Smaczek transformacyjny. Odklejone łaty

2016-04-08 07:30

 

PiS odkrywa na własnej skórze, że dziadostwo, które niejedną Polsce wyrządziło szkodę, dziadostwo polegające na braku zainteresowania nominalnymi obowiązkami, bo obowiązki „lojalnościowe” są ważniejsze – szkodzi bardziej „nowym” niż „starym”, którzy w ramach „karuzeli” zdążyli już połatać rozmaite niedoróbki. Te połatane niedoróbki poprzedniej Nomenklatury dziś ujawniane są w prosty sposób: ten kto łatał – przestał łatać, bo nie wie, czy się utrzyma, więc walczy o życie szukając bardziej bezpiecznego zatrudnienia. I te wszystkie „odpadnięte łaty” będą przypisane PiS-owi. Oto moja wykładnia „opony prezydenckiej” czy „padniętych koni”. Dam sobie uciąć niejedno, że nastąpi wysyp takich „odklejonych łat” jeśli PiS nie zmieni sposobu wymiany Nomenklatury.

Nieuchronnie nadchodzi w Polsce pora debaty „kadrowej”, związanej z „wielkim zaniepokojeniem” polskich i zagranicznych „uznanych fachowców” procesem wymiany Nomenklatury. Bo tej wymianie towarzyszą okropne wtopy, na przykład w Janowie zdychają konie żony perkusisty.

Może zacznę od Lee Iacocca. To jeden ze spiżowych wzorców światowej praktyki projektowania zakładów przemysłowych i organizacji produkcji (to jego bazowe wykształcenie a potem obszar niebywałych sukcesów). W ogóle gość miał hyzia na punkcie kształcenia się i w jego „portfolio” z dyplomami i świadectwami oraz certyfikatami można było znaleźć wiele smaczków.

W wieku 22 lat został stażystą w korporacji Forda, , 14 lat później, jako 36-letni młokos, został prezesem firmy stanowiącej jądro tej korporacji. Ale z jakichś powodów po 18 latach prezesowania pan właściciel pozbył się go, wykolegował go poza korporację. O tym już „sza”. Przeniósł się do konkurencji (Chrysler) i tam został zbawcą upadającego molocha.

Jako staruszek napisał książkę „Where Have All the Leaders Gone”: tytuł nie jest wymyślny, nawiązuje do słynnego szlagwortu „Gdzie są kwiaty z tamtych lat” (właściwie „gdzie się podziały”: „Where Have All The Flowers Gone”). Iacocca marudzi w tej książce, że świat się zapada, bo mniej ceni się rzeczywistą fachowość, awansuje się „ludzi korporacji” a nie „ludzi profesji”.  Akurat ta książka nie jest aż tak popularna jak jego wcześniejsza o ponad 30 lat autobiografia. Ale w sedno trafia ta późna.

Podam też inny przykład. Bardzo popularny film o środowisku działaczowsko-piłkarskim: „Piłkarski poker”. Pokazuje on (może przerysowując), że w lidze i w związku piłkarskim nie tyle liczą się sportowcy, kibice i sama piłka nożna, ile swoista rozgrywka o „szmalec i władzę”. Sędzia, który ten układ rozwala (a właściwie tylko przestawia na „lepsze tory”) – sam jest umoczony po pachy w tym bagienku, tyle że się wkurzył na to, że tuzy działaczowskie robią z niego pomietło.

Jest tam przedstawiona fajna sytuacja prezesowsko-buchalterska. Prezes jednego z klubów „górniczych” pyta księgowego, skąd wziąć forsę na „zakulisowe rozmowy” mające gwarantować temu klubowi sukces. Księgowy natychmiast daje popis fachowości: kopalnia da piłkarzom po talonie na samochód, piłkarze kupią tanio (bo na talon było tanio), po czym pójdą na giełdę i sprzedadzą pojazdy po „normalnej” cenie. Potrzeba 30 milionów, a tej robótki wyciągnie się 33. Prezes zadowolony jest z fachowego księgowego, ale pyta: no, dobra, a co z tymi trzema milionami „nadwyżki”? Księgowy nic nie mówi, ale się znacząco uśmiecha i obaj bez słów uzgadniają, że to premia dla buchaltera za fachowość.

 

*             *             *

Nie po raz pierwszy polecam Czytelnikowi dwie „klasyczne” książki o Nomenklaturze i o kadrowym oderwaniu „władzy” od tego co prawdziwe i potrzebne. Pierwsza z nich to Milovana Đilasa „Nowa klasa” oraz Michaiła Voslenskiego „Nomenklatura – anatomia radzieckiej klasy panującej”.

Wszystkie podane przeze mnie tytuły (książki Iacocca, Voslenskiego, Đilasa, film Janusza Zaorskiego) to elementarz, podobnie jak np. książka M. Karwata[1] i Włodzimierza Milanowskiego (tytuł chyba „Co konieczne i co możliwe”), w której opisują oni mechanizm „karuzeli stanowisk”, czyli niezwykle interesujący proces „dopasowywania swoich” do zbioru synekur istniejących i potencjalnych.

Wyjaśniam.

W polityce chodzi (upraszczam) o to, by zdobywać przyczółki elektorskie (poparcie wyborców) i je utrzymywać, rozbudowywać. Robi się to w ten sposób, że pod hasłem „by żyło się lepiej” zaspokajamy nie wszystkich (bo to wymaga prawdziwych gospodarskich umiejętności), tylko np. 10-20-30% ludności. Ta ludność musi pojąć, że kiedy się wpisze w zależność „ja głosuję na niego, on mnie karmi”, to będzie się miała lepiej niż „nieudacznicy”. To jest patologia, nie trzeba tłumaczyć.

To oczywiste, że czasem „swojak” postawiony na stołku za zasługi „towarzysko-polityczne” okazuje się niesprawny jako menedżer: wtedy się go ratuje albo przenosząc na miejsce „łatwiejsze”, albo dodając mu „praworęcznych” mających rzeczywiste fachowe umiejętności. Właśnie to jest „karuzela stanowisk”. Warunek i zarazem spoiwo: lojalność partyjno-korporacyjna.

Ale w ramach tej patologii zdarzają się dwojakiego rodzaju „pod-patologie”:

1.       Bywa, że jakiś odłam Nomenklatury i „kiści” przetargowo-konkursowych” wyłamuje się z konwencji i działa „tylko na siebie”, tworzy zatem „frakcję”, która służy prywacie, a nie „formacji politycznej”. Z punktu widzenia Społeczeństwa-Gospodarki-Państwa – nie ma to znaczenia, kto na czyj rachunek „podbiera”, ale rządząca formacja musi znaleźć wtedy jakiś sposób (najlepiej „ujawnić aferę”), by się pozbyć niesubordynatów;

2.       Bywa, że dobór kadrowy jest tak fatalny, że nawet „karuzela stanowisk” nie pomaga i jakiś obszar zarządzany nomenklaturowo wali się jak domino. Wtedy niekompetentną ekipę „zamraża się (nie pozbawiając „szansy”), a rzeczywiste zarządzanie powierza się innej ekipie, równie lojalnej: w ten sposób lawinowo rosła Nomenklatura za czasów PO, ale też w początkach Transformacji;

Wbrew pozorom, czteroletnia kadencja nomenklaturowa wystarcza, by rzeczywistość poukładać wedle projektu ekipy rządzącej. Bo treścią zarządzania „przyczółkami elektorskimi” są kiście przetargowo-konkursowe, dające poparcie wyborcze na następną kadencję. Wystarczy zatem brutalnie usunąć „serca i mózgi” kiści oraz węzłowego rozgrywającego na urzędzie – a cała reszta „przestawi się” na nową lojalność.

Tej lekcji nie przerobił PiS. W moim przekonaniu – mówię po inżyniersku, cynicznie na chwilę porzucając deontologię – PiS powinien był dokonać „spisu Nomenklatury”, a następnie skurczyć ją o połowę, a nawet o ¾. W niczym nie umniejszyłby sobie „korzyści synekuralnych”, a echo sanacyjne (uzdrowicielskie) miałby za darmo, i nie zagłuszyłby tego żaden Lis, który się odgrażał, że „możecie sobie wygrywać wybory, ale Polski nam nie odbierzecie” (TUTAJ).

A właściwie PiS ją właśnie przerabia, tę lekcję. Odkrywa na własnej skórze, że dziadostwo, które niejedną Polsce wyrządziło szkodę, dziadostwo polegające na braku zainteresowania nominalnymi obowiązkami, bo obowiązki „lojalnościowe” są ważniejsze – szkodzi bardziej „nowym” niż „starym”, którzy w ramach „karuzeli” zdążyli już połatać rozmaite niedoróbki. Te połatane niedoróbki poprzedniej Nomenklatury dziś ujawniane są w prosty sposób: ten kto łatał – przestał łatać, bo nie wie, czy się utrzyma, więc walczy o życie szukając bardziej bezpiecznego zatrudnienia. I te wszystkie „odpadnięte łaty” będą przypisane PiS-owi. Oto moja wykładnia „opony prezydenckiej” czy „padniętych koni”. Dam sobie uciąć niejedno, że nastąpi wysyp takich „odklejonych łat” jeśli PiS nie zmieni sposobu wymiany Nomenklatury.

 

*             *             *

Oczywiście, można temat potraktować bardziej rewolucyjnie, na przykład nazwać po imieniu wszystkie kiście przetargowo-konkursowe (nazwać, a nie ścigać), i zbudować politykę na przebudowie „paradygmatu urzędniczego”. Ale do tego nie wystarczy mieć kadry lojalne.

 



[1] W ogóle polecam cały dorobek M. Karwata: https://www.teoriapolityki.pl/zespół/mirosław-karwat/publikacje/ ;