Słyszę o jakichś Pracowniczych Planach Kapitałowych

2018-10-09 18:05

 

Powiem od razu, żeby nie było wątpliwości: szukasz roboty – znajdź wypłatodawcę, ale jeśli szukasz dochodu – znajdź frajera-płatnika.

Nikt nie zmusza nikogo ani do poszukiwania zatrudnienia (nie mylić z pracą), ani do poszukiwania zysku (nie mylić z przedsiębiorczością). Takie decyzje-wybory zależą od osobistego temperamentu, doraźnych okazji, ogólnego klimatu w najbliższym środowisku. Koniec-końców jednak zdecydowana większość dorosłych (ponad 90%) znajduje wypłatodawcę, czyli wyraża gotowość poddania się reżimowi narzuconemu przez „tych bardziej przedsiębiorczych”.

W czasach minionych już dawno – taki wypłatodawca nie pozwolił sobie, by pieniądze, które z żalem oddał pracownikom jako wynagrodzenie – zmarnowały się, poszły do kogoś innego. Dlatego uruchamiał w swojej fabryce sklepiki i noclegownie oraz różne usługi. Zdecydowana większość „wymuszonych przez sytuację” wynagrodzeń nie opuszczała więc jego fabryki. I wtedy dopiero mógł myśleć o sobie, że wykonuje dobrą robotę.

Pracownicze Plany Kapitałowe to taka sama ściema, jak setki większych i mniejszych przedsięwzięć, które „żyją z tego”, że człowiek mający „wypłatę” – nie wyda wszystkiego na raz, tylko „oszczędza na jutro i pojutrze”. To nic, że nie wystarcza mu „do pierwszego” w następnym miesiącu: ważne, że przez chwilę trzyma w skarpecie lub pawlaczu to, co wyda dopiero jutro.

I na te pieniądze dybią wydrwigrosze: daj mi te swoje pieniądze, a my za ciebie popłacimy stałe rachunki, a i tak wyjdzie ci, że zamiast 500 wydasz 460, czyli oddając nam pieniądze do dyspozycji – zarabiasz dodatkowo 40. Czysta korzyść!

Mechanizm opiera się na ewidentnym dyskoncie. Otóż dyskont (MECHANIZM FINANSOWY) karmi się dwiema okolicznościami:

  1. Wykorzystuje tzw. korzyść skali, czyli kiedy robi duże zakupy (dla wielu) i duże wpłaty (w imieniu wielu) – to ma rabaty, których część sobie przytula jako „nagrodę” za pomysł;
  2. Mając setki i tysiąc wpłat i wypłat – przez cały czas ma u siebie, pod swoją kontrolą, wielką sumę małych środków: dawniej tylko banki miały prawo tak robić, teraz – każdy cwaniak;

Wszystko byłoby fajne, gdyby nie to, co nazywamy RYZYKIEM. W każdym biznesie ono występuje. I kiedy „się stanie” – to nie organizator przedsięwzięcia upada – tylko ci wszyscy drobni składkowicze dopłacają do interesu.

Bywa, że taki dyskont upada – ale za każdym razem należy uważnie „obwąchiwać” takie upadki. Bo przecież pieniądze nie wyparowują, tylko dokądś są przesuwane. Mówić dalej…? Mało mamy w Polsce takich doświadczeń…? Nawet jeśli te „doświadczenia” dotyczyłyby wyłącznie funduszy i mechanizmów gwarantowanych przez Państwo – to przeżyliśmy ich sporo. A prywatni… szkoda gadać!

 

*             *             *

Od zawsze stawiam na to, że takie mechanizmy są dopuszczalne tylko na zasadach wzajemnictwa, dobrosąsiedztwa, samopomocy. Czyli na zasadach wspólnotowo-spółdzielczych. Jeśli są „demutualizowane” (kto nie zna słowa – odsyłam choćby do Pedii – stają się łupem tych wspomnianych powyżej w zdaniu „jeśli szukasz dochodu – znajdź frajera-płatnika”.

Nie będę się strzępił dalej. Niech głos zabiora „demokraci-rynkowcy” i niech pośród obelg „ty komunisto” wytłumaczą Szanownym, po co ma powstać mega-mechanizm „kapitalizujący” ludzkie wypłaty, skoro znakomita ich większość jest zbyt mała, by z nich „inwestować”…