Średniowiecze, Państwo, Partyzantka

2015-08-26 16:16

 

Napisałem dziś rano notkę, w której umieściłem takie oto zdania: „umiem sobie wyobrazić ucywilizowanie omijające przestrzeń upaństwowienia, czyli konstrukcji społecznych opartych na instytucjach, dla których filarami są prerogatywy. Ale stało się tak, że Państwo (urzędy, organy, służby, prawa-przepisy, racje elit) jest najbardziej powszechnym sposobem zarządzania Krajami i ich Ludnością, sposobem to tego stopnia dominującym, że wchłania w siebie i „formatuje pod siebie” najpoważniejszego konkurenta, czyli Samorządność.

Cóż zatem robi Państwo z procesem cywilizacyjnym? Ano, przechwytuje ów proces i redaguje po swojemu. Od-naturalnia go, czyni go syntetycznym. Rozmaite zaś „naturalia” czyni „oswojonymi” tym, co już ucywilizowane (patrz: ogrody, hodowle, parki, zwierzęta domowe, rezerwaty, zoo)”.

„Każde Państwo ma skłonność – bezwarunkową i bezmyślną, tępą – do „hibernowania” człowieka w okowach regulacyjnych. „Hibernowanie” człowieka przez Państwo (system-ustrój) – to narzucanie mu reżimu, w którym skupiony jest on wyłącznie[1] na normach, standardach, algorytmach, procedurach, przepisach, certyfikatach, pieczęciach, tytułach, sygnałach od Państwa. I wmawia się tą drogą ludziom, że w ten sposób ich „energetyka”, czyli obywatelstwo, osiąga docelowo najwyższy z możliwych poziomów (dlatego Państwa są tępe). Więcej: preparują dowody na to, które są nie tyle świadectwami racji państwowej, ile ogłupiającą i zniewalającą agitką. Dużo o tym pisali Arendt, Foucault, Schmitt, Jünger, Agamben”.

„Jest jasne, że tysiąc, milion albo więcej ludzi spiętych w jeden zwarty, tępy legion, stanowi mechanizm wyposażony w niedostępny pojedynczemu człowiekowi potencjał cybernetyczny. Ale by się tak stało – pojedynczy ludzie muszą być bez reszty „wmrożeni” w ów cybernetyczny potencjał. Popadamy zatem w paradoks: albo szybki rozwój zbiorowy, albo samorealizacja osobista. Państwo nie ma tu wątpliwości”.

Ja – mam.

I tygiel, w którym kłebią się tacy jak ja – gotów jestem obwołać demokratycznym.

Owa notka jest TUTAJ.

Czasem jest tak, że po napisaniu notki czuję potrzebę przeczytania jej samemu, z głębszym zrozumieniem. I teraz jestem po czwartej czy piątej lekturze, a każdy akapit i przypis wywołuje we mnie odruch odrębnego, obszernego potraktowania. Trzymam się jeszcze mocno, ale niedługo ustąpię i rozwinę tematy...

 

*             *             *

Na razie jednak zajmę się trzema pojęciami, które wydają się wzajemnie dla siebie obojętne, ale w moim pojęciu wynikają bezpośrednio z cytowanej notki: to Średniowiecze (europejska formuła kulturowa, konsekwencja wyczerpania się formuły Imperium Romanum), Państwo (jedna z możliwych, „wybrana” przez Ludzkość formuła zarządzania nawą publiczną i dobrem wspólnym) oraz Partyzantka (rozproszony czynny opór przeciwko nasycającemu rzeczywistość totalitaryzmowi).

Średniowiecze

Widzę ten okres dziejowy w Europie jako tygiel, z którego wylęga się Komercjalizm: u jego zarania pieniądz ma charakter „zaledwie” ekwiwalentu rozmaitych dóbr, wartości i możliwości, zaś u schyłku pieniądz pełni rolę niemego gospodarza procesów gospodarczych. Pieniądz odbiera Człowiekowi rolę podmiotową, samorządność, autonomię, niezależność gospodarczą – i staje się elementarnym, oczywistym punktem odniesienia dla każdego poglądu i każdej decyzji gospodarczej, swoistym dyktatorem ekonomicznym.

Jedynym żywiołem, który stawia skuteczny opór tej tendencji – jest Kościół. Reprezentowany przezeń konserwatyzm kurczowo zamyka pieniądz w jego pierwotnej roli, ekwiwalentu. Nie umiem jednoznacznie ocenić, czy jest to wbrew nauczaniu biblijnemu. Przypowieść nowo-testamentowa mówi o powierzeniu talentów trzem sługom-zarządcom (Mt 25,14-30 i Łk 19,12-27). Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, a trzeciemu jeden. Służący, którzy otrzymali pięć i dwa talenty, puścili je w obieg i zyskali drugie tyle. Trzeci sługa, który otrzymał jeden talent, zakopał go w ziemi. Kiedy ten, kto owe talenty powierzył, zaczął po powrocie rozliczać powierników – pochwalił dwóch pierwszych, a trzeciego obsobaczył.

Czując się ekonomistą zauważę dwie okoliczności niebiblijne, za to łagodzące „przewinę” trzeciego: dwaj pierwsi, puszczając talenty w obieg, podejmowali ryzyko i równie dobrze mogli wszystko lub część utracić. Poza tym całkiem możliwe, że jeden talent to była suma zbyt niewielka, by „dała się puścić w obieg” (w tamtych czasach „system finansowy” miał dość duże „bariery wejścia”).

Kościół rzymski zdawał się tak czy owak nie pamiętać tej przypowieści i bardziej był nastawiony na tezauryzację (gromadzenie w skarbcach i spichlerzach) niż na zachowania „rynkowe”.

Ktokolwiek zatem opisuje kulturowe przesłania Średniowiecza (powszechna, za to dławiąca przedsiębiorczość instytucja lenna, ograniczenie edukacji do tzw. nauk wyzwolonych, naznaczonych teologicznie, Inkwizycja nastawiona na eliminację-marginalizację-wykluczenie nosicieli odstępstw od uchwalonej doktryny, kosmologia geocentryczna, itd. itp.) – mógłby (zalecam) poszukać praźródeł tego wszystkiego właśnie w konserwatywnym pojmowaniu roli pieniądza, co utrzymywało w ryzach wszelkie, różnorodne relacje gospodarcze, z wszystkimi „błogosławieństwami” takiego stanu. Nie twierdzę, że  tym czasie wszystko „stało w miejscu” (patrz choćby: „renesans XII wieku czy wdrożenie „trójpolówki”), ale cokolwiek nowego się pojawiało – natychmiast było „porządkowane teologicznie”.

Zauważmy, że wygaśnięcie Średniowiecza – to odkrycia geograficzne (lawinowy napływ kruszców), upadek Konstantynopola (inwazja nauk w pełnej gamie i krasie) oraz Reformacja (pochwała przedsiębiorczości, i to tej „sumiennej”, za którą opowiedział się potem A. Smith).

Państwo

Moje myślenie o Państwie wciąż się zmienia (mam nadzieję, że oznacza to: dojrzewa). Dziś na pytanie „co to jest” odpowiadam: urzędy, organy, służby, prawa-przepisy oraz racje elit.

Podstawową prerogatywą Państwa jest „wyłączność”: parafrazując znane powiedzenie, zauważę, że nie ma takiej podłości i takiego paskudztwa, którego by nie użyło Państwo dla wciąż pęczniejącej swojej wyłączności na cokolwiek, co przyjdzie nam do głowy – z wyjątkiem odpowiedzialności[2].

Wyłączność tę Państwo buduje na matrycy-kratownicy pojęciowej: opisuje ono rzeczywistość po swojemu w specjalnie spreparowanym języku, zawierającym rubryki, wciąż liczniejące i wciąż na nowo redagowane. Do tych rubryk przypisywani są ludzie i ich rozmaite konstelacje (rodziny, sąsiedztwa, wspólnoty, organizacje, firmy, samorządy), ludzkie zachowania, czyny i postępki, ludzkie poglądy i wierzenia oraz racje, a także wszelkie „wykrywalne” w tej mowie obiekty i zdarzenia. Cokolwiek i ktokolwiek, oraz czyjakolwiek sprawa nie mieści się w tej kratownicy – nie istnieje dla urzędnika czy funkcjonariusza. Ale biada temu, ktoby chciał na tym skorzystać i „nie istnieć”: Państwo od czasu do czasu „zarzuca” sieci i wyłapuje takich „swobodników”: spisy powszechne, badania statystyczne, wymagania załączników, obowiązek przerejestrowania, legitymowanie, kontrole.

Zauważmy, że Państwo jako twórca opisanej tu matrycy językowo-pojęciowej jest w oczywisty sposób jej najbardziej kompetentnym interpretatorem, dawcą wykładni. W tym sensie mówienie o demokracji, że to taki ustrój, gdzie rządzi prawo a nie człowiek – jest grubym nadużyciem.

Aby swój total-monopol reprodukować i pogłębiać w treściach i formach – państwo posługuje się swoistym zbiorem idei, symboli, mitów. Nie zawsze udanych: koncept „człowieka radzieckiego” nie sprawdził się (chyba że a’rebour), zas koncept „amerykanina” funkcjonuje znakomicie. Państwo rozumiane jako swoista meta-zasada znakomicie funkcjonuje w Chinach (choć w obliczu wydarzeń z 1989 roku albo ostatnich procesów o korupcję można zauwazyć „rysy” tego konceptu), państwo rosyjskie uchodzi za wszechobecne tam, gdzie go nikt nie potrzebuje, a nieobecne tam, gdzie aż sie o nie prosi, zas państwo amerykańskie wciąż uchodzi za najwiekszą demokrację świata, choć oczywiste są tam takie okoliczności jak inwigilacja, ograniczanie praw obywatelskich i człowieka, patologie mundurowych i „tajniaków”, ekspedycje wojenne, zbrojenia, instrumentalne traktowanie prawa.

Idee-symbole-mity są dziś narzędziem totalitaryzmu. Tocqueville pisał: Inkwizycja nie zdołała nigdy przeszkodzić krążeniu w Hiszpanii książek przeciwnych religii wyznawanej przez większość społeczeństwa. W Stanach Zjednoczonych większość lepiej daje sobie radę: odbiera ludziom nawet myśl publikowania takich książek. W Ameryce spotyka się niewierzących, lecz ateizm nie może tu znaleźć trybuny. Dużo po tym Ameryką wstrząsa np. spazm maccartyzmu.

Partyzantka

Kiedy powstawała książka „Theorie des Partisanen. Zwischenbemerkung zum Begriff des Politischen” (rok) 1963, jej autor, Carl Schmitt, miał lat 75. Był człowiekiem z przeszłością, nienajlepiej widzianą, ale był też autorem książki, która go wyniosła na szczyty w „obrocie intelektualnym”, czyli „Teologii Politycznej”, traktującej o doktrynalnym podłozu wszelkiej polityki, a zwłaszcza Państwa.

Książka „Teoria Partyzanta” – to owoc pobytu Schmitta z wykładami dawanymi w Hiszpanii, za czasów dyktatury generała Franco, w 1962 roku. W kraju tym miała wciąż miejsce „guerilla”, czyli wojna podjazdowa skierowana przeciwko państwu postrzeganemu jako obce. Dziś takie działania definiuje się jednoznacznie jako terrorystyczne.

Polacy dość dobrze wiedzą, na czym polega partyzantka. Podczas okupacji hitlerowskiej, podczas II wojny światowej, w Polsce funkcjonowały rozmaite oddziały partyzanckie, w miastach i „w terenie”, organizowane na przykład w formule Gwardii Ludowej (Armii Ludowej), Batalionów Chłopskich, Armii Krajowej (ZWZ) i kilkunastu innych „podziemnych” orientacji politycznych. Po wojnie walka partyzancka nie ustała, tym razem przeciw okupacji zwanej sowiecką. Dużo też wiemy o takich partyzantkach, jak jugosławiańska, francuska, różne guerille południowo-amerykańskie, działania Harakat al-Tahrir al-Watani al-Filastini czy ogólniej dżihad, a także partyzantka wietnamska czy ostatnio afgańska.

Ideowo partyzantka ma albo cel narodowo-wyzwoleńczy, albo ma charakter internacjonalistycznej walki o idee społeczne. Zawsze jednak ma takie cechy, jak nieregularność działań (nie trzymanie się konwencji wojennych), pospolite ruszenie (uzbrojeni obywatele), rozproszone dowództwo (nawet jeśli jest patron polityczno-ideowy), motywacja roszczeniowa (pretensja do nie akceptowanej „władzy”). W oryginale Carl Schmitt ujmuje to nieco inaczej: Irregularität, Gesteigerte Mobilität, Intensität, Tellurischer Charakter.

Dzisiejszy świat, powszechnie głoszony jako bardziej lub mniej demokratyczny, niemal zupełnie pozbawił „potencjał buntu” okazji do otwartego, zbrojnego sprzeciwu. Nie poradził sobie jedynie z partyzantką motywowaną religijnie. Alexix de Tocqueville wydawał się to przewidywać, pisząc: „Dawni władcy niejako materializowali przemoc, podczas gdy republiki demokratyczne naszych czasów uczyniły z niej siłę równie duchową jak ludzka wola, którą pragną za jej pomocą zdusić.Despotyzm absolutnych rządów jedynowładcy, chcąc trafić do duszy, w sposób prostacki dobierał się do ciała, a dusze, niedosiężna dla tortur, gardziły nim dalej. W demokratycznych republikach tyrania nie postępuje w ten sposób. Pozostawiając ciało w spokoju, zmierza prostą drogą do zawładnięcia duszą”. Albo: „Społeczeństwa demokratyczne, które zagwarantowały obywatelom wolność polityczną powiększając jednocześnie despotyzm administracyjny, reprezentują bardzo osobliwy sposób myślenia. Uważa się tam, że obywatelom nie można powierzyć drobnych spraw, do których wystarcza zdrowy rozsądek, natomiast powierza się im wielkie prerogatywy w dziedzinie rządzenia państwem. Są oni na zmianę zabawką w ręku władzy lub jej zwierzchnikami, są czymś więcej niż królowie i czymś mniej niż ludzie zarazem. Wypróbowawszy wszystkie możliwe systemy wyborcze i nie znalazłszy żadnego, który by im odpowiadał, społeczeństwa takie, zdumione, ciągle nie ustają w poszukiwaniach, tak jakby zło nie wynikało z samej konstytucji kraju, lecz z systemu wyborczego. Trudno zresztą zrozumieć, w jaki sposób ludzie, którzy wyrzekli się rządzenia samymi sobą, mogliby dokonać właściwego wyboru tych, którzy mają nimi rządzić. Trudno uwierzyć, by głosowanie zniewolonych ludzi mogło kiedykolwiek powołać rząd liberalny, silny i mądry”.

W takiej rzeczywistości jedyną postacią partyzantki, jaka „uchodzi” – jest funkcjonowanie w „szarej strefie” gospodarczej, w „undergroundzie” artystycznym oraz we flibustierstwie politycznym, objawiającym się manifami. Tak pojęty totalitaryzm, w którym „większość” (a w rzeczywistości opinia publiczna preparowana przez media) postponuje mniejszościowe poszukiwania różnorodności (poza-mainsteamowej) – to dziś elementarz „demokratyzmu”.

 

*             *             *

Günter Maschke w 1995 roku wydał książkę porządkującą dorobek Schmitta, pod tytułem „Staat – Großraum – Nomos”. Państwo-Przestrzeń-Pielesze[3]. Pomyślawszy wstępnie, porównawszy z tym co sobie sam wykoncypowałem, widzę to wszystko tak:

Państwo z jednej strony narzuca „religię konserwatywną” (np. świecką) rzeszy rozmaitych Pieleszy, działając (na całym świecie) metodami coraz bardziej średniowiecznymi, a z drugiej strony ogranicza Przestrzeń poszerzając i pogłębiając swoje wyłączności metodami „demokratycznymi”, czyli preparując opinie publiczną. W odpowiedzi wciąż od nowa i wciąż inaczej odradzają się rozmaite guerille, których dziejowo-ideowym zadaniem jest ochrona Pieleszy i Przestrzeni przed państwowym totalizmem objawiającym się instalację państwowej matrycy pojęciowej.

Tak widzę rozmaite ruchy „indignados”, tak też widzę dżihad i bardziej lub mniej znane partyzantki. Myślę, że po tym wstępie ciąg dalszy nastąpi.

 



[1] Słowo „wyłącznie” jest tu kluczowe. Dopóki w człowieku tli się jakkolwiek pojmowane życie – żadne okowy, żaden system-ustrój nie jest w stanie zupełnie przejąć człowieka w swoje wyłączne władanie. Ale ucywilizowanie to proces, w którym „właśnie o to chodzi”;

[2] W oryginale, przypisywanym A. de Tocqueville albo M. Twainowi: "Nie ma takiej zbrodni i podłości, której nie dopuściłby się nawet najbardziej demokratyczny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy";

 

[3] Przetłumaczyłem na własny rachunek słowo „nomos”, które w różnych kontekstach oznacza dom, ducha praw, gniazdo, ognisko, wspólnotowość, nano-ojczyznę, sąsiedztwo, mikroklimat społeczny;