Tu-teraz-izm, ot co!

2012-09-28 07:18

 

Niedawno dałem komentarz taki jak w tytule do dyskusji o przetrwalnictwie „czynnika rządzącego”, który myślenie w kategoriach dalszych niż „byle do jutra” i szerszych niż własny tyłek do uratowania – takie myślenie odłożył ad acta.

Na pewno psychologowie potwierdzą, wskazując jakiś „syndrom czegoś tam”, że każdy zdrowy osobnik ucieka w takie myślenie, kiedy problemy go przerastają.

Bo właściwie chciałem jeszcze raz przyłoić tuskowcom za pogrążające kraj nic-nie-robienie, za bezczelne korzystanie z tego, że w podskorupiu życia rządowego wyprodukowano cały pakiet rozwiązań opartych na pogardzie do obywatela, do spraw, którymi obywatel żyje i się przejmuje, do jego praw i swobód, do jego dorobku, do tego, co mu w sercu i duszy... A kiedy obywatel – albo zwykły szarak wyżymany z poczucia obywatelskiego – zaczyna się buntować – to wtedy aparat budzi się z letargu, odrywa się od swoich nie-wiadomo-jakich zajęć i ześrodkowuje swoje siły na tym obywatelu, z którego dość szybko robi przestępcę, szajbusa, podskakiewicza. Jeśli taki „zfokusowany” jest „pojętny” – odpuszcza, machnąwszy ręką na poniesione uszczerbki, jeśli jest „głupio uparty” – to się go zanęka w procedurach i postępowaniach, jeśli jednak jest świadomy tego co robi i niezłomny – ooooo, to już jest wyzwanie dla aparatu.

Tacy świadomi rycerze obywatelstwa zdarzają się rzadko. Częściej zdarza się, że tak zwana masa publiczna, w owczym pędzie za urządzającymi igrzyska mediami, nagle przyłapuje „władzunię” na tym, że wczoraj jedno, dzisiaj drugie. Że co innego mówi, co innego myśli, co innego czyni. Prosty lud nie jest w stanie pojąć, że wczoraj były ważne powody, dla których go okłamywano i robiono „w kuku”, a skoro dziś ten lud się jeży, to jak mu wytłumaczyć, że jutro znów wszystko będzie „w innej narracji”?

Jak może druga osoba w RP (przynajmniej konstytucyjnie taką jest) zachowywać się w poważnej sytuacji niczym obrażalska jejmość w tramwaju i tłumaczyć mimo faktów, że to nie zupa szczawiowa z muchami, tylko pożywny bulionik?  Jak może łaskawie (posłuchajcie tego tonu) wydusić z siebie „przepraszam”, i to tylko wtedy, „jeśli komukolwiek na skutek pomyłek czy nieporozumień…”?

Już nie będę wyżywał się na wczorajszym „briefie” Marszałkini, bo żałosna ta osoba, zakapućkana w swoją zachwyconą przyboczność i nie dopuszczająca w żadnym wypadku do wiadomości ani swojego błądzenia, ani złych tego błądzenia skutków – wymaga pomocy kolegów lekarzy z pokrewnej branży. Ale przecież kogo by nie wziąć na tapetę, ma ten sam syndrom.

Powiem coś w tonacji odpowiadającej temu rządowi. Bywa, że ktoś zepsuje powietrze pod wodą. Wtedy na powierzchnię płyną bąbelki, ładne i efektowne co do wyglądu, tyle że wypełnione niewidoczną, za to cuchnącą zawartością. Póki biegną ku powierzchni – można się nawet zachwycać. Ale kiedy zbliżają się do celu – lepiej jest uciekać z odwróconym nosem, zanim ujawnią swoją siłę rażenia powonienia.

Przepraszam Czytelnika za ten „sanitariat” w poprzednim akapicie. Jak jednak inaczej opisać rolę „władzuni” w życiu szarego człowieka? Zwłaszcza, że nie umie ona powstrzymać się przed „bączeniem”, bo wcześniej objadła się i opiła w bufecie, który nazywa „wspólnym” kiedy go trzeba zaopatrzyć, ale kiedy jest czas konsumpcji – nagle okazuje się ów bufet „obiletowanym”, i to drogo, zaś jedynie „władzunia” ma wstęp wolny. Jak tu się potem dziwić oczywistym sanitarnym skutkom obżarstwa „na krzywy ryj”?

Ja to w ogóle wyobrażam sobie, że te nasze wszystkie OSOBY nie tyle puszczają bąbelki, co same nimi są w społecznym sosie. Lekko i zgrabnie, pośród pląsów, płyną ku powierzchni szybciej niż inni, a kiedy się na tej powierzchni znajdą i „pykną” – ratuj nos kto może!

Tu-teraz-izm. Ot, co!