Ustawka nad ustawki

2014-06-14 08:48

 

Znalazłem w Pedii definicję sportu nie mającą nic wspólnego z boiskami, zawodami, widowiskami. Oto ona.

Sport (klon) - termin stosowany w sadownictwie i w hodowli roślin ozdobnych dla mutantów odmiany uprawnej-hodowlanej różniących się pojedynczą cechą, często ważną z biznesowego punktu widzenia, w stosunku do odmiany wyjściowej. W każdej odmianie może dojść do spontanicznej lub inspirowanej, specjalnie generowanej mutacji ,w wyniku czego odmiana staje się niejednorodna genetycznie. Wśród takiej niejednorodnej populacji można znaleźć osobniki, które są często bardziej wartościowe niż odmiana macierzysta. Wyodrębnia się ją i rozmnaża wegetatywnie (najczęściej poprzez szczepienie lub okulizację). Trochę tę definicję podrasowałem, jak to w sporcie.

Choćbym myślał dwa tygodnie – nie znalazłbym lepszego szyderstwa z idei sportowej rozumianej jako przyjazna, widowiskowa, bezinteresowna  rywalizacja reprezentantów tężyzny psycho-fizycznej.

Istotą sportu jest wyzwanie ponad standard, szlachetna rywalizacja, aktywna ruchowo rekreacja i uczciwe relacje między zawodnikiem a kibicem. W niektórych ujęciach – znów niezawodna Pedia – sport to również kultura fizyczna, aktywne dbanie o zdrowe ciało i kondycję moralną kształtowaną poprzez rywalizację, kształtowanie fizycznego i duchowego piękna zawodników uprawiających różne dyscypliny. Pojęcie „za wszelką cenę” nie jest pojęciem z obszaru sportu.

 

*             *             *

Jeśli wydarzenie ma wymiar medialny na skalę światową do tego stopnia, że przekaziory dyktują egzotyczne godziny eventów, jeśli największe giganty biznesowe świata zaklejają swoim logo wszelką dostępną powierzchnię i przestrzeń, jeśli życie polityczne, z rewolucjami włącznie, na czas wydarzenia schodzi na plan dalszy, jeśli „sportowy związek” na wydarzeniu MUSI zarobić krocie, a kraj goszczący „kwiat sportu” MUSI dołożyć, jeśli trybuny zapełniają ludzie z całego świata, a miejscowi muszą się oblizać smakiem, jeśli bukmacherzy przyjmują zakłady o łącznej sumie liczonej w miliardach i więcej, jeśli na potrzeby wydarzenia buldożeruje się osiedla ubogich i tworzy się „wydzielone enklawy” ze wstępem tylko dla upoważnionych – to mówienie o sporcie jest oznaką naiwności. Zarówno o idei sportu – jako rywalizacji równych na starcie zdrowych miłośników tężyzny przyjaznych wobec siebie, jak też o kanwie sportu – jako obszaru gdzie wynik jest sprawą otwartą i zależy od tych, co rywalizują.

Miałem o tym pisać w dniu zamknięcia mistrzostw piłkarskich. Wtedy jednak powyższe zdanie powtarzać będą wszyscy, w tym większość za pieniądze. Sędziowie i działacze oraz sponsorzy są bowiem od początku głównymi „bohaterami”, na co kibice nie umieją zareagować.

To nie jest tekst o sporcie, tylko o komercjalizacji wszystkiego, co się nawinie, byle skubnąć grosza.

Tak zwane olimpiady oraz tak zwane mistrzostwa, a także tak zwane rozgrywki-ligi-serie – to dziś festiwale:

  1. Nowinek technicznych, od których w „sporcie” zależy coraz więcej, a na pewno więcej niż połowa sukcesu „zwycięzców”;
  2. Dopingu farmakologicznego, bowiem imprezy masowe-wyczynowe są współcześnie testem na efektywność psycho-motoryczną oraz na wykrywalność-ujawnialność;
  3. Gier zakulisowych, w których uczestniczą „sportowcy”, działacze, sędziowie, bukmacherzy, sponsorzy, politycy, lekarze-farmaceuci, trenerzy, wychowawcy;
  4. Komercji, której beneficjentami są wszystkie firmy, jakie stać było na „wpisowe”, dające prawo do swobodnego używania „logo” i rugowania konkurencji w „zonie sportowej”;

Umiem sobie wyobrazić – bo sam wielokrotnie uczestniczyłem w zawodach jako sportowiec czy kibic – na czym polega sport. W moim wyobrażeniu sport to przyjacielska zabawa wzorowana na nieprzyjacielskiej rywalizacji, w której wygrana polega na osiągnięciu własnymi siłami możliwie najlepszego wyniku albo na zespołowym ograniu innego zespołu, a wszystko w atmosferze wzorcowych zachowań etycznych (dżentelmenerii), przy poszanowaniu zasad i norm, pośród których oszustwo jest przewinieniem nie tylko największym, ale też dyskwalifikującym, a jego autorów obkłada się anatemą i czeka ich ostracyzm.

Cóż to za sport, w którym dopuszczalny jest „faul taktyczny”? Cóż to za sport, w którym większość zawodników, w tym mistrzowie, są astmatykami albo przeziębiają się w każdych warunkach? Cóż to za sport, w którym „team order” jest ważniejszy niż „dyspozycja chwili”? Cóż to za sport, w którym wynik jest najważniejszy, niekiedy decyduje o losie „zaangażowanych” (patrz wyżej pkt 3)? Cóż to za sport, w którym ludzie bezkarnie, a czasem za namową dybią wzajemnie na swoje zdrowie i życie? Cóż to za sport, w którym po okresie „czynnym” mistrzowie i nie-mistrzowie zapadają na choroby czyniące z nich inwalidów? Cóż to za sport, w którym wynik przekłada się na – niekiedy dożywotni – dobrobyt ponad wszelką miarę? Cóż to za sport, dla którego większość adeptów porzuca życie rodzinne, edukację i rozum? Cóż to za sport, którego owocem nieodłącznym jest „być celebrytą”? Cóż to za sport, w którym „stajnie” są uposażane niczym fabryki? Cóż to za sport, w którym zawodnik jest prawem „przypisany” nieokreślonej zmowie biznesu, mediów i „hodowców” zwanych trenerami czy odnową biologiczną? Cóż to za sport, w którym ze względu na „klucze parytetu” w rozgrywkach mistrzowskich biorą udział niedorobieni outsiderzy, a potencjalni mistrzowie zastają w domu, bo nie ma dla nich miejsca pośród parytetów? Cóż to za sport, w którym mistrzowie maja obowiązki wobec sponsorów, a nie czują się zobowiązani wobec tzw. mas? Cóż to za sport, w którym panuje podział na amatorów i „profi”?

Cóż to za sport, do którego rodzice i nauczyiele zachęcają pociechy (a niekiedy je przymuszają kradnąc dzieciństwo) słowami: nie ustawisz się życiowo jako filozof, inżynier, prawnik czy lekarz, sport jest dla ciebie szansą…?

Człowiek – w swoim wymiarze psychofizycznym – ma określony cykl żywotności. Od 14 do 40 roku życia jest w stanie funkcjonować jako mistrz, jeśli żywi się zdrowo, żyje higienicznie, trenuje, ma predyspozycje zwane talentem. Kiedy dokłada do tego przyjaźń wobec rywali, poszanowanie dla przegrywających, odpowiedzialność przed ludźmi, etykę wzorcową, i nie zaniedbuje zwykłych obowiązków zwanych niekiedy praca zawodową – to jest godzien laurów. Przy czym mistrzów – co oczywiste – jest zwykle niewielu, mieszczą się w jednym procencie ludzi uprawiających sport. Najważniejszym zadaniem mistrza jest jednak podtrzymanie u pokonanych rywali przekonania, że nie zmarnowali swoich wyrzeczeń i wysiłku – i wspólne z nimi działanie popularyzujące pośród „mas”, szczególnie młodzieży.

Słyszę, że kolarz wszechczasów to mega-oszust, działający zresztą w kilkudziesięcio-osobowej szajce. Czy doznaje ostracyzmu równego wcześniejszej sławie? Inaczej: czy poszedł do więzienia?

Słyszę, że cesarz futbolu wziął sobie na głowę łapowniczy kłopot z mistrzostwami piłkarskimi w kraju, gdzie temperatura powietrza dyskwalifikuje wszelki wyczyn na otwartej przestrzeni. Czy został wydalony z gremiów, a zwłaszcza z trwających mistrzostw?

Pisałem o bandycie, który Wasilewskiemu celowo złamał nogę, skacząc „z przytupem” na leżącego. Czy nadal jest jasne, że kosztowało go to jednodniowy zarobek i kilkadziesiąt dni „dyskwalifikacji”, i nadal jest świetnym „sportowcem”?

Czy oko Bieleckiego wypłynęło mu z nudów? Jak wielkiej siły trzeba w palcu, by wycisnąć komuś oko?

Widzę wyraźną różnice między kimś, kto potrafi wyżej, mocniej, dalej, szybciej, zręczniej – i sprzedaje ten potencjał do tygla biznesowego – od kogoś, kto podobnymi możliwościami zabawia siebie i innych dla sportu.

Dlaczego sędziowie, którzy – daję wiarę – nie wszystko widzą, nie są najgłośniejszymi spośród tych, którzy wzywają do zainstalowania wideo-weryfikacji? Dlaczego organizatorzy imprez i federacje nie dokonują post-przeglądów zawodów i – poza wyjątkami jeden na tysiąc – nie nakładają kar na zawodników i sędziów wypaczających wynik, wypaczających samą ideę sportu? Dlaczego…? Dlaczego…? Dlaczego…?

Bo nie o sporcie mówimy. Mojej ulubionej żonie nie jestem w stanie wytłumaczyć, że niepotrzebnie się wzrusza podczas seriali, bo ich bohaterowie po nagraniu scen biorą kasę, wychodzą z pracy i są zupełnie kimś innym. Nie pomaga logika.

To właśnie dlatego kibice, w swej zbiorowej mądrości mający dobre rozeznanie w „sportowej ściemie” pełnej szalbierstwa – nadal przeżywają „sportowe seriale”, jakby chodziło o coś prawdziwego. Choć coraz częściej, coraz bardziej nieuchronnie, piknik zamienia się w dramat.

Rzymskie zawołanie „chleba i igrzysk” dotyczyło wszak realnego chleba, ale pod słowem „igrzyska” zamiast sportu pożądano rzezi… i celebry…!