Wspólne czy powszechne. Publiczne czy pospolite

2012-09-26 07:54

 

/dedykuję tym, którzy Republikę mylą z Rzeczpospolitą/

 

Polacy mają taki narów: całym ciałem i całym swoim jestestwem tkwią w Słowiańszczyźnie, ale głowę i serce zdołali przecisnąć ku światowi anglosaskiemu, dając się mu oswoić. I mając tę głowę pośród rozmaitych demokracji, praworządności, solidności, techniczności – nadal zamiast Agory wolą Wiec, zamiast Regulaminu wolą Alert, zamiast Pracy wolą Czyn, zamiast Sakramentu wolą Mszę, zamiast Posiłku wolą Biesiadę, zamiast Sądzić woli Załatwić, zamiast Zabawy wolą Hulankę, zamiast Wypłaty wolą Fuchę, zamiast Dysputy wolą Sprzeczkę, zamiast Szefa wolą Kumpla, zamiast Uzgodnienia wolą Wygraną, zamiast Wyborów wolą Aklamację, zamiast Osiągnąć wolą Dostać, zamiast Ładu wolą Siermiężność, zamiast Komfortu wolą Blichtr, a do tego ich głowy i serca – z poczuciem lepszości – gardzą tym ciałem tkwiącym w Słowiańszczyźnie.

Oswojenie – to w aksjologii wyniesienie obcych wartości na czołowe pozycje we własnej hierarchii wartości, wyuczenie się tego, czego się samemu nie utworzyło i nie wypracowało. W gospodarce oswojenie oznacza gotowość przepłacenia za to, co „zagraniczne”, nawet kosztem wyprzedaży tego co rodzime za bezcen, byle tylko uzyskać środki na import.

Nie, Czytelniku, nie szydzę z „polactwa”. Po prostu dostrzegam, że spośród rozmaitych, równorzędnych cywilizacyjnie kultur, jednej pragniemy, a w innej żyjemy, i żadne zaklęcia nas z tej dwoistości nie są w stanie wyrwać.

Dajemy sobie wmawiać, że kraj, naszą Ojczyznę i wszystkie jej dary zbawi formuła Republiki, choć od wielu pokoleń odziewaliśmy ją w upierzenie Rzeczypospolitej. A to są dwie różne kulturowo postacie ustroju, zwanego „na zachodzie” demokracją, a „po naszej stronie” ludowładztwem. Być jednak krajem demokratycznym to nie to samo, co być krajem ludowym.

Republika (res publica, rzecz tworzona pospołu) – to w polityce ustrój demokratyczny oparty na spółdzielczo-samorządnym podejściu do wszystkiego, co przekracza możliwości i postrzeganie jednostkowo-indywidualne, ale „wespół-wzespół”, połączonymi siłami, jest realne.

Rzeczpospolita (sprawa powszechna, niewygórowana) – to w polityce dzieło powszechne, powszednie, dostępne dla każdego, oparte na prawie każdego do zabierania głosu, wtrącania swoich „trzech groszy” do nie swoich spraw, pozostających pod zarządem jakiegoś suwerena.

Republikanin nie traktuje żadnego kierownictwa jako swojego pana i władcy, a raczej jako swojego delegata i poniekąd zleceniobiorcy, pracownika, powiernika. Stara się mieć pod kontrolą jego poczynania i reaguje, kiedy coś idzie nie po myśli „współ-udziałowców” nawy publicznej. Gotów jest konstruktywnie współpracować z kierownictwem w konkretnych sprawach, wspierać je.

Rzeczpospolitanin zaś gotów jest szybko odgadnąć i zdefiniować, kto to jest ONI i kto to jest MY, traktuje wszelkich zarządców jak obcych najeźdźców dybiących na niego i na jego dobro, nawet jeśli chwilę przedtem obrał ich aklamacyjnie na owych zarządców. Nie wspiera kierownictwa (nie moja działka, jesteś szefem to rób i myśl), za to gotów jest w każdej chwili wystąpić z roszczeniami.

Zatem – choć przyjęło się tłumaczyć obce nam słowo Republika na miłe nam swojskie Rzeczpospolita – są to dwa różne pojęcia, o radykalnie różniącej się treści kulturowej. Żadne z nich nie jest lepsze lub gorsze, są inne.

ORDONALIZM jest zdecydowanie rzeczpospolitański.