Why not?

2013-09-23 09:17

 

Trwa festiwal medialny związany z poważniejącymi analizami stanu polskiej Gospodarki, kondycji polskiego Państwa, poziomu uspołecznienia Ludności (w tym umiejętności społecznych i obywatelstwa), tendencji dotyczących Budżetów i Gospodarstw Domowych, sprawności Administracji, nastawienia-postawy Banków i Funduszy, stopnia odtworzenia Infrastruktury, itd.).

Moje wrażenie, że „odpuścił, poluzował” ktoś kto karmi media– pogłębia się. Starzy wyjadacze, apostołowie reżimu Tuska i formuł polityczno-społecznych narzuconych nam w 1990 roku, gubią się. Do tego stopnia, że wezwany na odpytanie przez pewnego siebie Kraśkę, skazany na wdeptanie w ziemię Macierewicz rozegrał bubka jak chciał, robiąc z niego patałacha. Numer z „pendrive’m zawierającym ruską rekonstrukcję, brak reakcji „wywiadowcy” na bezczelne „ekspert nic takiego nie powiedział”, zwekslowanie rozmowy na oczywistość, że eksperci rządowi też nie byli w Smoleńsku – to zgrane grepsy, na które nawet taki matoł jak Kraśko nie powinien był się złapać. Coż… Kiedy mocodawcy sami nie wiedzą, w co grać, różne Kraśki wiercą się w bezradności… Głupieją…

Mądrości o Polsce, dziś głoszone z medialnej ambony, znane były – a nawet przewidywane dużo wcześniej – analitykom niezależnym, żyjącym z czego innego niż bałamucenie opinii. Paradoksalnie – pisałem o tym – ich głównym gniazdem jest MRR i powtarzam po raz kolejny zdziwienie, że szefową tego resortu jeszcze oglądamy w roli minister(ki). Oczywiście, nikt w raporcie sygnowanym przez rząd nie napisze, że Tusk jest zagubionym cwaniaczkowatym matołem, a jego gwardia to geszefciarze i aspołeczne gnojki, ale jak się wczytać uważnie…

Poza gniazdem głównym – są gniazda pomniejsze, zdarzają się też pojedyncze samce. Przy tym podkreślam, że mówię o analitykach, czyli ludziach wyposażonych w zdolność do rozróżniania, a nie krytyków i krytykantów motywowanych i inspirowanych politycznie.

Lista zagadnień, które składają się na nasz jeden wielki Polski Problem – w moim podręcznym spisie ma ponad setkę pozycji, takich jak: integralność procesów społecznych, dominujące rysy kultury, obywatelstwo, porządek konstytucyjny, reprodukcja infrastruktury, wyważanie między Planem a Rynkiem, stratyfikacja społeczna, dysze gospodarcze,

Najogólniej mówiąc, mieszczą się one w kilku kategoriach, z których najważniejsze to BILANSE, SATYSFAKCJE I DYNAMIZACJE.

Bilanse

To najsłabszy obszar polskiej rzeczywistości. Budżet Centralny – to bilans bankruta, który wymyśla szatańskie sztuczki, by nie dać się wchłonąć złym wskaźnikom. Bankrutami są też urzędy administracji lokalnej, zwane samorządami. Nie inaczej jest z gospodarstwami domowymi. Z różnych źródeł pozbierawszy – uzyskujemy około 2-ch bilionów złotych długu rozmaitego. To oznacza, że ok. 500 dni roboczych Polska musiałaby oddawać wszystko (komu?), aby nie jedząc, nie pijąc, nie odziewając się i nie używając dla siebie niczego – powrócić do punktu zerowego w rozliczeniach. To są zadłużenia, które już nigdy nie będą spłacone, zwłaszcza że nietknięte (mimo rosnącej paniki – są mechanizmy, które ów dług generują. Warto uświadomić sobie tę prawdę, zanim się będzie znów kupowało wyborcę w kolejnej kampanii.

Te długi można nazwać przekrojowymi: w którejkolwiek chwili zajrzymy do rachunkowości, widać że dowolny podmiot jest „pod kreską”. Ale są też deficyty, które nazwę procesowymi. Najlepiej to widać na przykładzie emerytur. Niezależnie od formuły ich „wytwarzania” (via budżet czy via kapitalizacja funduszy) – okazuje się, że pracujący człowiek więcej w swoim życiu wkłada do systemu emerytalnego niż z niego jest w stanie uzyskać w swoim czasie. A co z niepracującymi? Nie inaczej ma się sprawa z majątkiem, szczególnie z infrastrukturą. Przez lata nie modernizowana (poza enklawami płatnymi ekstra) – daje obraz Kraju będącego ruiną, choć w niektórych miejscach ładnie podmalowaną. Polska infrastruktura ma średnio 30-40 lat, i nawet księgowi tego nie wiedzą dokładnie, bo tzw. przeszacowanie (przedłużenie eksploatacji czegoś, co powinno już „nie być”) to dziś jedna z codziennych „czynności ekonomicznych”, a to co na całym świecie nazywa się amortyzacją (odpisy na zakup nowego, kiedy zestarzeje się dotychczasowe) – w ogóle nie jest praktykowane w Polsce (co najwyżej pozorowane).

Jeszcze śmieszniej ma się rzecz z funduszami pomocowymi, np. unijnymi. Ze względu na konieczność zapewnienia sobie tzw. wkładu własnego, przy braku płynności – tak zwani beneficjenci brali kredyty lub podejmowali dziwne zobowiązania, by móc w ogóle pozyskać „dotację”. W rzeczywistości ten proceder oznacza, że fundusze unijne napędzają „przemysł pożyczkowo-kredytowo-wekslowy”, są też jednym z powodów przejmowania majątku przez banki – skoro te zaś w 70% są zarządzane z zagranicy – możemy się nie martwić, będziemy dostawać duże „dotacje”, bo one natychmiast wracają do Europy.

Najtrudniej jest w dziedzinie przesiębiorczości. „Dynamiczny rozwój sektora rwactwa dojutrkowego” wyjałowił polską przedsiębiorczość, która – jeśli rzetelnie próbuje zagnieżdżać się w środowiskach (rynkach?) – przegrywa konkurencję z tymi, którzy działają w formule „skubnij i zmykaj”, ta zaś formuła jak tornado niszczy wszystko na swojej drodze, nie zostawiając kamienia na kamieniu, za to wykazuje rosnące zyski. Jest też – to pilnie strzeżona tajemnica – podwójny krąg obiegu finansowego: jeden wiąże „soczystą gospodarkę” z sektorem finansowo-budżetowym i ma skłonności drenażowo-wysysające, drugi zaś – to wewnętrzny obieg kapitału fikcyjnego łączący mega-biznes, gdzie „wytwarzane” są fikcyjne, nie mające pokrycia w zrealizowanej produkcji i usługach, tytuły do mega-dochodów.

Ostatecznie stajemy się pustynią, po której poruszają się wciąż głodne buldożery ssące, a także drobnica rwaczy dojutrkowych, i cokolwiek powstanie w gospodarce soczystego – natychmiast wyzwala odruch łupieski u tych „krążowników”. W takiej gospodarce planowanie działań na dłużej niż jeden cykl handlowy – to dowód naiwności. Zbudujesz fundament, by na nim tworzyć – fundament porwie system-ustrój gospodarczy i znów nic nie masz, nie masz też podstawy by cokolwiek finalnego tworzyć.

Tu przerwę….

Satysfakcje

Narastające niezadowolenie z poziomu życia i sposobu zarządzania Krajem czy sprawami Ludności – nie daje się już tłumaczyć roszczeniowością, grą polityczną na szczytach, kryzysem, który jest, a jakoby go nie było.

Nie istnieje (jeszcze) lista niespełnionych obietnic (nie tylko wyborczych) i fatalnych decyzji o znaczeniu ustrojowym: sam sporządzam, podjąwszy syzyfowy trud, listę dokumentów prawnych (exposé premierów, zapisy-gwarancje konstytucyjne, ustawy, decyzje ministerialne, decyzje urzędów sprzeczne z intencjami ustawodawcy, decyzje korporacji udających, że tworzą prawa) – które mają istotne znaczenie dla pogarszania się warunków życia i działania, a działają „przygnębiająco”, zamiast ożywczo. Wystarczyłoby trzymanie się twardo trzech prakseologicznych kryteriów działania: deontologia (etyka zawodowa zawarta np. w ślubowaniach), utylitaryzm (pilnowanie się, by wszelkie działania i regulacje były finalnie służebne Ludności i Krajowi) i charytonika (wspieranie tych, którzy potknęli się albo w ogóle sobie nie radzą). Ale kto ma tego przypilnować?

Nie istnieje też tryb wykluczania z obszaru publicznego osób, które – z głupoty, z chytrości, pod przymusem – uczestniczą w generowaniu wymienionych wyżej decyzji. Mechanizm „mierny, bierny ale nasz” – działa w najlepsze.

Państwo Stricte rządzi bezwzględnie i łupieżczo Państwem Adekwatnym. Czyli służby, dyplomacje, organy kontrolne, policje, wojska, straże, celnicy, skarbowcy, prokuratury, sądy – mają więcej do powiedzenia niż resorty „merytoryczne” (gospodarka, kultura, edukacja, ochrona środowiska, budownictwo, transport, usługi, wsparcie socjalne, rozwój regionalny), a do tego działają sekretnie, w tajemnicy przez Ludnością, ale też przed parlamentarzystami. Przez ostatnie pokolenie zbudowano Twierdzę Konstytucyjną, czyli pokaźny mur z immunitetów, dopuszczeń, wtajemniczeń, przywilejów, certyfikatów, gwarancji – a teraz zza tych murów poluje się na „cokolwiek pożywnego”, strzela się do Ludności (gospodarstw domowych) i do Przedsiębiorców jak – nie przymierzając – do bizonów.

W sporze – o cokolwiek – obywatela i przedsiębiorcy z urzędem, organem, służbą, a nawet z urzędnikiem, funkcjonariuszem, plenipotentem – zwycięża w 99% „interes publiczny”, czyli inaczej mafia działająca lege artis. Działająca na nasz koszt – ale przeciw nam. Ostatnią „sprawiedliwą instancją” są trybunały europejskie, ale przecież one nie zajmą się „drobiazgami”, jak niesłuszne skazanie grzywną 200 złotych. To zaś oznacza, że jest systemowo-ustrojowe przyzwolenie, a może i swoisty wymóg opresji wobec obywateli. Że rośnie masa niezadowolenia, poczucia krzywdy, doznanych ograbień.

Istnieje ustrojowo-instytucjonalny fałsz, polegający na obietnicy demokratyzacji i poszanowania człowieka, jego pracy i dorobku, deptanej przez codzienność złożoną z drobiazgów, ale stanowiąca glebę dla gigantycznych nieprawidłowości o charakterze zbrodni na Kraju i Ludności.

Nie widać – poza kuglarstwem – nawet jaskółek zmiany na lepsze. I to jest powodem rosnącego niezadowolenia. Zwłaszcza, że nawet obszar duchowy, zarządzany przede wszystkim przez duchowieństwo – pozostawia na tym polu wiele do życzenie, i wiele spraw dla wymiaru sprawiedliwości.

Tu przerwę…

Dynamizatory

Każdy system metaboliczny, czyli żywy system oparty na czerpaniu z otoczenia „surowców” i efektywnym (bardziej lub mniej) przetwarzaniu „czerpanego” w witaminizującą korzyść – opiera się na Dynamizatorach Pasjonarnych.

Mówiąc bardziej przystępnym językiem: jeśli w Gospodarce, Polityce, Państwie, Społeczeństwie, Kulturze – brakuje zarodników płodności, efektywności, nowych otwarć, kolejnych szans – to zapaść jest tylko kwestią dopełnienia się procesów rujnujących.

Nawet najbardziej dolegliwy kryzys można przezwyciężyć, budując takie dynamizatory. Świat jest pełen przykładów: Japonia, Korea, Taiwan, Finlandia, Szwajcaria, Urugwaj, Indie, Brazylia – to kraje, w których tzw. Władza wciąż od nowa wymyśla sposoby na zdynamizowanie rozwoju, powstrzymując się zarazem przed pustym i jałowym „kierownikowaniem”. Nie zawsze są to takie spektakularne gejzery jak Nokia, ale jest faktem, że tam pojęcie Władza jest zastępowane wciąż od nowa przez pojęcie Służba. I to koniecznie kompetentna (deontologia, utylitaryzm, charytonika).

Myślę zaś, że to nie tylko wrażenie, nie tylko zły sen, o tym jak Polską zarządzają od ćwierćwiecza łapacze prywatnych i grupowych okazji, dla których ostatnim na liście zajęciem jest służenie Krajowi i Ludności. Taka postawa rozchodzi się po polskiej rzeczywistości lepką mazią, widoczną w legislacji, obyczajach publicznych, postawach „ludzi władzy”, mechanizmach wyborczych i w ogóle decyzyjnych.

Najbardziej spektakularnym przykładem „polskiej szkoły dynamizacji” są Inwestycje Polskie, powołane (pod pozorem akumulacji potęgi wydolnościowej) do gromadzenia i elitarnego kanalizowania fruktów, zarządzane przez służalczego niedouka, przymierzane do roli największego skandalu gospodarczego w historii świata (tyle, że amerykańskich bilionowych numerów nikt już nie przebije). Dla mnie jest jasne, że pod tą marką zamyka się ostatnie – i tak już ekstensywne – dobra narodowe, by potem jednym ruchem je „upłynnić” i pozostawić Polskę bez majtek, w pocerowanych skarpetach.

Tu przerwę…

 

*             *             *

Jeśli jeszcze słyszę w mediach spory o kapitalizm, prywatyzację, Balcerowicza, procesy reform, kryzys, fundusze, budżety, ustawy – to rozumiem, że jest to ostatni spazm władzy walczącej o ogłupiałych „ludzi drobnego sukcesu”, którzy jeszcze nie rozumieją, że są Proletariuszami XXI wieku i nadal gotowi są wieszać psy na „roszczeniowcach i burzycielach”, wierząc, że jakoś się wykaraskają z narastającej niepewności. Owi roszczeniowcy i burzyciele – to już jest bezwolna masa trash society (l’uomo senza contenuto, homo sacer) – teraz nastał czas proletaryzowania ludzi przedsiębiorczych w biznesie, kulturze, społecznictwie.

Innego powodu, dla którego establishment miałby nadal bezwstydnie tłumaczyć nam wszystkim, że jest fajnie, zamiast odejść w niechwale wraz ze swoim plugastwem – nie widzę.