To sensacyjne odkrycie oznacza, że skończmy – panowie Kandydaci – z rozterkami rozpostartymi wyłącznie między Moskwę a Brukselę.
 
Jako urodzeni indywidualiści i sobiepanowie Polacy dalecy są od zauważenia tego, co najprostsze: jesteśmy nie wyspą rozszarpywaną albo ściśniętą przez żywioł niemiecki i rosyjski, przez barbarzyński Wschód i arogancki Zachód, tylko jesteśmy jednym z dwóch największych krajów w żywiole środkowo-europejskim.
 
Stoimy w jednym gospodarczym szeregu, jesteśmy w tej samej sytuacji geopolitycznej i gospodarczej, wraz z Litwą, Łotwą, Estonią, Białorusią, Ukrainą, Mołdawią, Rumunią, Bułgarią, Serbią, Chorwacją, Bośnią i Hercegowiną, Węgrami, Czarnogórą, Austrią, Czechami, Słowacją. Na swój własny użytek zawsze rysuję symboliczny trójkąt łączący środki trzech mórz: Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyckiego.
 
Polska – jako kraj, jako ośrodek polityczny, jako żywioł narodowy i jako konglomerat gospodarczy – swoją pełnię uzyskuje dopiero wtedy, kiedy spogląda się na nią w kontekście Europy Środkowej. Czynią to zresztą wszelkie poważne globalne ośrodki polityczne, tylko my jakoś tak uważamy, że jesteśmy kimś wyjątkowym, i że tylko nas widać w tym lesie.
 
Największą wadą Europy Środkowej jest jej polityczna atomizacja: mimo Grupy Wyszehradzkiej i innych mega-regionalnych wynalazków, zawsze każde z krajów – osobno – poszukuje arbitrażu i politycznego patronatu na Wschodzie albo na Zachodzie, czasem ogłaszając doktrynę Dwóch Wrogów albo Kochajmy naszych Wielkich Sąsiadów.
 
Wielce przecież zróżnicowana Europa (Zachodnia) – swojej konstytuanty poszukuje w konstruktywnych porozumieniach. Tam też występują narodowe i etniczne oraz religijne i gospodarcze konflikty: Baskowie, Katalonia, Flandria, Walonia, Belfast, Szkocja, Italia (północna versus południowa), itd. Powstają jednak instytucje wiążące, pozytywne, korzystne dla wszystkich.
 
Nasze problemy środkowo-europejskie kwitowane są trojako:
 
  1. Albo udajemy, że nasi bezpośredni sąsiedzi nie istnieją;
  2. Albo naszych sąsiadów pouczamy i „wychowujemy”;
  3. Albo za plecami sąsiadów próbujemy coś ugrać w Moskwie i Brukseli;
 
Gdyby nie „wspólny wróg” post-radziecki, gdyby nie zmasowana „ofensywa pomocowa” Europy – pozjadalibyśmy się nawzajem już w „nowych czasach”.
 
Będąc krajem położonym na północno-zachodnim krańcu Europy Środkowej – łatwo zapominamy o trzecim (poza rosyjskim i europejskim) żywiole cywilizacyjno-kulturowym mającym bezpośredni wpływ na funkcjonowanie Europy Środkowej, bezpośrednio z nią obcującym. Jest to żywioł Orientu, który ja osobiście wiążę z dziedzictwem Persji, ale współczesność „materializuje” go jako obszar Turcji i Bliskiego Wschodu, aż po Iran.
 
Trzeba wybrać się do Bułgarii, byłej Jugosławii, Rumunii, Mołdawii, na Ukrainę, żeby zrozumieć, jak mały może być wpływ Niemiec czy Francji, nie mówiąc o Great B. w stosunku do codzienności związanej z bieżącymi kontaktami z Orientem. Trzeba też wczytać się w rosyjską politykę w stosunku do Ukrainy, Turcji, Iraku i Iranu, aby pojąć, że Orient jest – mimo wewnętrznej niespójności – silnym ośrodkiem globalnego, a na pewno regionalnego wpływu kulturowego, ślad za tym politycznego.
 
W polskiej historii nie tylko Sobieski, Batory i Warneńczyk brali czynny udział w obcowaniu z żywiołem orientalnym. Mniej ambitnych zapraszam do lektury (chyba ponownej?) Sienkiewicza, bardziej ambitnych – Konecznego (Feliksa), do śledzenia losów Kozaczyzny, a już najbardziej upartych odsyłam do statystyk wskazujących, jak wielki procent naszego słownictwa potocznego i nazewnictwa odwołuje się do języków orientalnych.
 
A nasi prezydenci-in-spe – zakałapućkali się gdzieś między Ameryką, Europą i Rosją. W obecnej kampanii ani słowa jeszcze nie usłyszałem o Grupie Wyszehradzkiej. Poza jednym głosem, na Salonie24.
 
Nieładnie, tak nie robi przyszły naczelny ambasador Polski w świecie!