Władek Władkowi nierówny

2012-07-17 09:58

 

Serafin (prawda, jakie fajne nazwisko?) – to człowiek-historia w środowisku kółek rolniczych i spółdzielczości rolnej, „od urodzenia” aktywista lewicowego (czytaj: spółdzielczo-samorządnościowego) skrzydła ruchu ludowego. Podkreślmy, że ruch ludowy – nie tylko w Polsce – to rozmaite środowiska, skupione wokół niegdysiejszych PGR-ów, SKR-ów, Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych, POM-ów, Kółek Rolniczych, działkowców, strażaków ochotniczych, świetlic wiejskich, Ośrodków Doradztwa Rolniczego, LZS-ów, Kół Gospodyń Wiejskich, rozmaitych zespołów artystycznych, artystów „cepeliowskich”, muzeów i uroczystości dorocznych pielęgnujących tradycje rozmaite, pism lokalnych i ogólnokrajowych, uniwersytetów ludowych, nawet kombatantów (przede wszystkim BCh). Z drugiej strony – to ogniska rozmaitych biznesów i „czystej” nomenklatury: elewatory, rzeźnie, mleczarnie, Przedsiębiorstwa Budownictwa Rolnego, Agencje i Fundusze para-budżetowe (np. Rynku Rolnego, ale też kilkanaście innych), samorząd terytorialny (szczególnie prowincjonalny), izby rolnicze i podobne, rozmaite placówki podległe samorządom (szpitale, wodociągi, oczyszczalnie, placówki kulturalne, placówki edukacyjne), Gromady, Samopomoce Chłopskie, Społem-y, banki spółdzielcze i niektóre „te większe”, giełdy rolne (zwane rynkami) i „te większe”, sieci produkcyjne (np. Polski Cukier), nadleśnictwa, tzw. spółki wodne, centrale zwane rolnymi (np. nasienna), placówki eksperckie oraz kilkaset prywatnych biznesów, chętnie „przechowujących” działaczy w przerwach między okresami lepszej prosperity. Ciekawe, czy ktoś ma gdzieś pełną listę ruchu i nomenklatury, spełniających kryteria „ludowości”.

Można powiedzieć, że Serafin jest rodem z ruchu, a Łukasik jest rodem z nomenklatury ludowej. Władek S. to naturszczyk, który zbudował swoją pozycję lobbując od zawsze w aparacie na rzecz konkretnych spraw do załatwienia – a Władek Ł. - to doktor nauk, urodzony decydent drugiego garnituru, gracz w drużynach. Ruch i nomenklatura – to są dwa najważniejsze odłamy „wszystkiego co ludowe”, oczywiście, splecione ze sobą w jedno.

Obaj mają „na pieńku” z koterią-kamarylą 50-latków, rządzącą w PSL praktycznie od czasu, kiedy Roman Malinowski ustąpił młodym miejsca. Nie są tam doceniani tak, jakby chcieli. Tyle że Serafin ma własną pozycję, a Łukasik jest odbiciem powodzeń i niepowodzeń PSL.

Musiało nastąpić coś w jednym z nich, że posunął się do tego, co w najszerzej pojętym ruchu ludowym jest niepojęte, nie do przyjęcia: wypuścić kolegę, nawet niechcianego, na żer aferalny, to akt rozpaczy i krańcowa determinacja. Tak się u ludowców nigdy nie robiło, co nie oznacza, że jest to społeczność zgrana i zgodna we wszystkim. To są przecież metody „miastowe”, stricte polityczne, gangsterskie właściwie.

Dlatego na miejscu koterii-kamaryli zastanowiłbym się nad tym, dlaczego Władek S. złamał niepisany, ale żelazny kod zachowania się wobec druha. Przecież nie poszło o osobiste sprawy, nawet jeśli coś tam było na rzeczy. I zapewne nie chodzi też o słynną rozgrywkę na linii Waldek-Marek o prezesurę jesienną.