygląda w tych swoich chytrych próbach oszwabienia człowieka: człowiek zaś pobudował sobie drogi i ma w nosie parsętowe meandry.

Ale podejść do rzeczki, przysiąść na pustkowiu by popatrzeć na meandrzące się wody, to wściekle uderzające w Brzeg po zakręcie, to potulnie uległe wobec nieustępliwości polodowcowej skałki – człowiek lubi.

Toteż siedzę. Niby z Adamem siedzę, który dożywotnio zakotwiczył nieopodal, między kościelnym dzwonem, strażacką remizą, strumykiem bezimiennym i „głównym skrzyżowaniem” Krosina, gdzie w mikrobiznesowym sklepie adamowym handluje się tym, czego wieś tutejsza zapomniała już robić sama, oduczona pieczenia chleba, wyrabiania masła, robienia przetworów owocowych i warzywnych, wędzenia i peklowania mięsiwa. Niby więc z Adamem, a tak naprawdę z własnymi „cierpieniami” podtatusiałego „Wertera”.

Bo ja życie swoje ciągnąłem ostro, z poślizgiem, wpatrzony w migające punkty stałe, wsłuchany w wizg wydarzeń, które uznaję za swoje, bo na nich opieram swoje rozumienie wszystkiego. Adam zaś się spoetyzował pośród takich szemrzeń i pluskań, jakie są na zdjęciu: to jest nieprawdziwa fotografia, lepsze i prawdziwsze robi Wanda, adamowe szczęście pośród nieszczęść.

Adam ma Dom. Ja domem nazywam miejsce, gdzie się odkłada życiowy dorobek i zarazem wciąż od nowa uczy się elementarnych odruchów społecznych. Ale Adam z Wandą – bez urazy – nie są już pokoleniem rwącym się do szans życiowych, tylko tym pokoleniem, które się okopało i pokazuje światu „wała”: co nam, świecie, zrobisz, co pokażesz z rzeczy, które nie widzieliśmy?

W adamowym domu (co to nie przestał być domem kultury, choć użytkowo przedzierzgnął się w dom mieszkalny) – ściany i przestrzenie są wypełnione rzeźbiątkami, metaloplastyką i rycinami, na półkach kurzą się staroksięgi i całkiem nowe wydawnictwa, np. ostatni tomik Adama. Poza ryczącym telewizorem, przypominającym o świecie – w adamowym (a może wandowym) domu jest papuga Nimfetka, jest starucha rasy groźnej o kwiecistym imieniu Florentyna, są dwa koty najnowszej generacji, kilka zegarów z wahadłami i mnóstwo pamiątek zewsząd. Co ja bym dał, aby tu osiąść! Dlaczego najlepsze miejsca na świecie są już zajęte? Chyba po to, by z czystym sumieniem móc powiedzieć „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” – i z takim przesłaniem pakować się do powrotu, do siebie.

Prosiłem Wandę jak kogo dobrego, by zrobiła fotkę brzozie przy ul. Polnej, na krosińskim wydmuchowie. Nie to nie, bez łaski, znalazłem w sieci coś podobnego. Stara-ć ta wierzba, nożna powiedzieć, używana, albo że życie sobie na niej poużywało, że niby wiatry, deszcze, upały, sniegi, mchy, koty, owady, może nawet korniki. Co lepsze kąski poucinał człowiek, największy z pasożytów, i sobie grzał w piecu, dopóki drwa wystarczyło.

Ja im życzę wszystkiego najlepszego, ale nie chcę już tu przyjeżdżać: zadomowiłem się niebezpiecznie, więc nie chcę przyjeżdżać, „gdyż ponieważ” to oznacza, że będę wyjeżdżał po dniach kilku, a to jest naprawdę coraz bardziej przykre doświadczenie.

Więc idę z Florentyną raz jeszcze na spacer, więc gadam do Nimfetki, która drze się, ilekroć wstaję od stołu, by się oddalić od jej klatki w celach rozmaitych, więc wtulam w siebie zblazowane pomruki kociąt, zadowolonych, że ktoś je głaszcze po karkach i smyra za uchem. Czas się zbierać. Pozdrówcie pana józefową duszę, dobra duszę, która sobie pofrunęła, choć tyle jeszcze było do zrobienia tu, pośród rzeczek, wierzbiątek, kościółków i magicznych konstelacji kamiennych.