Usługa a przemysł

2014-05-23 18:53

 

Tu będzie teraz trochę ekonomicznie

Rolnictwo (hodowla, uprawy, ogrodnictwo, pielęgnacja) najlepiej jest rozumieć jako takie gospodarowanie florą i fauną, które służy Człowiekowi a jednocześnie nie zmienia tego, co w owej florze i faunie jest najistotniejsze (naturalne). Zatem taka hodowla roślin i zwierząt czy gospodarka lasami, która ogranicza ich swobodę (klatki, przycinanie) oraz naturalność (oddziaływanie chemiczne, manipulacje genetyczne, selekcja eutanazyjna, procedury higieniczne) – to kroki od, a nie ku rolnictwu.

Przemysł (lepsze jest angielskie słowo „produkcja”) to taki rodzaj działalności gospodarczej, w wyniku którego powstaje owoc pracy (produkt), który „nie pamięta” surowca, materiału wyjściowego. Drewniany stół leży na pograniczu rolnictwa, ale stół plastikowy – jest produktem. Tranzystor nie jest krzemiennym kamykiem – tylko produktem elektronicznym. Silnik nie jest zbiorem fajnych części niczym klocki, tylko maszynką do przetwarzania masy w energię. Kura dziubiąca trawę i ziarno to zupełnie inna kura, niż ta stłoczona w setkach tysięcy sztuk, bez możliwości swobodnego ruchu, tuczona specjalną karmą, szczepiona na wszystko co się da, podrasowana genetycznie, uśmiercana wtedy, kiedy „koszty” jej utrzymania zaczynają doganiać „wartość przyrostu mięsa”: ta druga jest produktem przemysłowym.

Usługa – wbrew potocznym wyobrażeniom – w ekonomii oznacza(ć powinna) taką działalność, która jest progresem w stosunku do produkcji. Jaśniej: rolnictwo zaspokaja potrzeby ludzkie tym co dała Natura, przemysł zaspokaja Człowieka nienaturalnymi produktami przetworzonymi z tego co naturalne, a usługi zaspokajają wszelkie potrzeby w taki sposób, że uruchamiają wytwarzanie produktów „pod konkretne zamówienie”, mające w zasadzie charakter jednostkowy. Chleb wypieka się – zrazu naturalnie, potem produkcyjnie – masowo. Podobnie wóz drewniany (potem samochód), zwłaszcza w skali przekraczającej rzemieślnictwo (rzemiosło jest fenomenem pośrednim między rolnictwem a produkcją). Idą jednak czasy, że na zamówienie każdy będzie dostawał zindywidualizowany „produkt”: psa, widelec, telewizor, kwiat, banano-pomaranczo-marchewkę. Firmy (projektale) będą się co najwyżej prześcigać w tempie realizacji zamówienia i „kuchnią smaków”, jakimi przyprawiają dostarczany produkt.

To, co dziś nazywamy usługą – to w rzeczywistości (mówimy o ekonomii) estetyczne i służebne uzupełnienie oferty produkcyjnej i rolniczej. A mówimy wszak o służbie, i to w takim bardzo tradycyjnym znaczeniu, choć mówimy o przyszłości: usługodawca czyta(ć będzie) „w oczach, gestach, myślach” klienta i stara się go zaspokoić jak najbardziej „w sedno”. Sama zaś produkcja jest tak zaawansowana, że nie zajmuje Człowieka, nie wikła go w jakieś procesy, tylko reaguje na „gwizdnięcie”.

Właśnie dlatego nastąpi Ekonomia Daru, która wyprze Ekonomię Zysku (tak jak ta uprzednio wyparła Ekonomię Autarkii). I tylko żal, że słowo „człowiek” będzie już wtedy znaczyło coś innego niż dziś, a większość ludzi rozumianych tak jak dziś – będzie półproduktem, „materiałem wyjściowym”. Nie, nie mówię o niewolnictwie. Mówię o „hodowli” dla części zamiennych, mówię o „przeznaczeniu” zamiast „podmiotowości” (ileż już dziś tego mamy! Adopcje, kapitał ludzki, aktywizacja wyborcza, treningi psycho-mentalne, itd., itp.), mówię o tym, że nieliczni będą żyli w kokonie ochrony zdrowia, edukacji, regeneracji-rekreacji, ochrony osobistej, miłego „social”, gadgetów technicznych (np. klimatyzacji), wzorcowej ekologii – a pozostali w swej masie będą żyli poza kokonem, co oznacza, że nie na łonie Natury, tylko na łonie tego, co z niej pozostanie po zaspokojeniu „kokonowców”.

Myślę, że epokę usług otworzy dla gospodarki (i ekonomii) ten, kto zdoła w dowolny sposób kształtować „naturalne” tempo wegetacji roślin i zwierząt. I człowieka zapewne, sprzedając mu nieśmiertelność.

O tym wszystkim, oczywiście, nie mówią podręczniki ekonomii, które z formuły „gospodarka służy człowiekowi” już dawno zainstalowały się w konwencji „produkuj, sprzedawaj, pozycjonuj się”.