Wuwuzelizm w polityce

2010-07-11 11:21

 

Jeśli wierzyć doniesieniom polskiej prasy – wuwuzelę wymyślił kilka lat temu Neil van Schalkwyk, 37-letni przedsiębiorca z Kapsztadu, którego zainspirował tradycyjny afrykański instrument dęty zrobiony z rogu antylopy kudu. Trochę mnie to dziwi, bo mam wrażenie, że podobne kolorowe trąbki widywałem już przed laty na polskich plażach. W RPA wuwuzela błyskawicznie zdobywała popularność. Już sześć lata temu stała się ulubionym gadżetem tamtejszych kibiców.

 

Pomijając fakt, że metrowej długości trąbka jest niemal „podręcznikowym” przykładem, jak to co naturalne wypierane jest przez to co sztuczne, i jak to co użyteczne i piękne jest wypierane przez siermiężny gadget – zastanawia fenomen kibicowski, który spowodował, że ten „instrument” stał się hitem, symbolem i zmorą piłkarskich mistrzostw. Jego ryk irytuje miliardy telewidzów, moja rodzona żona w pierwszym dniu zapytała, co się dzieje z telewizorem, że daje takie niepokojące tło akustyczne jak rój wściekłych pszczół, ale okazuje się, że nawet na tak denerwującym gadżecie można zrobić dobry, szybki biznes, dający miliony dolarów zysku.

 

Za Gazetą Prawną: Wuwuzela robi błyskawiczną karierę. Dziś to z pewnością najpopularniejsze zuluskie słowo w Polsce i w innych krajach świata. Oznacza „robić wielki hałas” i trudno o lepszą nazwę dla piekielnej trąby, wytwarzającej hałas o natężeniu 127 decybeli, tylu samo co ryk słonia. Łatwo zrozumieć irytację piłkarzy i zagranicznych kibiców, bo kto chciałby oglądać mecz piłkarski w towarzystwie kilkudziesięciu tysięcy ryczących słoni?

 

Po tak krótkim czasie promocji i sprzedaży czegoś, co jest tak naprawdę prymitywną plastikową zabawką, van Schalkwyk jest bogatszy o prawie 5,4 mln Euro. A są to dane sprzed mundialu, więc można założyć, że dziś majątek pomysłowego Afrykanera znacznie się powiększył.

 

Jak zwykle w takich przypadkach na rynku pojawiła się cała masa podróbek. Mają one swoje, równie ciekawe jak oryginał nazwy. Firma z RPA nazwała swoją trąbę „Boogieblast”. Jej producenci stoją na stanowisku, że trąbka jest własnością kibiców i nie można jej zastrzec. Kolejna podróbka to kwakazela, czyli „kaczy dziubek”, podobna do oryginału, tylko bardziej powyginana.

 

Jeśli przyjrzeć się – pełnej rozpaczy i bezsilności – medialnej „dyspucie” na temat tej stadionowej zabawki-przeszkadzajki, to widać strony owej „dysputy” i ich racje:

 

  • pośród kibiców zamiera zabawa, wizg wuwuzeliczny wypiera wszystko, odbiera chęć do czegokolwiek;
  • piłkarze radzą sobie różnie (zatyczki?), ale raczej nie są zachwyceni decybelami, uruchamianymi ponoć na ich chwałę i cześć;
  • organizatorzy udają, że to jest przecież lokalny ryt kibicowski (hm… 7 lat i już mamy nowy ryt kulturowy?);
  • biznes wuwuzelowy powiada: każdy bawi się jak umie, bo jest wolność i demokracja;

 

Oto co powiedział Sepp Blater, szef FIFA: „Zawsze mówiłem, że Afryka ma odmienne poczucie rytmu i dźwięku. Nie widzę powodu, by zakazać fanom muzycznych tradycji w ich własnym kraju. Czy chcielibyście zakazu waszego ulubionego sposobu kibicowania w waszym kraju?” Tradycja! Panie prezesie, w czoło się pan puknij!

 

Uwaga: powiadają, że wuwuzele stymulują też postęp w dziedzinie najnowszych technologii. Dźwiękowcy prześcigają się w wymyślaniu filtrów i anty-wuwuzelnych dźwięków kompensujących. W Monachium niejaki Clemence Schlieweis robi na tym pieniądze jak Neil van Schalkwyk, tyle że chodzi o „gadget w drugą stronę”.

 

Angielska telewizja BBC też zareagowała na skargi swoich widzów i podczas transmisji wycisza odgłosy wuwuzeli, a swoich komentatorów w RPA zamiast w słuchawki ubiera w hełmofony, dokładnie takie same jakie znamy z serialu „Czterej pancerni i pies”.

 

W czasie mistrzostw okazało się jednak, że na świecie są całe rzesze miłośników hałasu. I to nie tylko w RPA. W ostatnich dniach najczęściej ściąganym dzwonkiem na I-Phone’a jest dźwięk wuwuzeli. Ściągnięto go z sieci już prawie milion razy. Trąbiący dzwonek jest hitem numer jeden w Argentynie, Austrii, Brazylii, we Francji, w Grecji, Holandii, Niemczech, Portugalii, RPA, Wielkiej Brytanii i we Włoszech.

 

A teraz do rzeczy

 

Historia zna liczne przypadki wuwuzelizmu politycznego. Zdefiniujmy go tak: najpierw ktoś robi interes (gospodarczy, duchowy, artystyczny, wyborczy, propagandowy) na rozprowadzaniu jakiegoś chodliwego gadgetu, potem owa zabawka, którą nasycono rynek, zaczyna ujawniać swoją właściwą naturę, zagłuszacza wszelkiej wyobrażalnej rzeczywistej różnorodności, serwując w zamian różnorodność pozorną: plastikopodobne kolory, długość od piszczałki po „trombity” – a kiedy już owa właściwa natura ujawnia się w pełni – znajduje mimo to nie tylko obrońców, ale i szczerych fanów. Wtedy jest już za późno na cokolwiek.

 

Nie, nie jestem za regulowaniem prawnym samego faktu korzystania z wuwuzeli. Twierdzę tylko, że piłkarze mają prawo odmówić kontynuowania gry w warunkach zagrożenia zdrowia (tak jak mają prawo – np. w hokeju czy futbolu – odmówić przebywania na boisku z bandytą, który nie skupia się na grze, ale na kościach rywali). Abonenci mają prawo przełączyć program telewizyjny lub radiowy na taki, gdzie nikt mu nachalnym wrzaskiem nie wciska jakiejś wuwuzelnej racji. Czytelnik ma prawo nie kupować brukowców, posłowie mają prawo izolować się od innych posłów, którzy nie posłowanie mają w głowie, tylko jakąś emocjonalnie podbudowaną misję. Niepalący mają prawo odmówić jazdy pociągiem, w którym palacze i piwosze nic nie robią sobie z ich wyobrażeń o dbałość o zdrowie. Klienci supermarketów mają prawo omijać stoiska ze śmieciową żywnością i takież bary-bufety.

 

Wiem, chrzanię bez sensu. Nikt gremialnie takiego protestu nie podejmie. Zatem palnę z grubej rury: wuwuzelizm hitlerowski najpierw pociągał, jako ciekawostka, skończyło się zaś trochę strasznie. Wrzask nazistów zagłuszył wszystko, również chęć oporu.

 

Na całym świecie wynalazków wuwuzelicznych jest wiele. Wciąż więcej. Przestajemy własne myśli słyszeć pośród tego jazgotu. Gubimy inne zmysły, w tym smaku. Zatracamy nasze poglądy i zapominamy języka w gębie dla wyrażenia swoich racji. Wuwuzeliczny mobbing ogarnia nas niepostrzeżenie, ale konsekwentnie, jak mrok po zachodzie słońca. Zagłuszają nas co dzień zwolennicy liberalizmu (a raczej chamskiego biznesu rwaczy), ale też pasjonaci teorii ruskiego spisku smoleńskiego. Kiedy im wygodnie – podpierają się prawem. A kiedy nie – w imię obywatelskich mas lekceważą prawo.

 

Co dzień, na każdym kroku.

 

Ja to nazywam atawizmem człowieczeństwa, ale – jak wuwuzele – ta :tradycja: polityczna ma również swoich gorących fanów.

 

 

Kontakty

Publications

Wuwuzelizm w polityce

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz