Wielki ptak przyleciał. Padlinożercy mają się póki co dobrze

2012-11-16 06:50

 

 

Jeeeeest! Wiadomość jest zrazu cedzona, a następnie wybucha gejzerem, więc naród dostaje widowisko i zgodnie z „dekalogiem” Chomsky’ego, zajmuje się igrzyskami a nie zagląda przez ramię „kierownictwa” w rzeczywiste sprawy. Jak to w bantustanie, pofaszerowano nas kilkadziesiąt godzin tym, że nasz narodowy przewoźnik powietrzny, który i tak będzie kiedyś sprzedany na chybcika, dostaje nową zabawkę. Nawet tuzy „aero” takiej nie mają (bo i po co, skoro regularnie, dzień-w-dzień odnawiają swój park maszynowy). Mamy w zwyczaju odremontowywać „pod klucz” firmy, które potem za bezcen oddajemy „z konieczności” lepszym zarządcom.

Ja w tym czasie, absolutnie nieświadom tego wiekopomnego wydarzenia, śledziłem artykuł Roberta Krasowskiego „Lud rządzi księciem”. Przyjaciel twierdzi, że tak poważnej krytyki funkcjonowania władzy politycznej jeszcze nie czytał.

Artykuł jest analizą polityki polskiej ostatnich dwóch dziesięcioleci z makiawelistycznego punktu widzenia. Autor najpierw opisuje dzieło i los dominikanina Girolamo Savonaroli, który głosząc i wprowadzając w państewku florenckim idee dobra w polityce, religii i gospodarce zyskał uwielbienie ludu, stał się nieformalnym przywódcą kraju (Signoria, cos w rodzaju florenckiej rady możnych, wpatrzona była weń jak w obrazek), ale ostatecznie, będąc zbyt prawym i pryncypialnym, naraził kraj na zagrożenia ze strony papiestwa , za co lud go pojmał i spalił na stosie, kiedy tylko wkurzony papież tego zażądał. Przeciwieństwem szlachetnego mnicha okazał się Cesare Borgia, który miał nieco inny pogląd na zaprowadzanie ładu w Romanii (jednym z licznych kraików ówczesnej Italii). Zatrudnił siepacza, Remira d’Orco, człowieka bez skrupułów, który ogniem i mieczem eliminował nosicieli zła, chaosu i anarchii – a po zaprowadzeniu ładu sam został poćwiartowany przez mocodawcę za swe zbrodnie, na co lud odetchnął z ulgą. Jako polityk Cezar Borgia (wcześniej kardynał) nie cofał się przed łamaniem podpisanych traktatów, gwałtem i zbrodnią, jeśli miało to prowadzić do zamierzonego celu. Wzorował się tu (cytuje Pedię) na wielkich postaciach starożytności, którzy, postępując podobnie, osiągali swe cele. Kierował się dewizą: "Aut Caesar, aut nihili" (Albo Cezar, albo nikt).

Robert Krasowski wskazuje te przykłady jako wzorce polityka szlachetnego, który zawsze przegra i polityka podłego, który przez podłość, cynizm i okrucieństwo osiągnie zwycięsko docelowe dobro. Przytacza dwa spośród wielu bon-motów Machiavellego (znajomego i obserwatora obu postaci): „nieuzbrojeni prorocy padają, uzbrojeni zaś wygrywają”, drugi zaś „należy wrogowi zabić ojca, ale zostawić majątek, bo ludzie prędzej puszczą w niepamięć śmierć bliskich, niż utratę ojcowizny”.

Długi artykuł zmierza ostatecznie do analizy polityki polskiej. Krasowski wskazuje na to, jak Polska dojrzewała do tego, by model polityka szlachetnego uosabiany np. przez Mazowieckiego (nie używa tego nazwiska), poprzez model polityka spolegliwego (nazwiska Buzka też nie wymienia) przeistacza się w model polityka okrutnego i cynicznego uosabianego przez Tuska. Ten ostatni korzysta z porażek innych cyników i okrutników: Millera i Kaczyńskiego, którzy upadali tuż po apogeum swoich politycznych glorii, choć w niczym nie naśladowali Savonaroli. Stara się uniknąć ich błędów i zaniechań, eliminuje, marginalizuje  wszystkich rzeczywistych i potencjalnych konkurentów i „niesterowalnych” (Mazowiecki, Geremek, Balcerowicz, Płażyński, Olechowski, Rokita, Piskorski, Gilowska, Grabarczyk, Schetyna i liczni pomniejsi), a w międzyczasie, kiedy mając sondażową przewagę przegrywa Parlament i Prezydenturę – zmasowaną kampanią izoluje Kaczyńskiego i wpędza go w koalicję z ekstremistami (Giertych, Lepper), po czym ogrywa go w kolejnych wyborach.

Możnaby otworzyć gębę w zachwycie nad przenikliwością Krasowskiego, który celowo lub omyłkowo roztoczył przed nami panoramiczny obraz 3D najskuteczniejszego w historii Kaszuba (w domyśle: tak trzymać na chwałę Polski).

Warto jednak zauważyć, że o ile Historia łatwo zapamiętuje daty, miejsca i postacie, to jednak te trzy elementy są zaledwie powierzchowną kroniką rzeczywistych procesów, są niczym bąbelki wyskakujące na powierzchnię. Rzeczywistą Historię piszą bowiem obiektywne przemiany skutkujące przebudową sposobu życia (a potem myślenia), a w ich wyniku konstelacje mega-interesów społecznych. Dopiero na to nakładają się gry klik, koterii i kamaryl, które starają się zająć jak najlepszą pozycję u czoła „pochodu” i udawać, że są tego pochodu pomysłodawcą.

Obrazowo: po wynalezieniu przez człowieka urządzenia o nazwie KOŁO, tracą na znaczeniu politycy propagujący tężyznę fizyczną i kondycję podróżniczą, pochylający się nad rocznicami lawin zasypujących kamieniami najlepszych synów narodu – zaś zyskują politycy propagujący sztukę powożenia pojazdami kołowymi i operowania maszynami opartymi na kolistych częściach zamiennych, pochylający się nad ofiarami katastrof drogowych. Wynalezienie koła zmienia sposób życia, zatem zmienia też konstelację interesów społecznych i „optykę” zainteresowań publiczności żądnej informacji życiowo-praktycznych i na okrasę wiadomości sensacyjno-plotkarskich.

Krasowski zaś sprawia wrażenie, że Tusk, obserwując porażki „dobrych safandułów” oraz „niekonsekwentnych rozbójników” zachowuje się najbardziej profesjonalnie i ostatecznie „wynalazł koło polityczne”.

No, to informuję pana redaktora, że – jakby powiedział Machiavelli – Tusk (i jego poprzednicy) odbierają i marnotrawią nam Ojcowiznę, a krewnych nam wyrzynają już tylko na deser. Przy całej atencji dla enklaw kulejącego postępu w Infrastrukturze – jako całość jest owa Infrastruktura wzorcem przestarzałości, zużycia zwanego przez ekonomistów moralnym, awaryjności, niesprawności, połowiczności, kosztowności, nieefektywności. Zamiast mnożnikować nasze starania o lepsze jutro – wciąga nas w bagienne ślepe zaułki. A do tego coraz drapieżniej i chytrzej drenuje nasze kieszenie niemal „na wydrę”, żądając opłat i czego tam jeszcze za coś, co dopiero będzie, jeśli się uda. To samo można powiedzieć o Administracji, Bankowości, Ubezpieczeniach, Funduszach, Budżetach, Samorządach. Odejmijmy z minionych kilkunastu Budżetów Państwa (i administracji zwanej samorządową) dotacje z funduszy zagranicznych (Bruksela, Zurich, Oslo, itd., itp.) – a zrozumiemy, w jakiej dziurze żylibyśmy dziś bez tych zastrzyków. I zrozumiejmy, że cały ten finansowany z zewnątrz postęp stanowi odskocznię do dalszych interesów, tylko po części polskich.

Na tym tle widać, że Polską rządzą od 25 lat ci, którzy umieją się znaleźć na czele mega-interesów w wersji krótkowzrocznej: najpierw balcerowiczowskie „urynkowienie” (lud miał dość zapleśniałości nomenklaturowej), potem buzkowe „cztero-przemeblowanie” (lud szary i lud przedsiębiorczy pragnął uzdrowienia po transformacyjnym szoku), potem millerowskie „tak dłużej być nie może” (lud miał dość kapitalizmu w wersji dziewiętnastowiecznej), następnie „IV Rzeczpospolita” (lud poparł tych, którzy wołali o przywrócenie polityce ludzkiej twarzy), a teraz Tuskowe „byle było cudownie” (lud przeraził się ziobryzmem i terrorem rewolucyjnym). Zauważmy, że za każdym razem na pragnienia ludu odpowiadali skutecznie szalbierze: potakiwali ludowi szaremu i średniemu (mega-interesom i ich konstelacjom), a potem robili swoje, a właściwie realizowali program redagowany w rzeczywistości przez „dobrodziejów” naszego Kraju.

Lud już wie, czuje to każdym milimetrem sześciennym swojego jestestwa, że „cud” tuskowy polega na prestigitatorstwie, w rodzaju dreamlinera, którego przylot urasta do rangi mega-wydarzenia w bantustanie. Ilu Polaków poleci tym sprzętem dokądkolwiek w najbliższych 10 latach? Ile rodzimych gospodarstw domowych skorzysta na tym, że LOT zakupi(ł) kilka takich wielkich ptaków? Ale cieszyć się mamy wszyscy.

Następne rozdania wygrają kliki, koterie i kamaryle, które szermować będą ideą „dobrego gospodarza”: gospodarz jest tym kimś, przy którym się wszyscy pożywią i wszyscy poczują się bezpieczni, a okolica dzięki niemu jawi się porządna, żyzna i atrakcyjna. Gospodarz sam nie chapie byle się nachapać, a i maluczkim zginąć nie da. Goni precz lowelasów, rwaczy i krętaczy, obdarowuje i ugaszcza solidnych i rzetelnych oraz przyzwoitych, choć słabszych.

Rewelacje Roberta Krasowskiego o pożytecznych okrutnikach kupuję w tej części, w której wskazuje on na postępującą brutalizację, odczłowieczenie polityki, a między wierszami pogardę polityków dla zarządzanego przez nich Kraju i Ludności, ale absolutnie nie popieram jego przesłania, w którym przemyca on pogląd, że krótkowzroczna skuteczność polityczna, byledojutrkowość,  jest jakimś dobrodziejstwem czy błogosławieństwem.

Budując jakiś paradoksalny pomnik Tuskowi (źle robi, ale w słusznym celu) autor zapomina, że rola świata polityki jest stworzyć warunki, ramy, w których to co dobre będzie wspierane, a to co złe - będzie się miotać pośród niewygody, aż sczeźnie.

Krasowski ostatecznie dołuje czytelnika: „nie będziemy mieć lepszej polityki, bardziej ambitnej, racjonalnej, odpowiedzialnej, dzisiejszych Borgiów zastąpią nowi, przy czym to nie wina polityków, tylko nas samych, społeczeństwo udaje bardziej rozumne, niż w istocie jest”. No, tak, gratulacje, redaktorze!

Redakcja Polityki zapowiada polemikę z jego tekstem i ciekaw jestem, o czym to będzie.