Ty Hartmanie jeden!

2013-07-04 08:35

 

Po pierwsze, jestem w internecie dość często mylony z krakowskim Profesorem, specjalistą od filozofii, bioetyki. Mam więc okazję jakoś tam się odróżnić, przy zachowaniu proporcji, bo raczej nie dorastam do niego tytulaturą i erudycją.

Po drugie, akurat – przy okazji nagonki na Profesora – nakręca się debata na tematy, które mnie uwierają od dawna, czemu daje wyraz używając trzech pojęć: deontologia, utylitaryzm, charytonika.

Deontologia – to w moim rozumieniu pakiet etyczny towarzyszący wszelkim profesjom, ale przede wszystkim tym, które są uznane za profesje szczególnego zaufania społecznego: adwokaci, prokuratorzy, sędziowie, lekarze, politycy, społecznicy, samorządowcy, oficerowie (i generalicja), ale też np. kolejarze, policjanci, kapłani, urzędnicy, bankowcy, funkcjonariusze służb (wywiadu, celnych, skarbowych), nauczyciele, naukowcy, rzemieślnicy, handlowcy, dziennikarze. Jej uproszczonym wyrazem są najczęściej ślubowania, przyrzeczenia, przysięgi.

Utylitaryzm – to kulturowo-cywilizacyjny, odzwierciedlany w tzw. kodeksach środowiskowych, wymóg etyczny, będący jednocześnie legitymizacją czyichś działań zbiorowych: utylitaryści starają się „ważyć”, ile dobra i ile zła, jakie korzyści i jakie szkody  wynikają z rozmaitych projektów, programów, przedsięwzięć, inwestycji, najczęściej dotyczy to tych, które są uruchamiane, przedsiębrane na koszt ogółu (np. z podatków) albo mają istotne znaczenie dla społeczności lokalnych i szerszych. W jakimś sensie niedostatki utylitarności stają pod pręgierzem opinii publicznej.

Charytonika – to społeczny wyraz zbiorowego, zagregowanego humanitaryzmu, często znajdujący wsparcie instytucjonalne. Zasadza się on na wyrozumiałości i roztoczeniu opieki nad tymi, którzy nie radzą sobie w konkretnych warunkach systemowo-ustrojowych. Czyli: przegrywają. Pojęcie to wprowadziłem „własnymi rękami” do dysputy, rozumiejąc, iż „deontologia” i „utylitaryzm” nie wyczerpują, nie wypełniają obszaru etycznego , szczególnie w jego „przełożeniu” na codzienność, na cielesne obcowanie z żywotnymi problemami.

Profesor Jan Hartman – zawodowy myśliciel i twórca-krytyk konceptów etycznych – naraził się ostatnio „korporacjom” medyków, kiedy w przerysowanej formie zauważył, iż jest to środowisko wsobne, gdzie interesy materialne i kariera medyków oraz znaczenie całego środowiska stawiane są dużo wyżej niż wymienione trzy elementy etyki. Szczególnie w Polsce powstają (nie tylko w ochronie zdrowia) „państwa w państwie”, z wszystkimi negatywnymi skutkami dla Ludności i dla wizerunku środowisk, o których mowa. Co tu dużo gadać: narasta potoczne poczucie niesprawiedliwości, krzywdy, wyrzuconych w błoto podatków i opłat, przerostu „władzy” nad „służbą”, satrapiej bezczelności nad poszanowaniem człowieka.

Kiedy człowiek niewydolny umysłowo jest z całą powagą doświadczany przez wymiar sprawiedliwości i służby penitencjarne za drobiazgi, kiedy u progu szpitali albo na salach operacyjnych umierają ludzie chorzy, którym nie poświęcono wystarczającej uwagi, kiedy trwa w najlepsze festiwal wspierania „swoich” kosztem „szaraków”, kiedy bezkarnie kontynuują swoje podłe, parszywe, obleśne procedery ludzie mali i źli, a ich krytyków dosięga anatema, klątwa, nagonka czy „ręka sprawiedliwości” – nie wystarczy pisać na ten temat chłodno i naukowo. Hartman zatem wyszedł poza ramy poprawności. I osiągnął cel: o tym się mówi! Tyle, że w kraju takim jak Polska ma on podwójnie pod górkę: pochodzi z tradycyjnej rodziny żydowskiej, a do tego zadał się z lewicą, przy okazji romansując z Władzą.

Mam być szczery, to niezbyt wierzę w to, że jeśli się napisze od nowa kodeksy honorowe, przeorze się środowiskowe izby, cechy, gildie, jaczejki – to się coś w Polsce zmieni. Niech na razie dobrem będzie sam fakt, że dyskutuje się o problemie. Zauważmy, jak szybko etos „styropianowy” zamieniono na system „nomenklatury”, tantiem i odszkodowań za cierpienia opozycyjne: to tu widać, jak nisko się ma w Polsce deontologia, utylitaryzm i charytonika.

Problem jest bowiem poważniejszy, niż się zrazu wydaje. Wyznaję pogląd, iż – przede wszystkim Europa – od kilkuset lat znajduje się na wielkiej pętli historycznej, która nas (ludzkość) zwiodła z linearnej linii postępu na skutek przyjęcia konwencji komercjalnej. Jesteśmy najprawdopodobniej w połowie tej pętli, co oznacza, że z wielkim impetem podążamy wstecz. Wpadły na to – od jakiegoś czasu – środowiska feministyczne (które bezwiednie wskazują na dezintegrację i degenerację Rodziny, choć formułują to opacznie), środowiska związkowe (dostrzegające rozmaite alienacje procesu pracy), pacyfistyczne (zauważające „komercyjny” charakter nowoczesnych wojen) i ekologiczne (poniewczasie próbujące ocalić ekozasoby i ekoróżnorodność).

Ale jest jeszcze cały katalog innych problemów komercjalnych, które na razie uwierają inteligencję, i to nie całą, nie każdą. Właśnie do nich należy deontologia, utylitaryzm i charytonika.

Jak to mówią: kijem Wisły nie zawrócisz. Nie da się też – nawet w chwili opamiętania – nagle zatrzymać Europy i świata, po czym skierować ich dzieje we właściwym kierunku. Trzeba będzie Wielką Pętlę Historyczną przebyć do końca przez następne kilkaset lat, a pytanie tylko brzmi: jak bardzo rozumiemy coś, co się dzieje, czyli jak mocnym dysponujemy argumentem przeciw temu, co sami pracowicie i z werwą dotąd realizujemy.

I to jest ów problem etyczny, z którym Ludzkość się zmaga, a może dopiero zmagać się będzie.