Woskowa większość Piechocińskiego

2012-11-17 06:41

 

 

Z mojej strony Janusz P. ma nieustającą ofertę przyjaźni, minimum dobrego koleżeństwa (znamy się jeszcze z uczelni). W drugą stronę to działa pewnie inaczej, bo też inaczej się nasze losy snują.

O Januszu da się na pewno powiedzieć trzy rzeczy:

Po pierwsze: w dziedzinach, którymi się para – jest fachowcem i dba o to, by nie utracić kompetencji.

Po drugie: nie myli polityki z załatwiactwem, nie oferuje i nie oczekuje tantiem na tym polu.

Po trzecie: jego sprawy domowo-prywatne leżą najprawdopodobniej w obszarze „przyzwoicie”.

Janusz robił karierę polityczną – począwszy od „festiwalu Solidarności” – z umiarem i ostrożnie. Bez fajerwerków. W trudnym dla ludowców „obwarzanku Warszawy” radzi sobie ze zmiennym szczęściem, ale zawsze jest to szczęście.

Od kilku kongresów PSL-owskich jest konkurentem do funkcji Prezesa, tak często, że już się przyzwyczajono do tego. Przy czym nie czyni(ł) tego drapieżnie, po prostu dbał o to, by Prezes został wybrany w rywalizacji, a nie przez aklamację.

Tym razem jednak pojawił się w jego kandydowaniu poblask rzeczywistego pragnienia wejścia na szczyt.

Mniej-więcej miesiąc temu udałem się do niego na rozmowę, konsultowałem z nim swoje ordonalistyczne pomysły na politykę. Nie ominęliśmy tematu wyborów w PSL. W jego oku zauważyłem to, co kiedyś u kandydata na Prezydenta, którego moja firma obsługiwała. Janusz już nie chce być „tym drugim” (co po przegranych wyborach oznacza „tego dziesiątego”, jak w boksie). Liczy szable i wyznacza miejsce boju.

Jako, że ja donikąd nie kandyduję, poza tym mam temperament właściwy straceńcom, powiedziałem mu swoje: jako niepodważalny fachowiec jesteś trochę wkurzający dla rozmówców i rywali, bo oni mają gorsze kompetencje i muszą nadrabiać rozmaitymi protezami, zaś jako polityk stroniący od „załatwiactwa” nie masz szans w rzeczywistości, której wyznacznikiem jest „renta polityczna” dzielona pośród najwierniejszych drużynników w postaci fuch, zleceń, stanowisk, możliwości.

Wiadomo, że co najmniej połowa czynnie głosujących to ci, którzy w konkretnych kandydatach widzą nie jakąś ogólną rację ideowo-polityczną, ale bardzo konkretne nadzieje na uratowanie, ustabilizowanie, rozwinięcie swojego osobistego, rodzinnego, grupowego status quo. Każdy na swoją miarę: ten przyzwyczaił się do ról ministerialnych i centralno-urzędowych, ten do stanowisk w biznesie (zarząd, rada nadzorcza), ten do „zadań specjalnych” (w mediach, w nauce, w nietypowych przedsięwzięciach), a wielu – do ciepłych, niezobowiązujących posadek z wynagrodzeniem ciut powyżej średniej krajowej. Głosując na kandydata – głosują na swoje nadzieje. I nadzieje swoich bliskich, w rodzinie, w okolicy, w środowisteczku.

Elektorat twardy, żelazny, nie bawi się w sentymenty: zagłosuje tak, jak mu podpowiada intuicja co do jego własnych losów po wyborze: szczegółowo i konkretnie, podejdzie potem do wybranego szefa i powie „słuchaj, na pewno zastanawiasz się, kim obsadzić tę albo tę funkcję, proszę cię, pamiętaj o mnie”. Albo: „jest pewien projekt, naprawdę korzystny, warto byś się z nami naradził w tej sprawie”. Elektorat miękki, nazwę go woskowym, zagłosuje zaś na polityka, który poprawi los Kraju i Ludności. Kiedy taki kandydat wygra, wyborca podejdzie do niego i powie „cieszę się, że zyskaliśmy takiego szefa, licz na mnie w potrzebie, nie przeszkadzam teraz, bo masz pewnie huk roboty”.

A teraz, drogi Czytelniku, wyważ we własnym sumieniu: na ile jesteś elektorem żelaznym, a na ile woskowym? A może w ogóle nie jesteś elektorem, czyli masz w nosie rozmaite wybory, albo głosujesz byle zaliczyć ten „obowiązek”?

Piechociński lansuje patent na politykę PSL dość pragmatyczny: korpus rządowy gra w koalicjach, korpus parlamentarny przygotowuje ustawy, korpus programowy rozmawia ze środowiskami ludowolubnymi. Pomysł ten nie jest głupi, ale ryzyko tkwi w tym samym miejscu, co u związkowców: kiedy Solidarność i OPZZ pozyskały posłów w dużych ilościach, ich działalność nieco się rozkraczyła.

Nie wątpię, że Janusz ma pośród ludowców „woskową większość” za sobą, zwłaszcza kiedy wskazał na trójdzielność zadań PSL na niwie krajowo-politycznej. Pytanie zaś podstawowe brzmi: czy w sytuacji, w jakiej dziś jest PSL (bez podtekstów), woskowa większość pójdzie za sercem i duchem oraz sumieniem, czy raczej za konkretnymi, żelaznymi szansami i oczekiwaniami?

Dziś – wybory w PSL.