Tacy sami

2013-09-26 07:25

 

Media obiega właśnie wściekła kampania pogoni za (najprawdopodobniej) pedofilem, a u mnie jak zwykle wszystko kojarzy się z polityką, choć podziwiam odwagę mediów w tej konkretnej sprawie. Coś się, panie, zmienia.

Zawinił ważniak – płaci podatnik

Niezwykle trudno jest „przywrócić stan początkowy” (zrekompensować krzywdę, cofnąć skutki złych decyzji), kiedy urząd, służba, organ, urzędnik, funkcjonariusz, plenipotent narozrabiają wobec obywatela, firmy, stowarzyszenia, itd., itp. Po prostu mamy do czynienia z odruchową „ochroną swoich”, czemu służy zarówno tzw. Twierdza Konstytucyjna (zbudowana z immunitetów, zastrzeżeń, wtajemniczeń, dopuszczeń, certyfikatów, procedur), Zatrzaski Lokalne (wiadomo lokalnie, komu się nie narażać, z kim co załatwiać, czego unikać, co koniecznie czynić), patologiczna instytucja Odpowiedzialności Politycznej (w miejsce, po prostu, odpowiedzialności), wreszcie prawo dające szerokie pole do popisów w stylu „urzędnik-sąd miał prawo”, „oczywista pomyłka”, „uzupełnić pod rygorem”, itd., itp. Kiedy jednak już dojdzie do skazania – to po (najbardziej prawdopodobnych) licznych unikach zmierzających do przedawnienia, ostatecznie za to, że naszkodzono ludziom, którym miało się służyć (ślubowania, przysięgi, misje, zakresy obowiązków) – płacą sobie ludzie sami, czyli oddaje Skarb Państwa. Winowajców co najwyżej „przesuwa się” albo awansuje się ich mniej spektakularnie niż planowano. Dochodzi do absurdów: ukradł komornik dom – nikt go nie zwróci.

Zawinił duchowny – hierarchia wybacza

Duchowni – wszelkich kościołów, dodam dla „bezpieczeństwa procesowego” – mają bardzo ludzki zwyczaj popełniania przestępstw, wykroczeń i bezeceństw. Oczywiście, że nie wszyscy, ale to co narozrabia duchowny jest w oczywisty sposób bardziej „widoczne” i bardziej „porażające”, bo mowa o ludziach najwyższego zaufania publicznego. Kradną, oszukują, wyłudzają, obrażają, dokonują nagonki, szantażują, molestują, zabijają, kłamią, przywłaszczają wspólne, itd., itp. Po czym przychodzi czas rozliczeń. I okazuje się, że tu mamy do czynienia z „dialektycznym podobieństwem” do tego, co opisałem w akapicie powyżej. Z jednej strony hierarchie zwyczajnie „kryją swoich”, matacząc na pograniczu prawa kanonicznego i państwowego, przenosząc duchownego przestępcę w miejsca bliżej nieznane, odmawiając wydania go, odmawiając zeznań i dostępu do dokumentacji, z drugiej jednak strony nie tak chętnie jak Skarb Państwa biorą na kościół winę moralną czy odpowiedzialność materialną. Choć dobra kościelne są w rzeczywistości (i z pochodzenia) dobrami wspólnymi wszystkich wiernych – to hierarchie przyzwyczaiły się, że są to dobra korporacyjne kleru i bronią ich przed jakąkolwiek windykacją, nawet w oczywistych przypadkach, które „normalnie” skutkują przepadkiem mienia, egzekucją komorniczą itd., itp. Do tego dochodzi podły nacisk na pokrzywdzonych, by w imię wiary wycofali się z oskarżeń.

Wynalazł pracownik – korzysta pracodawca

Pracodawca - zarówno prywatny jak też „menedżer nie na swoim” – ma równie dialektyczne odruchy. Z jednej strony, zmuszając pracownika (np. regulaminem, nieformalnymi posunięciami) do „dobrowolnego” przyjęcia narzuconych warunków zatrudnienia, wymaga od pracownika takiego zaangażowania, jakby był współwłaścicielem firmy (urzędu), w której pracuje, z drugiej strony wszelkie decyzje kierownicze i zarządzające zachowuje dla siebie nawet wtedy, kiedy prawo wymaga od niego konsultacji z samorządem albo związkami zawodowymi, albo uwzględnienia jakichś społecznych okoliczności (np. w kwestii urlopów, zmianowości, nadgodzin). Jakoś dziwnie prawo (to pisane i to znane jako pragmatyka) stoi w tej sprawie po stronie pracodawcy. Ja sam najwięcej pretensji mam o to, że ludzka inwencja i wykwity intelektu oraz talentów są „z urzędu” (z mocy prawa?) przewłaszczane przez pracodawców, jeśli tylko owocowały czymś wartościowym. Najpierw moja prywatna uwaga: wygrałem kiedyś konkurs na nazwę lęborskiego „żeliwiaka” (dziś nazywa się „po mojemu”, SPOMEL), ale w żadnych aktach nie ma nawet wzmianki o tym, kto jest autorem taj nazwy. Teraz już społecznie: tak jak kiedyś do pracowniczych wynalazków i wniosków racjonalizatorskich pracownika dopisywali się przełożeni (i brali za to tantiemy), tak obecnie wszystko, co wymyśli człowiek w godzinach pracy, „należy” zgodnie z prawem do pracodawcy. Czyli co, wyłączać mózg w czasie pracy, zamienić się w robota?

 

*             *             *

Opisałem trzy najbardziej powszechne dziedziny życia: kontakty Państwa z Obywatelem, relacje Kościoła z Wiernymi, obszar Zatrudnienia. Zjawisko jest jednak jeszcze bardziej uniwersalne. Media gdzieś na marginesie zauważyły, że jeden z (byłych?) polityków, który działa nadal na rzecz publicznego dobra, nie chce podporządkować się dotkliwej karze nałożonej przez sąd. Mam niemal pewność, że faktycznie sąd tu nie postąpił prawidłowo (choć, oczywiście, lege artis), ale też widzę, jak ten (były?) polityk próbuje na współczujących sympatyków przerzucić nałożoną na siebie karę. To – symbolicznie – społeczność internetowa ma się złożyć na jego „wykupienie” od aresztu, bo jemu nie chce się świadczyć prac społecznych. Nasiąknęła skorupka?

Ulubionym grepsem polityków, nomenklaturszczyków, hierarchów i biznesmenów jest: „jakie społeczeństwo, tacy my”. W założeniu ma to usprawiedliwiać, relatywizować bezeceństwa polityków, urzędników, funkcjonariuszy, duchownych, biznesmenów, menedżerów.

Greps ten jest jednak samobójczy: gdyby konsekwentnie trzymać się zasady, że są oni tacy sami – to trzebaby pozdejmować z tego towarzystwa immunitety (nadane prawem stanowionym lub prawem kaduka), przywileje, pierwszeństwa, ekskluzywności, uprawnienia do ponadprzeciętnych dochodów, zwolnienia z obowiązków obywatelskich. Tu jednak nikt nie kwapi się do stosowania tego grepsu, w to miejsce natychmiast przytaczana jest legenda o wyrzeczeniach, prawach nabytych, tradycji, powadze państwa-kościoła-stanowiska.

Jest też inny greps: „święte prawo własności”. Usprawiedliwia on oskubywanie podatnika, wierzącego, pracownika, ale jakoś „nie działa w drugą stronę”, czyli nie chroni tego, co jest własnością podatnika, wierzącego, pracownika. Tu już dorobek „szaraka” jakoś nie jest „święty”.

I to wartoby zmienić, albo przyjrzeć się uważniej Konstytucji, w której stoi jak byk, że suwerenem jest Naród.