W polityce bez zmian

2015-11-21 09:01

 

Reprezentanci medialni, w tym internetowi, 3,6 miliona głosów nadal uważają za nieodpowiedzialnych idiotów dysponentów 5,7 miliona głosów, do tego niezmienni są w poglądzie, że to oni (3,6 miliona) mają patent na demokrację, a nie „tamci” (5,7 miliona), i że Polska – kraina wszak mlekiem i miodem płynąca – dostała bzika, nie doceniwszy wszystkich cudów, jakie dla niej uczyniono, by się dumnie zieleniła w statystykach, wskaźnikach, indeksach, parametrach, wykresach. Na koniec zawsze wychodzi na to, że wiadome siły ogłupiły elektorat i go uwiodły.

Przyłapywaniu nowej formacji władczej na śmiesznostkach i na poważnych niedemokratycznościach – nie ma końca. I nie będzie.

Jestem z tych, którzy umieją reagować szybko, kiedy trzeba. Ale kiedy nie trzeba reagować nagle – przeistaczam się w tego, kto próbuje zrozumieć. Przez to dla wielu jestem nudny.

Moje rozumienie tego, co nastąpiło w Polsce, rozpoczynam od tezy o dwuwarstwowości ostatnich wyborów parlamentarnych: w warstwie głównej, mając wybór między formacją nomenklaturowo-europoidalną oraz patriotyczno-rozliczeniową – postawiono na tę drugą. Twierdzę, że był to wybór plebiscytowy, MY albo ONI, zatem obarczony był grzechem „ograniczonej wnikliwości programowej”.

W warstwie pomocniczej wybierano wedle programowego stosunku do dokonań transformacyjnych: tu wybierano między „wiemy jak to zrobić lepiej” (1,155 mln głosów), „rozpirzyć system, wstawić nowy” (1,339 miliona) oraz zawołaniami spod znaku lewicy (razem prawie 1,7 miliona). Lewicowe „prawie” spowodowało słynny już „efekt Zandberga” (7,55 + 3,62 = 0), na czym skorzystał wieczny koalicjant centrowy, okazawszy się przystawką (0,78 miliona).

Co oczywiste, pośród „plebiscytowego” zgiełku dwóch obozów nieprzejednanych – nie słychać tego, co piszczy w trawach petrusowych i kukizowych. Podczas, gdy Kukiz z pakietu antysystemowego pozostawił sobie wyłącznie „samofinansowanie”, a wziął całkiem przecież „systemowe” stanowiska urzędnicze w Sejmie – Petru się nie obcyndala i przygotowuje przegrupowanie formacyjne.

Przed wyborami wieszczyłem, że Kukizowa gwardia dość szybko się rozproszy, a „nowoczesnych” traktowałem jako drużynników petrusowych. Chyba nie doceniłem tego, co się dzieje za kulisami (na usprawiedliwienie mam to, że nikt mnie za te kulisy nie wpuszcza).

No, więc od początku:

1.       Formacja wyborczo zwycięska czyści sobie pole do poważnej zmiany ustrojowej i próbuje „wygasić” kukizowców z roli gołąbka przemian. Czyścicielska robota nie bawi się w subtelności, nie ogląda się na „efekt medialny”: widać silną determinację w sprawie, którą niby się nam sygnalizuje, ale która „wyjdzie na jaw” dopiero jak się „spełni”. Przy czym wcale nie musi to oznaczać piłsudczyzny, choć takie robi wrażenie;

2.       Formacja wyborczo wklęśnięta z wielkim trudem zachowuje trwałość, a formuła „orientuj się” aż nadto jest widoczna, kiedy widzimy, słuchamy i czytamy jej prominentne postacie. Teoretycznie i „sprawiedliwie” formacje tę powinien zagospodarować jedyny człowiek odsuwany, który nie dał się usunąć poza margines, ale chyba Tusk go „naznaczył” i kto wie, czy nie mający „bazy”, za to mający „banki” petruś nie zbierze tego od nowa;

3.       Wspomniany petruś zdaje się czuć jakąś wielką siłę w sobie, co może oznaczać, że siły rzeczywiście rządzące Polską zdążyły już z nim porozmawiać „o polityce”: to by oznaczało, że formacja wyborczo zwycięska musi się spieszyć z rozwiązaniami dającymi jej dominację w obszarze formalnym, jeśli chce swoje plany zachować w sferze realności;

4.       Kukizowcy najwyraźniej dali już sobie odebrać chorągiew „ludowej siły rozrachunkowej”, ale nie przegrali wszystkiego, tyle że ich „racja polityczna” osadzona jest w podkreśleniu podmiotowej różnicy wobec formacji wyborczo zwycięskiej, inaczej w oczach „publiczności” zostanie wchłonięta albo zmarginalizowana;

5.       Nie będę się znęcał nad formacją przystawkową, niech ma czas na przyzwyczajenie się do roli odźwiernego tam, gdzie dotąd otwierano drzwi przed nią. To nie jest przyjemne przyzwyczajanie się;

6.       Prawie 1,7 miliona osób upiera się, że możliwe jest działanie polityczne skupione na ochronie ludzi zatrudnionych, na minimalizacji wykluczeń, na pacyfikacji monopoli gospodarczych i politycznych. Nie lekceważyłbym tego, zwłaszcza że mediaści formacji wklęśniętej już zalecają się do Zandberga i odświeżyli znajomość z Sierakowskim;

Kto wie zatem, może pomysł na ponowienie wyborów samorządowych jest w rzeczywistości pomysłem na rzeczywiste wybory, bez warstwy plebiscytowej? W tym kontekście odżywa moje zaangażowanie w projekt Państwa Równoległego, czyli takiej samoorganizacji „oddolnej” w sprawach gospodarczych, politycznych i budżetowych, na mocy której prerogatywy państwowe zaczęłyby obumierać. Patrz: TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ.

Cóż, jeśli nie idea samorządności politycznej i gospodarczej zapłodni wszystkich, którzy nogami zagłosowali na lepszy system zatrudnienia i ochrony socjalnej, a rękami zagłosowali przy urnach przeciw cudom transformacyjnym?