To samo inaczej. Ubezwłasnowolnienie gospodarcze i polityczne

2011-10-14 11:57

Myśl tytułowa jest taka: powtarzam w kółko to samo. Za każdym razem stoję i patrzę z innej strony. Krążę wokół polskich zgryzot jak sęp i wypatruję, w którym miejscu to wszystko się zacznie.

 

Co się zacznie? Gdzie, kiedy, dlaczego?

A.     Nie jest możliwe, żeby państwowo-budżetowa konstrukcja, jaką mamy dziś w Polsce, utrzymała się bez szwanku, bowiem ma ona w sobie nie tylko ekonomiczny i społeczny gen zapaści, ale też ewidentne objawy „zespołu niewydolności metabolicznej”;

B.     Kiedy już pojmiemy, że polskie spazmy nie są z pustego śmiechu, tylko z gruźliczej bezsiły – okaże się, że Europa ma poważniejsze problemy, niż wyeksploatowana, przeżuta Polska;

C.     Kiedy bieda się dzieje szarakom – boli to tylko szaraków, którzy zawsze płacą koszty rządowych i nomenklaturowych brewerii: ale kiedy bieda szaraków przechodzi w nędzę i nie ma z czego finansować brewerii – strach zaczyna ogarniać Nomenklaturę i jej wszelkich kumotrów poobsadzanych lub przyssanych gdzie się dało (się dało, czytelniku);

D.     Dodatkowo zaczyna brakować w budżecie na wszystko co ważne: realizację codziennych zadań państwowych (organy, urzędy, służby, programy, spłaty zadłużeń), programy „ucieczki wprzód” albo choćby „ratunku”, refinansowanie do administracji lokalnej zadań państwowych przez nią realizowanych (oświata, kultura, zdrowie, itd., itp.);

E.      Wyrosłe niedawno jak grzyby po deszczu rozmaite rwactwa dojutrkowe (geszefciarze przyklejeni do urzędów i agend oraz do nomenklatury, windykatorzy, akwizytorzy spraw wydrwigroszowych, kontrolerzy, komornicy) tracą rację bytu i zaczynają wrzeszczeć, że dusi się przedsiębiorczość, choć jeszcze na odchodnem przyduszają wszelką dychająca przedsiębiorczość i żywotność, bo taka ich społeczno-ekonomiczna rola;

F.      Liczne posady okazują się pustymi bańkami, nic z nich nie można „na boku” wydusić ani dla rodziny, ani dla kliki, ani dla koterii – a kamaryle wciąż żądają, nienasycone;

G.    Główni beneficjenci posad i budżetów – patrzą niemo na głównych dysponentów posad i budżetów;

H.     Główni dysponenci posad i decydenci wszystkiego, co się rusza, choć mają do dyspozycji raporty i statystyki oraz doniesienia od służb, nie tylko siłowych, ale i analitycznych oraz kontrolnych, jak zawsze odkrywają zdumieni, że model beztroskiego drenażu Kraju i Ludności – właśnie się kończy;

I.       Coraz liczniejsze wypadki nadzwyczajne (awarie infrastruktury, przestoje i braki w podstawowych sprawach cywilizacyjnych, katastrofy budowlane i inne, kataklizmy nie zabezpieczone i nie ubezpieczone, spektakularne samobójstwa, spektakularne przestępstwa urzędnicze, spektakularne przecieki, zbrodnie funkcjonariuszy, afery w łonie organów i urzędów) – odbierają wszystkim resztkę nadziei, że to tylko sprawy chwilowe;

J.       Najważniejsi zaczynają się gryźć między sobą o „dobrą opinię” i o resztki elitarnego dostatku;

K.     I to jest koniec zielonej wyspy, wyjałowionej dokładnie w myśl teorii wspólnego pastwiska, które wystarczyłoby dla 100 krów, ale każdy jeszcze cichcem wprowadza po jednej, więc pastwisko nie ma jak się odrodzić;

 

 

Czego najbardziej się boję? Dwóch elementów, które z powyższego wynikają logicznie:

1.      Wrogiego przejęcia zbankrutowanego polskiego Państwa (RP) przez siły bliżej mi nieznane (np. globalne kamaryle): będziemy sobie (może nawet demokratycznie) wybierać posłów, ministrów, innych władców, ale na nich już czekają panowie „skądś” z instrukcjami, co i jak w kraju ma się dziać (na Grecji trwa ten eksperyment od ponad roku, chyba w Portugalii jest to samo). Powtórzmy: biznesem pod nazwą Polska będą zarządzać ci, którzy nie zastanawiają się nad społeczeństwem, kulturą, tradycją, poziomem życia ludności, stanem infrastruktury i podobnymi drobiazgami, tylko patrzą, co można stąd „wynieść”, jakby z murszejącej rupieciarni. Takie przejęcie Państwa – choć będzie operacją podobną do biznesowej – będzie upierzone w rozmaite „programy pomocowe”, programy uzdrowieniowe itd., itp., zawierało też będzie systemowe „łapówki” dla wrażliwych i czujnych środowisk;

2.      Tuszowania powyższego w jakiś mega-podstępny sposób. Dąb Bartek ma wiele podpórek, ale już prawie upada w agonii, więc znawcy wymyślili, że zamiast podpórek zrobią zgrabny, wkomponowany stelaż, na którym Bartek będzie „wisiał” ukradkiem, i nadal będzie wyglądał pięknie. Właśnie taki stelaż, nowoczesny i seksowny, najprawdopodobniej jest już preparowany, aby Ludność przyjęła go jako dobrodziejstwo (gdy tymczasem dobrodziejstwem byłaby zdrowa gospodarka, nie deficytowy budżet, fundusze dynamizujące naturalną żywotność ekonomiczną, sprawne państwo w służbie obywateli). Dla dziecka już chyba nawet jest jasne, że wszelkie koszty wrogiego przejęcia (i pozostawienia reszty jako odpadu) poniosą szarzy mieszkańcy Polski, choćby poprzez obniżenie rozmaitych standardów, nie tylko materialnych;

 

 

UWAGA: wielokrotnie już pisałem, że takie wrogie przejęcie (poprzez jednostronne ogłoszenie przez Polskę po cichu bankructwa) – już raz miało miejsce, 22 lata temu. Po czym zarząd „masą upadłościową” – pod kierownictwem „lokalnych polityków” (czyli rządów firmowanych przez obywateli polskich) – oddano światowej finansjerze. Ta wyssała z Polski ile się dało i pozostawiła truchło, porzuciwszy je. Ale kiedy naturalna, ludzka żywotność ekonomiczna złapała oddech – suwerenności odzyskanej przez porzucenie nie umieliśmy zagospodarować. Co widać w powyższych punktach od A do K. Więc operacja się powtórzy. Tym razem bankructwo będzie prawdziwe, a nie tylko zadeklarowane.

 

W rządzie firmowanym przez Tuska, w Parlamencie, a także w rozmaitych thing-tankach (multi-mózgach) są ludzie i całe zespoły, które to wszystko rozumieją, choć może używają innego słownictwa. Rozumieją też suicydalia, podstawy procesu samozniszczenia: egoizm grupowy. Ale interes tu-teraz jest ważniejszy. Co z tego, że wszystko się stacza, skoro mam tu pod nosem konkurenta? Do wszystkiego, gotowego mi wrazić nóż między żebra? Niech się dzieje co chce, ale najpierw ja musze załatwić tę sprawę, bo od tego zależy mój prywatny czy grupowy los.

 

To się nazywa polityczny brak sumienia. Jaśniej: kiedy moglibyśmy (my, rządzący) odpowiednio wcześnie wziąć się do wspólnego dzieła naprawy, wolimy najpierw zabezpieczyć sobie, że to my będziemy „na wierzchu” (u steru), bo inaczej po co nam ten alert, jeśli interes na tym zbije ktoś inny?