Verdun polonaise, sacrebleu! Elegia na cześć Inocentes

2016-05-17 08:05

 

Pedia oznajmia poszukiwaczom treści historycznych o I Wojnie, że „walki pod Verdun przeszły do historii jako "piekło Verdun" lub "młyn verdeński", ponieważ obie strony dziesiątkowały się wzajemnie, zaś niektóre z epizodów, np. obrona fortu de Vaux, stały się symbolem (jałowego - JH) żołnierskiego męstwa”, pochłonęły ponad 700 tysięcy zabitych. Całkiem niedaleko jest Ypres, słynące z wojennej „inżynierii tunelowej” (kopano tunele pod pozycje wroga i dokonywano z nich niszczących wybuchów) oraz z „wojny na gazy bojowe”. Verdun stało się symbolem czegoś, co poniżej przedstawię w formie zwulgaryzowanej.

Wulgaryzm ten – to knajacki dowcip. Dwaj bacowie (baca – to coś jak brygadzista juhasów) spacerują po hali, jeden zapragnął łatwego zarobku i mówi: założę się z wami, baco, o stówkę, że zjem to oto baranie g…o. Założyli się, baca zjadł, drugi mu wypłacił. Ale temu drugiemu bacy szkoda się zrobiło stówki, więc zainicjował drugą rundę: a ja założę się z wami, baco, też o stówkę, że zjem tamto oto baranie g…o. I zjadł, i odzyskał stówkę. Ale tak pod wieczór, przy maślance, ten pierwszy zauważył: cosik mi się, baco, zdaje, żeśmy se te g…a za damo zjedli…

Jeśli Szanowny Czytelnik poczuł się zniesmaczony – to już wie, jak ja się czuję mniej-więcej od roku, obserwując politykę w wykonaniu naszych milusińskich z pierwszych stron gazet.

Nasze polskie Verdun – to nie jest po prostu wojna o władzę polityczną, choć taki jest przekaz medialny. Dlatego nie rozstrzygnie się knock-outem. To jest permanentna batalia o stówkę.

Rozmaici bacowie będą sobie raz-po-raz przekazywać banknot, ale na hali wciąż będzie przybywać baranich bobków. Bo baranów nie brakuje.

Ktokolwiek ma jakiś zapas zdrowego rozsądku, widzi wyraźnie, że dwie główne siły kierują się całkiem innymi motywacjami, ich racja nie jest taka sama, one są równoległe, na dobrą sprawę nie ma o co się bić.

1.       Formacja „tuskowitów” strzeże tych niezliczonych więzi polsko-zachodnich, zawartych jeszcze w dobie „opozycji demokratycznej”, przeważnie gospodarczo-budżetowych oraz tych związanych z debatą o europejskości, na mocy których zainstalowała w Polsce konkretny ustrój biurokratyczno-nomenklaturowy o zabarwieniu różowo-brukselskim;

2.       Formacja „kaczystów” strzeże pełnej, soczystej suwerenności Kraju, Narodu i Państwa, za którą stoją partnerskie, nie klienckie, nie serwilistyczne relacje z Europą, Rosją i innymi potęgami globalnymi. I tę suwerenność widzi w odnowie moralnej Państwa, choć wdraża w sposób każący się poważnie zastanowić nad tym, czy to się uda;

Cytadelą, o którą idzie bój, jest Państwo: urzędy, organy, służby, prawa (w tym Konstytucja). Sztandary „tuskowitów” to Demokracja, Rynek, Wolność, zaś proporce „kaczystów” to Naród, Wiara i Niepodległość.

Mimo, że racje obu baców niejako rozmijają się „dwujezdniowo”, to napotkały się one na swoistym rondzie politycznym. Tym rondem jest IV Rzeczpospolita. To na tym rondzie tandem o nazwie POPiS rozleciał się kiedyś na dwoje. A Cytadela góruje nad Rondem.

Niemały kawałek swojej blogerskiej publicystyki i aktywności w „realu” poświęciłem „Niewinnym”, którzy z większym lub mniejszym zdumieniem, z większą lub mniejszą wprawą odmawiali posłuszeństwa, a nawet władzy to jednemu, to drugiemu bacy.

Powiem kilka ciepłych słów o ludziach, którym słusznie zarzuca się wiele, bo politycznej wojaczki uczyli się w boju o wielką stawkę, a nie na szkoleniu dla adeptów. Należy im się parę szpilek w tyłki, ale należy się też szacunek za wkład w polskie doświadczenie.

Mam swój bardzo konkretny udział w olbrzymim sukcesie Stana Tymińskiego, który jako pierwszy polityk odwołał się do poddanego „terapii szokowej” elektoratu, ucząc go tego, czego nie nauczył PRL: to Twoje, Narodzie, głosy mogą zadecydować o tym, kto będzie stanowił i egzekwował prawa, kto i jaki ustanowi reżim, kto będzie w Twoim imieniu uprawiał dyplomację, w tym wojenną, kto i jakie będzie ściągał z Ciebie podatki, na co zostaną przeznaczone budżety powstające z Twojej krwawicy, kto będzie decydował o tym, czy upadniesz, czy może wyrośniesz ponad poziomy.

W kampanii Andrzeja Leppera nie brałem udziału, bo leczyłem rany po swoich życiowych niepowodzeniach i wydawało mi się, że Samoobrona to coś innego niż rzecz o moim zgorzknieniu. A kiedy pojąłem, że Lepper – pewnie nie do końca zdając sobie z tego sprawę – ujął się za Gospodarzami i Przedsiębiorcami, których dobre imię lokalne zaczęli deptać windykatorzy realizujący najpodlejszą z wyobrażalnych misji społecznych, czyli kastrowanie najbardziej dynamicznego żywiołu rodzimego – już było za późno, już byłbym „koniunkturalistą”. Zresztą, wniosłem do pewnego środowiska inicjatywę Ruchu na Rzecz Pokrzywdzonych. Mam świadków.

Za to w porę zorientowałem się, że mimo „cudu” obiecanego nam przez Tuska, mimo „zielonej wyspy” wmawianej nam przez łże-statystyki – rosnące w liczebność i siłę organizacje oburzonych, pokrzywdzonych, przerobionych na miazgę mają „wysokokaloryczny” powód do stawiania spraw na ostrzu noża. Ta chwila, kiedy Pawła Kukiza dwie największe, nie umiejące współpracować centrale związkowe uczyniły (niechcący?) twarzą polskiego ruchu „indignados” – nie umknęła mojej uwadze. Byłem w Hali BHP. Na Pawła stawiać zaczęły liczne organizacje w rodzaju Niepokonani, Oburzeni, Zmieleni, nękani przez skarbówkę, komorników, oszustów „piramidowych”, sądy, urzędy, itd., itp. Ja też.

 

*             *             *

Dziś sytuacja społeczna w Polsce jest następująca. Stan Tymiński – choć żywo interesuje się sprawami polskimi – nie cieszy się zaufaniem „indignados”, właściwie nie jest im znany. Andrzej Lepper, zasmakowawszy pozycji „z tej drugiej strony” – życiem zapłacił za brak pionu. Paweł Kukiz nie ogromadził wokół siebie tych kilkudziesięciu organizacji „indignados”, zdaje się czegoś nie pojmować z tej pozycyjnej wojny. Formacja „tuskowitów” ryje tunele pod pozycjami „kaczystów”, ci zaś odpłacają się gazami bojowymi.

Podkreślam: to jest sytuacja społeczna, która dzieli Polskę na KOD-owników, na Smoleńczyków - ignorując Niewinnych. Jako, że od czasów „teologii wyzwolenia” światowym językiem niezadowolenia stał się hiszpański – Niewinnych nazwę Inocentes.

Zaś sytuacja polityczna przypomina zawołanie „złapał Kozak Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma” (Wielki Słownik Języka Polskiego objaśnia:  ktoś w sytuacji konfliktowej sądzi, że wygrał, ale tak naprawdę pod innym względem druga strona ma nad nim przewagę). Zastawiają bacowie na siebie gówniane pułapki, plwają na siebie, zamieniają wspólną karczmę w rumowisko.

Nasze polskie Verdun – powtórzmy – to nie jest po prostu wojna o władzę polityczną, choć taki jest przekaz medialny. Dlatego nie rozstrzygnie się knock-outem. To jest wojna na wyniszczenie, to jest wzajemna eksterminacja (wyrzynanie watah), w której ucierpią Niewinni, chłostani podatkami, opresyjnością organów, toksycznym ślinotokiem mediów, rażeni lepkimi odpryskami jadowitej mazi. Polska od dłuższego czasu stoi „hejtem”, który zaraźliwie udziela się wszystkim. Nie dziwota, że Niewinni stoją z rozdziawionymi gębami i nie mogą zrozumieć, za co im się dostaje.

Lezą za namową baców po ulicznych ugorach, niosąc paskudne w treści proporce i tabliczki, a w rzeczywistości zjadają polityczne g…na, za darmo, choć liczą na stówkę, wciąż zmieniającą właściciela.

/rysunek umieszczony w angielskojęzycznej odsłonie objaśniającej pojęcie „wulgaryzm” (profanity), w Pedii, podaje przykład tzw. "grawlixes"/

 

Wiecie, co oznacza po hiszpańsku słowo „inocente”? Służę: czysty, infantylny, frajer, łoś, naiwniak, nie mający pojęcia, nieszkodliwy, nieświadomy, niewiniątko, pacholęcy, pisklęcy, prawiczek, trąba. Jak większość z nas, zjadaczy szarego chleba.

¡Adelante Inocentes unido! https://www.youtube.com/watch?v=rtxYcNHzWtk

De pie, cantar el pueblo va a triunfar 
millones ya, imponen la verdad, 
de acero son ardiente batallón, 
sus manos van llevando la justicia y la razón. 
Mujer, con fuego y con valor, 
ya estás aquí junto al trabajador 

Y ahora el pueblo 
que se alza en la lucha 
con voz de gigante 
gritando: ¡adelante!