Teoria fachowości. Wariant nomenklaturowy

2016-03-22 06:46

 

Murarz domy buduje, krawiec szyje ubrania, ale gdzieżby co uszył, gdyby nie miał mieszkania. A i murarz by przecie na robotę nie ruszył, gdyby krawiec mu spodni i fartucha nie uszył. Piekarz musi mieć buty, więc do szewca iść trzeba, no, a gdyby nie piekarz, toby szewc nie miał chleba.

Tak mniej-więcej mistrz Tuwim w wierszyku pedagogicznym „Wszyscy dla wszystkich” zachwalał społeczny podział pracy, który owocuje specjalizacją, czyli inaczej: każdy ma swój fach.

Gdyby gospodarka gdziekolwiek na świecie była rynkowa – a tak nie jest, że względu na dwie zmory, Monopole i Politykę – to może wierszyk Juliana obowiązywałby na maturze, bo przedni jest i łatwy do zapamiętania.

Monopol to taka instalacja gospodarcza, która konkretnemu podmiotowi lub zmowie podmiotów pozwala na dyktowanie warunków „gry rynkowej”, która okazuje się ostatecznie grą do jednej bramki: kto kontestuje, a nawet ten kto jedynie „nie ma zaufania” monopolistów – ten jest dostarczycielem i reproduktorem sukcesu tychże monopolistów.

Polityka to taki obszar gospodarczy, który powołany jest do optymalizowania alokacji gospodarczych i wykonuje to zadanie albo „ręcznie” (np. w tzw. systemie nakazowo-rozdzielczym), albo poprzez takie narzędzia jak procedury, certyfikaty, normy, standardy, algorytmy, konkursy, przetargi. A bywa, że nie wykonuje tego zadania wcale, bo skupiona jest na własnym „samorozwoju”.

Monopol i Polityka to rodzeństwo bliźniacze, żyjące zresztą w związku kazirodczym: ich potomstwem jest bardziej lub mniej liczna Nomenklatura. Ta zaś wymaga innego rodzaju fachowości niż ta opisana przez Tuwima.

Aby to wyjaśnić, dla uproszczenia modelu podzielmy Ludność symbolicznie na trzy warstwy:

1.       Warstwa fachowców Tuwimowych, czyli takich, którzy na swoje umiejętności i talenty nałożyli adekwatne wyszkolenie, treningi, doświadczenie, wiedzę podręcznikową i w dowolnym punkcie gospodarki są gotowi do pracy „od zaraz” w swoim fachu;

2.       Warstwa Nomenklatury, gdzie podstawową kwalifikacją jest umiejętność wpisania się w konkretny tryb pracy konkretnego środowiska, wraz z wyczuciem, skąd płynące zalecenia są „naczelne” i czyje opinie są „decydujące”: jest to kwalifikacja sitwiarska;

3.       Warstwa konkursowiczów-przetargowiczów, żerująca w obszarze między realiami gospodarczymi a zapotrzebowaniem Monopoli i Polityki, podpowiadająca Nomenklaturze konkursy i przetargi i jako kiście nomenklaturowe – wygrywająca te „zawody”;

Podkreślmy, że jest to podział zgrubny, niepełny. Ale nie fałszywy. Bowiem nawet jeśli rozdzielić bliźniacze rodzeństwo i rozpatrywać Politykę oraz Monopole jako byty odrębne i niepowiązane – to i tak w obu obszarach dominuje:

1.       Kolektywność decyzji i opinii, przy czym znaczący jest w dowolnym kolektywie nieformalny rozkład „siły argumentacji”, zaś same kolektywy są „piętrowane”, podpierając się wzajemnie „aprobatur’em”;

2.       Decydująca rola tzw. zaufania kolektywów wobec poszczególnych osób zajmujących (mających objąć) węzłowe, znaczące funkcje w strukturze wykonawczej, a tym bardziej w samych kolektywach;

3.       Ustawiczne wzajemne „koncesje-ukłony” pomiędzy dobrem wspólnym (korporacyjnym, politycznym) a dobrem poszczególnych sitw pajęczarskich budowanych właśnie metodą „zaufania” do osoby;

W tym kontekście zupełnie nie podręcznikowego sznytu nabiera ten element gospodarczo-polityczny, który określa się mianem Zarządzania. W podręcznikach jest ono rozpostarte między Marketingiem a Logistyką. Marketing „nastawiony jest” (patrz: Focus) na coraz lepsze pozycjonowanie zarządzanego podmiotu w przestrzeni gospodarczej-politycznej. Logistyka skupia się na optymalizowaniu działań zarządzanego podmiotu, na usuwaniu „podwodnych min” oraz innych przeszkód utrudniających „pochód” podmiotu.

Kiedy jednak to nie podmioty (gospodarcze, polityczne) są głównymi graczami, a zawiadująca nimi Nomenklatura – wokół opinii i decyzji toczy się najbardziej z Piszczykowych gra. Przypomnijmy: obywatel Piszczyk (bohater literacko-filmowy) to ktoś, kto umie odczytać (a jak nie umie odczytać, to umie spytać) jaki wynik analiz odpowiadałby tej prawdzie, którą sobie wyobraża „kierownictwo”. Sztuka piszczykowania posuwa się (w korporacjach i w polityce) do „podwójnych racji”, czyli do sporządzania dwóch wersji raportów: tej „oficjalnej” i tej „jak jest”.

Czytelnik już pewnie rozumie, że nie wystarczy być murarzem, tylko trzeba „orientować” się w tym, co „ma być wymurowane” (i tę orientację przekuć na skutek poprzez procedury, standardy, certyfikaty). Jedyne, co musi murarz, to zabezpieczyć się przed odpowiedzialnością za to, że konstrukcja dziwnym trafem „się zawali”.

 

*             *             *

Według różnych danych Nomenklatura w Polsce 2016 liczy od 500 do 750 tysięcy małych i dużych stanowisk. Nomenklaturowe kiście obejmują od 20% do 50% firm działających na „rynku” (firm, czyli: przedsiębiorstw różnej wielkości, organizacji pozarządowych, administracji publicznej, związków partnerstwa publiczno-prywatnego, izb i stowarzyszeń, agencji i funduszy).

W tych warunkach trudno jest sobie wyobrazić jakąkolwiek zmianę władzy „na samej górze”, która skutkowałaby zmianą funkcjonowania Nomenklatury i kiści. Do tego – w specyficznych polskich warunkach – dochodzą „państwa w państwie” (sądy, służby, federacje sportowe, urzędy –Zatrzaski Lokalne – duchowieństwo, ochrona zdrowia, bankowość-ubezpieczenia, rozmaite korporacje środowiskowe, np. nauczycielska).

Nikt nie przeczy, że wszędzie tam funkcjonują fachowcy spod znaku Tuwima. Ale też jest oczywiste, że nawet oni muszą działać w trybie „orientuj się”.

Tu dochodzimy do podstawowego pojęcia „dzisiejszej lekcji”, czyli „zakleszcz nomenklaturowy”. Otóż pośród tysięcy regulacji dotyczących rozwiązań kadrowych jest też taka, która kandydata na jakieś stanowisko rozlicza z doświadczenia w pełnieniu funkcji. Cóż ma zatem powiedzieć tuwimowy fachowiec, który z jakichś powodów „nie miał zaufania” starej Nomenklatury i jego biografia nie obfituje w spis pełnionych odpowiedzialnych funkcji? Więcej: nie potrafi też udowodnić pozasądowo, że jego rozwiązania fachowe były wdrażane, ale pod innymi nazwiskami, bo tantiemy „należały się” komuś innemu?

To nie jest zadanie na przeciętną głowę. Pozostawić wszystko „lege artis”, to pracować z wykonawcami, którzy będą działać w starej formule, co samo przez się jest sabotażem „nowego”. Wymienić całą Nomenklaturę – nie dość że zgroza, to jeszcze trwa miesiącami. Wstawić w system-ustrój nową instalację dotyczącą naboru kadr – stanie zarzut barbaryzowania Polityki i Gospodarki. Gdzie się nie obrócisz – zawsze ktoś kopnie. Na przykładzie Trybunału Konstytucyjnego mogliśmy obserwować, jak to działa. Wobec porażki prezydenckiej dano ustawowo Trybunałowi możliwość „zawieszenia” Prezydenta (by nie wadził w robocie). Wobec nadchodzącej porażki parlamentarnej wybrano na zapas kilku sędziów, by większość „starego” trwała latami. Gdyby to zostawić – wybory majowe i październikowe NIE BYŁYBY SKUTECZNE! A jakiekolwiek wzruszenie tych konstrukcji – uruchomiło jazgot pod niebiosa i interwencje międzynarodowe.

/uwaga: spotkałem się już z komentarzem, że taka narracja to powielanie „nowego mainstreamu”. Komentatorów proszę o większy wysiłek: niech zamiast przypinać mi łatkę wykażą nielogiczność mojego stanowiska w sprawie TK/

 

*             *             *

Zakleszcz Nomenklaturowy, gdyby z nim nic nie robić, uniezależnia Nomenklaturę od „władzy”. Niby świetnie, bo o to chodzi w dojrzałych demokracjach. Tyle że to sformułowanie „uniezależnia” działa tylko w jedną stronę: kiedy „góra” jest innego chowu politycznego niż Nomenklatura. Bo kiedy „władza” i Nomenklatura są z tej samej stajni – zależność jest pełna, piszczykowa.

Od lat rozróżniam między decentralizacją a dekoncentracją: kapitału, władzy, procedur. Stawiam na dekoncentrację, na stawianie silnych barier lokalnych przed „migracją” biznesu i polityków. A gdzież Rynek, gdzież Demokracja, gdzież swobody najrozmaitsze?

Ano, o to samo pytam