Społeczeństwo, partie, wybory
Ze społeczeństwem mamy do czynienia, kiedy rozmaite sploty więzi gospodarczych, wspólnota kulturowa i tożsamość „ostatnio doświadczona” łączą ludzi silniej – niż ich dzielą różnice interesów. W Polsce mamy do czynienia ze społeczeństwem, które słabnie: pod względem gospodarczym Polska dzieli się na beneficjentów i ofiary Transformacji, to też daje dwojaką, odrębną tożsamość jednych i drugich.
Jest zatem miejsce na co najmniej trzy wizje przyszłości Polski:
1. Wizja „lokomotywy”: beneficjenci ciągną za sobą te warstwy, którym jak dotąd „nie wyszło”;
2. Wizja „rokoszu”: ofiary blokują rozmaite mechanizmy i przestrzenie gospodarczo-społeczne;
3. Wizja „justowania”: kompensowanie relacji między wkładem pracy i dochodami z niej;
W jakimś sensie zarysowałem właśnie trzy programy partyjne: liberalny, socjalny i komitywny. Gdyby społeczeństwo nie było podzielone światopoglądowo i ideowo oraz urbanizacyjne – wystarczyłby trój-partyjny model konstytucyjny, przy czym, choć komitywność jest najbardziej pożądana – partia ta miałaby najmniejsze „wzięcie”.
* * *
„Partyjniactwo” zostało wymyślone równolegle we Francji doby Rewolucji oraz w XVIII-wiecznej Wielkiej Brytanii.
We Francji – po spazmach rewolucyjnych – do czuwania nad Dyrektoriatem (władza wykonawcza) powołano dwuizbową Konstytuantę zastępującą dotychczasowe Stany Generalne (fr. États-Généraux). W asymetrycznie wyważonych społecznie Stanach Generalnych szlachta z kręgów dworskich zasiadała po prawej stronie tronu królewskiego, a po lewej stan trzeci (ogół ludzi wolnych nie będących szlachtą lub klerem). Miejsce po prawej stronie władcy było uznanym świadectwem przywilejów.
W Wielkiej Brytanii konserwatyści przeciwni zmianom industrialnym (ziemianie, dworzanie, hierarchia anglikańska) stali się w potocznych wyobrażeniach „oburzonymi zbójami” (Abhorrers-Tories), i w takim charakterze występowali przeciw Petycjonistom-Wigom podważającym prerogatywy monarsze. Dopiero w XX wieku ten swoisty szyk partyjny zakłóciła Partia Pracy, mająca charakter „justacyjny”.
W obu parlamentach na główną „dychotomię” polityczną nakładały się „justujące” koterie, ubarwiające scenę polityczną (tu bogatsza była Francja).
* * *
Najlepszym sposobem na niezałatwienie kluczowych (krytycznych) spraw jest taka aktywność koterii podnoszących drugorzędne podziały (światopoglądowe, środowiskowe, ideologiczne, narodowe, branżowe, pokoleniowe, urbanizacyjne), która pozwala im zdominować Parlament.
Gdyby Parlament skupiał – np. „po równo” – beneficjentów, ofiary i „justowników” – społeczeństwo dość szybko wypracowałoby w sobie „opcje wyborcze”.
A jednak „justownikiem” jest w Polsce raczej Kościół”, ten zaś swojej reprezentacji nie wystawia w wyborach, tylko udziela poparcia beneficjentom, w różny sposób, nie stroniąc od korzyści rozmaitych. Paradoksalnie nie prowadzi to do „justowania beneficjentów”, tylko udziału Kościoła w beneficyjnym torcie. Rokosze wzniecają albo podskakiewicze-flibustierzy spoza parlamentu (narodowcy, lewicowcy, oburzeni), których zawołania inkorporuje na zmianę SLD i PiS, ale zdobyte w ten sposób przewagi „re-inwestują” w beneficja. W ten sposób „rewolucja” wciąż od nowa przegrywa, a „lokomotywy” pęcznieją.
Rok 2015 byłby powtórką tego scenariusza, gdyby – chyba na skutek szoku – beneficjenci nie uruchomili kontr-rokoszu: powstał galimatias poznawczy, bowiem „autorami” rokoszu byli „indignados” (kukizowcy), których efekt przechwycił PiS i zmierzał do przejścia – poprzez justację – do beneficjów, a tu KOD wystąpił o rewindykację dostępu do tych beneficjów, co w niepoważnej sytuacji postawiło kukizowców, którzy – aby być konsekwentnymi – musieliby pójść za ciosem i dokonać ponownego, silniejszego rokoszu, a okazje wyborcze akurat się wyczerpały. Teraz szary konsument medialnej sieczki już nie wie kto jest za czym i kto przeciwko czemu. W dodatku poza parlamentem funkcjonuje kilkanaście „rokoszujących” koterii: Razem, SLD, narodowcy, inne ruchy tradycyjnie flibustierskie, antysystemowe.
* * *
Gdyby miał się w Polsce udać teraz pierwszy rokosz, musiałoby się stać wiele:
1. Ogłoszenie jak najszybciej wyborów samorządowych (jest szansa, ale PiS chce je uczynić swoim beneficjum);
2. Taktyczny sojusz ludowców i kukizowców na rzecz „oddolnej” ordynacji wyborczej; (raczej bez szans);
3. Stanowcze rozliczenie Transformacji z punktu widzenia jej ofiar (niestety, obrzydzone przez zrobiony na chybcika, dla doraźnych celów – „audyt”);
4. Przywołanie zarzuconej przez wszystkich idei IV Rzeczpospolitej, naprawczej wobec III RP (potrzeba inteligentów i mediów);
5. Przywołanie mającej niegdyś silny mandat społeczny koncepcji Samorządnej Rzeczpospolitej (dziś uchodzącej już za utopię);
6. Pogodzenie się wszelkiego „flibustierstwa” w jedną siłę antysystemową, poza różnicami ideowymi (jak dotąd jedynie rachityczna Zmiana tego próbuje);
Jednym słowem: ktoś więcej rozumiejący niż Paweł Kukiz (jemu należna chwała) powinien „pociągnąć” rokosz przejętą w pierwszym etapie przez PiS. Centrale związkowe?
Kiedy używam sformułowań „inocentes” oraz „trzecia racja” – to nie żartuję. I nie mylić z trzecią drogą…