Wałęsa by tego lepiej nie ujął

2018-07-01 06:41

 

Mam być szczery – to mnie ten ladaco wkurzał od zawsze. Czytelnik mi pewnie nie uwierzy, ale na przełomie sierpnia i września 1980 roku wygłosiłem na jego temat taką oto opinię (w Łomży, w obecności E. Gierka): ten koleś to zwyczajny nierób i chuligan, nieodpowiedzialny ani jako pracownik, ani jako „głowa” rodziny.

Mogłem, oczywiście, mylić się, bo miałem tylko szczątkowe informacje ze źródeł nie zainteresowanych promowaniem przywódcy strajkowego. Ale nie myliłem się.

Mało mnie obchodzi to, że w dobie swojej największej chwały ukrywał wobec braci dysydenckiej swoje konszachty z organami. Ale to, że uzyskawszy taką możliwość – panikarsko (i chyba niezbyt legalnie) grzebał w swoich aktach i je przetrzebił, a do tego jeszcze dziś udaje, że go z kimś mylą – jest nie do wybaczenia. Niech pokaże jednego choćby z ówczesnych kolegów, którzy dadzą za niego słowo poręczające…

Kiedy już stał się ważny dla Polski – zaczął zachowywać się jak chytry kmiotek. Opowiada o tym, że boi się jedynie Pana Boga – ale mam wrażenie, że to raczej Pan Bóg boi się odbierać od niego telefony. Na początku Transformacji wyłudził od Elektoratu szansę – i tak ją sponiewierał, że w następnych wyborach ledwo ustał (i to przed „komuchem”). Podjął kilka rozmaitych prób politycznych – tyle że wciąż bardziej mu się pamięta szczanie do chrzcielnicy niż jego „brawurowy parkour” (l'art du déplacement) – że niby skakał przez płot stoczniowy. Łgarz i cwaniura.

Piszę to wszystko słysząc, że oto nasz spiżowy ancymon staje na czele krucjaty mającej „fizycznie odsunąć od władzy głównego sprawcę wszystkich nieszczęść”.

Przypomnijmy: Wałęsa, występując w robociarskim środowisku stoczniowym w roli co najmniej niejasnej, wkleił się do dysydenckich WZZ i z tej pozycji stanął na czele ruchu strajkowego, który własnoręcznie wygasił – po wstępnym porozumieniu z dyrekcją – i tylko paniczna interwencja różnych „powiatów” spowodowała drugie uderzenie strajkowe (epanastasi), w konsekwencji powstała NSZZ Solidarność. Ten hybrydowy (związkowo-polityczno-parafialny) ruch społeczny porwał się na obalenie PRL – i w sprzyjających okolicznościach geopolitycznych (Wojtyła, Reagan, Gorbaczow) osiągnął sukces. Wcześniej uruchomił nieopamiętaną zamieć polityczną, sprowadzając na siebie i na Polskę kilka nieszczęść naraz. Ostatecznie ruch doprowadził do Transformacji, czyli procesu likwidacji siebie samego i zarazem własnej bazy społecznej. Huncwot stanął w roli Głowy Państwa na czele krucjaty „antykomunistycznej” (he-he, on akurat), która okazała się krucjatą przeciw własnej gospodarce (fabryki, infrastruktura, rolnictwo) i własnej klasie społecznej (bezrobocie, bezdomność, patologie, afery prywatyzacyjne, wykluczenia).

I ten gościu szuka poza lustrem kogoś, kto bardziej niż on jest „sprawcą”…?

I co za tupet: skromnie szacuje swoje możliwości na 100 tysięcy! Dogadał się zatem z KOD-em, czarnymi parasolkami i kim tam jeszcze..? Ktoś mu jeszcze w czymkolwiek cokolwiek zawierzył…?

Dał zresztą próbkę swej powagi: „Piłsudski musiał zrobić zamach, by trochę uporządkować, ja miałem podobną sytuację, gdy zgłoszono mi Kwaśniewskiego jako agenta, ale ja tego nie zrobiłem” – wyznał kiedyś w programie innego pajaca. No, boki zrywać… - zwłaszcza że się Piłsudskim podparł, konkretnie majowym projektem zmiany władzy…

Świat jest pełen ludzi niepoważnych, a polska polityka szczególnie. No, ale ten niezwykle płodny obywatel (sam mówił, że więcej książek napisał nić przeczytał) – jest przecież Mędrcem europejskim, noblistą, wielokrotnym doktorem honorowym, więc ma powagę wpisaną w papiery. Pożólkłe…