Uwaga metodologiczna

2010-02-20 21:29

 

UWAGA METODOLOGICZNA

/o tym, jak nasza wewnętrzna psycho-dialektyka potrafi z nas, postaci szlachetnych i wzniosłych, uczynić zwykłych łobuzów/

 

Zawsze mamy do czynienia ze sprzecznością, właściwie z przeciwieństwem tego, co wynika z naturalnej żywotności społecznej i tego, co petryfikuje wszelki ruch poprzez wciąż bardziej i bardziej formalizujące się instytucje. Ludzie poddani rygorom nazywają to konfliktem społeczeństwa z władzą, krowy podłączone do ssawek nazywają to dojeniem.

Naturalna żywotność społeczna – to zdolność do zaspokajania różnorodnych potrzeb, wytwarzania dochodu i po prostu „gnieżdżenia” się w zakamarkach rzeczywistości, czyli ogólnie – zbiorowy instynkt budowania substancji społecznej, kultury, dorobku. Natomiast petryfikujące się instytucje to – jak kora na drzewie – dawca ogólnego kształtu i wizerunku społecznego, najczęściej uznawany i uznający się za esencję i wcielenie społeczeństwa, tego żywego, ale żywiący się właśnie naturalną żywotnością społeczną. Relacje między naturalną żywotnością społeczną (NZS) i petryfikującymi się instytucjami (PSI) są nierówne: najczęściej PSI wyposażone są we władzę, jakkolwiek ją rozumieć, zaś NSZ wyposażona jest w zdolność wytwarzania. Są to prerogatywy komplementarne, choć bywa, że strony zamieniają się nimi, a wynik staje się dramatyczny: PSI wytwarza, ale same kłopoty (czyli szkodzi krajowi), zaś NZS przejmuje władzę, niestety pełni ją na ulicach. Mowa o niepokojach społecznych.

Istota życia społecznego, istota państwa, esencja wszelkich publicznych konstrukcji jest osadzona w tym, co pomiędzy: nie znajdujemy tam niczego namacalnego, niczego materialnego, a jednak wszelkie konkrety wywodzą się stamtąd. Oto bowiem odkrywamy, że jeśli „góra” wysyła sygnały „dołom”, a jednocześnie owe „doły” coś oznajmiają „górze” – to spotkanie się tych komunikatów, ich tygiel tak odczuwalny, choć osadzony w nieistnieniu, okazuje się jedyną poważną konstytuantą społeczeństwa, państwa i wszelkich publicznych konstrukcji. Kto kiedyś odkryje prawdę o niej (konstytuancie) i znajdzie receptę na jej „hodowlę” według zamówienia – zostanie prawdziwym Wielkim Bratem.

Najważniejsze w Wielkim Planie Wielkiego Brata jest zatem opanowanie tego środka, tego co pomiędzy, tego co niebywałe, choć budujące całą naszą rzeczywistość społeczną. Czymże jest samorząd, jeśli nie medium wciśniętym pomiędzy państwo i lud? Czymże jest wykształcenie, jeśli nie pomostem między kontrolą i jej domeną? Czymże jest kultura, jeśli nie pośrednikiem pomiędzy barbarzyństwem przeszłości i barbarzyństwem przyszłości? Oto, gdzie poszukuje inspiracji i zarazem swojego miejsca każdy, kto pragnie opanować rząd dusz, kto po prostu chce coś znaczyć: nie jest wtedy szczytem marzeń pozostawanie anonimowym szeregowcem-wyborcą, nie jest poręcznie trzymać się kurczowo „stołkowej” kariery ku najwyższym szczeblom, najporęczniej jest tkwić mocno i pewnie tam, gdzie najintensywniej przebiegają i krzyżują się interakcje, słowa, informacje, emocje, ludzkie sprawy, wpływy „góry” i „dołów”. Tylko ten, kto jest uznanym i niepodważalnym animatorem samorządności, kultury, edukacji, kto tę materię rozumie i potrafi realizować wizje w tej dziedzinie – ten jest demiurgiem.

Nie wolno więc ani dać się zwieść, że w życiu chodzi albo o to, by być prezydentem albo o to, żeby pozostać uczciwym – nie wolno też, na przykład dla zachowania równowagi, oportunistycznie unikać profanum i świętości zarazem. Trzeba być sobą i robić swoje, a życie samo zaprowadzi nas i ulokuje w najbardziej dla nas odpowiednim miejscu. Nic na siłę, nic wydumanego, nic ugranego: człowiek jest najlepszym medium społecznym, jeśli rozumie co się wkoło niego dzieje, ku temu rozumieniu więc trzeba dążyć.

 

Powyższa uwaga jest uwagą metodologiczną, a nie oświadczeniem politycznym. Jest w niej mowa o prawach uniwersalnych, to jest o ruchu w Uniwersum, a nie o poglądach na temat ludzkich karier lub ludzkiego pecha. Tu trzeba krótkiego wyjaśnienia.

Kiedy – powodowani infantylnym pociągiem do czynienia dobra i mówienia prawdy – dajemy się wmanewrowywać w najprzeróżniejsze kółka zainteresowań, konkursy i akcje, rzadko kiedy potrafimy wytrwać w świecie społecznikowskim. Najczęściej już po kilku latach zwyciężają inne racje zwane „dorosłymi”, w wyniku czego oddajemy się naszej profesji, rodzinie, hobby albo życiu towarzyskiemu, a nawet jeśli pozostajemy w środowisku działaczy, staramy się być pragmatykami, czyli graczami.

Nieliczni zaledwie ostają przy swoich ideałach młodości w ich dosłownym brzmieniu i sensie, zresztą, nie jest to tylko ich zasługa, raczej pierwotna prawidłowość. To właśnie oni jednak świadomie wybierają działalność społecznikowską jako podstawę i sens swojego życia, choć mają inny wybór. I tylko oni – jeśli chcemy być pryncypialni – zasługują na miano obywateli, czyli świadomych animatorów wszystkiego, co służy ludzkiemu, społecznemu, publicznemu dobru.

To obywatele w naturalny sposób lokują się w obszarze wszelkich, nie tylko terytorialnych samorządów, szeroko rozumianej kultury i edukacji. To jest ich naturalny żywioł. Niestety, napotykają tam innych, również ubiegających się o miano obywateli, ale – jak to zawsze bywa z tymi, którzy nie zasługują – są bardziej bezwzględni w walce o miejsce w obywatelskim panteonie. Grabią wszystko, co cenne z owego obszaru nieoznaczoności i wynoszą do obszaru państwa, wraz ze swoimi karierami, przed którymi nie umieją się powstrzymać. A obywateli pozostawiają w owej strefie nieoznaczoności, w intermedium, pokiereszowanych i sfrustrowanych: wrócą do nich, do obywateli, kiedy ci otrząsną się i odbudują substancję społeczną. Będzie co zagrabić, będzie czym nakarmić własne kariery.

W ten oto przewrotny sposób obszar samorządów, kultury i edukacji staje się łupem świata polityki, karierowiczów, działaczy „stołkowych”. Sprzeczność i kontredans pomiędzy tym co rośnie naturalne a tym, co niesie formalna „góra” – to jedyny sygnał społecznej dramaturgii.

Wziąłem sobie na warsztat Ordynacką, bo dziś jest ona tematem nośnym, przez to moje uwagi zawarte w tym tomiku będą łatwiejsze dla czytelnika. A jednak teksty te nadają się do opisu wszystkiego, co związane z nawą publiczną. Tak rozumiem ich wydźwięk.