Takie będą Rzeczpospolite…

2013-09-07 07:38

 

Zostawmy wstępy, przejdźmy do konkretów. We wstępach najczęściej Autor ustawia sobie Czytelnika, po czym go dopieka argumentacją. A ja chcę inaczej, chociaż dziś.

O tym, jaki mamy Ustrój-System (w domyśle: polityczny, ale chodzi też o Gospodarkę, i chodzi o całą sferę obcowania, zwaną Kulturą) – decyduje tak niewiele czynników!

Ogólny poziom rozwoju – a oczekiwania. Na przykład Polska, 38 milionów ludzi, uposadowiona na zachód od „wzorca zachodniego”, na wschód od „romantycznej siermięgi”, na północ od „prakultury” – we wszelkich wymiarach osiąga mniej niż chciałaby. Masa powszechnie dostępnych dóbr materialnych, ich różnorodność, sprawność, estetyka – jest w Polsce żenująco mniejsza niż na zachodzie, co widać szczególnie po instalacjach infrastrukturalnych, ale też w wyposażeniu gospodarstw domowych, a nawet w strukturze własnościowej tzw. dobytku. Znakomita większość Polaków nie ma np. własnego mieszkania! Poczucie wielkości własnej i dumy z Historii, poczucie, że ma się wpływ na Dzieje – jest w Polsce mniejsze niż w Rosji, choć bez trudu wyliczymy nasze przewagi, od Chrobrego czy Grunwaldu, po Berlin i Solidarność. Wiarygodność kulturowych i politycznych instalacji społecznych, takich jak Samorząd, Policja, Sądy, Urzędy, Służby, Parlament – jest w Polsce co najmniej niezadowalająca.

Polak chciałby osiągnąć etap, w którym materialna codzienność każdego z osobna wyrasta ponad nędzę i jest bezpieczna, w którym porządek konstytucyjny gwarantuje, iż uczciwy wysiłek skończy się adekwatną „wygraną”, w którym zaufanie do innego człowieka i do organizacji państwowej będzie normą i nie zostanie wykorzystane przeciw ufającemu, na jego szkodę. Tego poziomu rozwoju nie mamy w Polsce.

Zdolność do samoorganizacji obywatelskiej. Polacy od tysiąclecia znakomicie sprawdzają się jako niezłomni bojownicy przeciw krzywdzie, niesprawiedliwości, uciemiężeniu. Oznacza to tyle, że kiedy trzeba powiedzieć NIE – na Polaków można zawsze liczyć. Kiedy „biją naszych” – potrafimy się skrzyknąć. Kiedy „ONI nami gardzą” – potrafimy pokazać naszą wartość. Liczba i romantyczność „honorowych wystąpień Ludu”, w postaci powstań, buntów, strajków, podziemia, konspiracji – może zaimponować każdej innej nacji na świecie, może poza Spartanami. Nieco gorzej, a właściwie beznadziejnie wygląda to wtedy, kiedy trzeba się zebrać dla celu pozytywistycznego. Wtedy trudniej jest nam obrać jeden wspólny kierunek, wypracować korzystny dla wspólnoty cel, obrać przywódcę, który byłby „przywódcą wszystkich”. Spektakularność, z jaką utraciliśmy niepodległość tuż po uchwaleniu postępowej (na swoje czasy) Konstytucji, z jaką sprzedaliśmy Samorządną Rzeczpospolitą bezwzględnym spekulantom i rwaczom – godna jest zastanowienia.

Polak chciałby być takim obywatelem, który bez „inspiracji urzędowej” skrzykuje się z podobnymi sobie, by pokonać jakąś trudność, na coś się zrzucić, czegoś wspólnie dokonać, coś zmienić w najbliższym otoczeniu. Ale właśnie w takich sprawach Polak nadal jest jedynie roszczeniowym powstańcem, sypiącym pretensjami jak z rękawa, dyżurnym krytykiem wszystkiego, co zaproponuje ktoś inny. I jakże łatwo popada w formułę MY-ONI!

Pojmowanie rzeczywistości materialnej i społecznej. Tu mowa przede wszystkim o edukacji i wychowaniu. Przyjęło się w Polsce, że ten kto ma jakąś przewagę edukacyjną, jakieś przewagi w umiejętnościach społecznych – dyskontuje to wszystko dla swoich korzyści materialnych czy politycznych i nie ma obowiązku ani potrzeby podzielenia się tym z pozostałymi. W ten sposób pogłębiają się różnice, aż utrwala się stan, w którym „sprawni” mają wszystko czego chcą i rywalizują o najwyższe stawki „między sobą”, a ci gorzej przygotowani są dla tamtych „karmą”, narzędziem, mięsem, nie są w stanie ani upomnieć się o najprostsze sprawy materialne i społeczne, ani ich upilnować, ani tym bardziej doskonalić. Czekają co im los przyniesie, przyglądając się „sprawnym” z pozycji otumanionego kibica, a reagują dopiero, kiedy „sprawni” odniosą porażkę, za którą muszą zapłacić wszyscy, zwłaszcza „niesprawni”, reagują też, kiedy „sprawni” zbytnio ich łupią i ciemiężą, zbytnio nimi gardzą, zbyt bezczelnie rujnują im życie osobiste.

Polak chciałby umieć rządzić sprawami publicznymi, choćby tymi lokalnymi. Chciałby swobodnie poruszać się w sprawach, o których czyta w tygodnikach i w tłuściejszych artykułach, o których dyskutują „gadające głowy” w mediach elektronicznych. Ale jakoś tak się składa, że nawet jeśli może wykazać się jakimś dyplomem czy certyfikatem – to w rzeczywistości nie spełnia „zaliczonych” formalnie kryteriów.

 

*             *             *

Nie udaję, że jestem inny. Też doświadczam, że moje życie codzienne jest mniej komfortowe materialnie niż na zachodzie, a nawet w Polsce, doświadczam daleko zaawansowanej niesprawności administracji, wymiaru sprawiedliwości, infrastruktury, służb powołanych do serwowania usług. Też skłonny jestem do krytyki wszystkiego, co niedoskonałe, choć i do spraw konstruktywnych, pozytywistycznych można mnie namówić łatwo. Też boleję nad swoimi niedostatkami edukacyjnymi i „uspołecznieniowymi”, choć akurat mam poczucie, że chyba tu wyskoczyłem nieco ponad szarą przeciętność.

Nie oczekuję cudów od polityków i top-managerów. Nie jestem ślepo wpatrzony w przełożonych, liderów, macherów. Nie oczekuję manny z nieba. Staram się uczestniczyć w społecznej debacie i uczę się, by nie być w niej wyłącznie „terminatorem”. Podejmuję rozmaite inicjatywy o znaczeniu społecznym, bezinteresowne, obliczone na dobro wspólne. Pielęgnuję w sobie dobre intencje i serdeczny stosunek do wszystkich ludzi, choć bywa, że mi się nie udaje. Z pracowitością najprawdopodobniej nie mam problemów.

No, to dlaczego czuję, że muszę ponarzekać?