Sklepiki para-osiedlowe. Pełzająca monopolizacja

2014-12-17 07:43

 

Wczoraj podałem enigmatycznie myśl zatytułowaną „Rynek szkodzi” (TUTAJ). Czekałem na reakcję Czytelników, zapowiadając swoje własne rozwinięcie. Cóż, może mój zamiar nie był dobry…

Nie istnieje dobra twarz monopolu. Monopol jest wiecznie żywym dowodem na to, że ekonomia „niepolityczna” to oksymoron, że rynek – podobnie  jak demokracja – jest zaledwie teoretycznym modelem stanowiącym punkt odniesienia dla badań tego co rzeczywiste, namacalne, z czym obcujemy cieleśnie.

 

*             *             *

Tak zwane hipermarkety, czyli sklepy wielkoprzemysłowe, nie są placówkami handlowymi, choć za takie uchodzą i jako takie się rejestrują. Ich misją jest wyłącznie generowanie w lokalnej społeczności odruchu spędzania czasu w hipermarkecie, a tym samym kontrolowanie wydatków ludności, nawet ich stymulowanie. Ekonomiści jeszcze do tego nie doszli, choć klienci już mają „nałóg”. hipermarketowy.

Tak zwany zwykły człowiek musi jeść i odziać się a także zaopatrzyć się w rozmaite domowe gadgety i artykuły użytku codziennego w pracy czy w domu. W warunkach rynkowych miałby do wyboru w każdej sprawie kilka, może kilkadziesiąt ofert, ulokowanych w różnych sklepach, bliżej lub dalej, taniej lub drożej, do tego domokrążcy i dostawcy sieciowi  (na telefon, via internet, itd., itp.). Od kilkudziesięciu lat (w Polsce od kilkunastu) zwykły człowiek ma pod ręką hipermarket.

Początkowo szło się tam jak do sklepu, tylko większego. Szybko jednak zrozumiano, że to nie jest miejsce na szybkie zakupy „na już”. Teraz już klient pojął, że nawet jeśli  hipermarket jest tuż obok, na osiedlu – to idzie się tam „z portfelem” na dłużej. I doświadcza się pozorów różnorodności, wyboru. W rzeczywistości wybiera się  pomiędzy produktami dystrybuowanymi przez kilku-kilkunastu właścicieli „trade-marks”.  Cokolwiek kupisz – twój pieniądz trafi do nich. Ich nie obchodzi, co kupujesz, bo zajmują się wyłącznie stymulowaniem twojego odruchu wydawania pieniędzy, nie dbając o to, byś to robił racjonalnie.

Owa nieracjonalność wspomagana jest przez „uliczki-galerie”, w których – w skali kraju – znajdujesz nie więcej niż kilkadziesiąt marek. Wszystko okraszone „zabezpieczeniem czasu wolnego”: kino, bary, rozrywka dla najmłodszych, fitness, poradnie i placówki medyczne, itd., itp.

Wydajesz w tej „odsysarce” dużo więcej, niż w osiedlowych sklepikach i na „handlowych uliczkach”, gdzie ponoć jest drożej.

Narzekaliśmy, że takie kombinaty odciągają klientów od małych „mutualnych” sklepików. No, ale przecież mimo wszystko te sklepiki istnieją, bo w nich można kupić „coś na zaraz” i w dodatku „u znajomego”. Znalazła się i na to rada monopolistyczna: najpierw „żabki” i podobne marki, a teraz już wprost marki „hipermarketowe”. Włażą w każdą szczelinę, wszędzie tam, gdzie klient otwiera portfel czy sięga do kieszeni. Administracja lokalna zorientuje się dopiero wtedy, kiedy w całej gminie 90% obrotów w towarach i usługach konsumenckich będą generować nieliczne „marki globalne”. Powtórzmy: właścicieli tych marek nie interesuje konsumencka racjonalność, tylko drenaż portfeli i zaskórniaków kosztem zwichrowania modelu konsumpcji, w efekcie: obniżenia standardów życia codziennego(przy jednoczesnej propagandzie wmawiającej ich podwyższenie).

 

*             *             *

Nie piszę tego w fałszywej trosce o to, by „naród” żywił się i odziewał zdrowo, spędzał czas poza „halami targowymi”, a drobni przedsiębiorcy  rozkwitali na pohybel korporacjom.

Dla mnie liczy się uzależnienie, toksyczne, o charakterze medycznym, zwykłych ludzi od właścicieli marek. Ci bawią się markami niczym iluzjoniści, a ogłupiały „naród” robi „zajęczą  stójkę”. Więcej: niepostrzeżenie Państwo wprowadza swoistą musztrę, dyktując tę „stójkę” np. w ubezpieczeniach, bankowości, funduszach wsparcia – oczywiście w trosce o obywateli!

Dokończę jutro…