W kolejce do raju

2012-06-20 06:31

 

Człowiek ma to do siebie, że niezmiernie rzadko zadowala go to co ma. Przy czym jedni odrzucają w całości to z czego są niezadowoleni, inni starają się to jakoś poprawić.

 

Z tych pierwszych, odrzucających całość, rodzą się frustraci, rewolucjoniści, roszczeniowcy. Z tych drugich świat ma reformatorów, konstruktywistów, pracusiów. Nie wiadomo, którzy są lepsi, zresztą, nie ma co wartościować.

 

O tym, którzy są skuteczniejsi, decyduje postawa tych, którym dane jest rządzić. Jeśli rządzący noszą w sobie gospodarski instynkt przywódczy – skuteczniejsi są reformatorzy. Bo przywódca stara się odczytać społeczne, ludzkie sedno postulatów i stwarza „pogodę” dla rozwiązań na rzecz tych postulatów.

 

Jeśli jednak rządzący traktują swoją pozycję jako element swoistego kapitału, na którym chcą zbijać własne kokosy – reformatorzy okazują się naiwnymi głupkami, bo im dłużej postulują, tym łatwiej jest nimi manipulować. Udawać, że ich postulaty są traktowane poważnie.

 

Istnieje – moim zdaniem – długa lista poważnych dowodów na to, że w Polsce mamy do czynienia z sytuacją „drugiego typu”: świat polityki (czyli świat rządzących, świat władzy, świat decydentów), mający oczywisty wpływ na codzienne ludzkie losy, zaludniany jest przede wszystkim przez takich, którym w głowie, sercach, duszach i sumieniach zakwita jedynie sukces własny jako cel sam w sobie. Tak zwany ogół, np. Kraj (i jego dobra) czy Ludność (i jej energia), stanowią dla nich jedynie glebę i zarazem fabrykę sukcesów, stanowią wciąż odradzające się, nieskończone źródło egoistycznych korzyści eksploatatorskich.

 

Ich – którzy nie są żadnymi przywódcami, a jedynie rwaczami – interes polega na tym, aby przekonać „całą resztę”, że tą lepszą kolejką do raju jest kolejka reformatorska, a nie rewolucyjna. Powodują – używając najlepszych osiągnięć z dziedziny robienia z ludzi naiwnych głupków – że ludzie z energią, przejęci pragnieniem naprawiania świata albo choćby poprawiania czegoś wokół siebie, odstępują od stanowczości i pryncypialności, wierzą, że owa pryncypialność jest gdzieś systemowo ukorzeniona i prędzej czy później da znać o sobie sama z siebie.

 

Sukces takiej manipulacji polega na tym, że ci naiwni, chcący poprawiać, gotowi są uspokajać i unieszkodliwiać tych, którzy są bardziej podejrzliwi wobec Systemu, Ustroju, Rządu, itd., itp. Jednym słowem, ku szyderczemu zadowoleniu decydentów, ludzie „pozytywni” sami pacyfikują „ludzi żądających”. Owocem najsłodszym tej manipulacji, ale za to najbardziej trującym, jest przekonanie ogółu, że jeśli „reformatorzy” zdołają wyciszyć „rewolucjonistów” własnymi rękami, bez udziału Państwa – to mamy do czynienia z demokracją.

 

Otóż może to i jest demokracja, ale „sterowana”. Jej „kod genetyczny” generuje „zysk manipulatorów”, a nie dobro ogółu. Wszędzie zaś, gdzie mamy deficyt dobra ogółu – występuje w nadmiarze dobro sekciarsko-sitwiarskie. Jednych kosztem drugich. Chyba tej logice nie zaprzeczą nawet ci, którzy między wierszami odczytują tu jakieś mrzonki lewackie.

 

Z demokracją mielibyśmy zapewne do czynienia, gdyby „reformatorzy” zmagali się z „rewolucjonistami” bez tej całej manipulacyjnej otoczki, bez „arbitrażu sitwiarskiego”. Wtedy górą byłby interes ogółu. Kiedy jednak „reformatorzy” działają pod wpływem manipulacji rządzących – to chcąc nie chcąc działają przede wszystkim w ich, rządzących, interesie, a wbrew interesowi własnemu i interesowi ogółu. Są nieświadomymi janczarami systemu niesprawiedliwego, dając po łapach rewolucjonistom – wieszają sobie sami sznur.

 

No, chyba że jakimś cudem w rządzących wstąpi duch przywództwa i zaczną myśleć nie kategoriami sitwiarskimi, ale kategoriami dobra powszechnego, na które tak chętnie się powołują. Cuda się bowiem zdarzają. Pytanie zaś wciąż aktualne: w której kolejce będziemy na owe cuda czekać.