Wyraźny brak profesjonalnego błazna

2013-04-25 07:06

 

Najpierw cytat, wiadomo skąd: „W Polsce błaznów spotkać można było na dworze Jagiellonów - pełnili oni istotną rolę prześmiewcy, podpowiadając władcom i możnym to, czego inni by im nie powiedzieli. W ten sposób bywali też doradcami, posłami, ustami króla, szpiegami. Oprócz najsłynniejszego z nich, Stanisława Stańczyka, znanych jest co najmniej 11 błaznów służących Jagiellonom. Na dworze Zygmunta III Wazy błaznem był np. Włoch Antonio Rialto. Za swoje usługi otrzymywali oni nawet nadania ziemi. Firmowym błaznem polskim jest Stańczyk (zw. też Stasiu Gąska) – błazen nadworny Aleksandra Jagiellończyka, Zygmunta Starego i Zygmunta II Augusta, znany z ostrego dowcipu. Był postacią często cytowaną przez literatów renesansowych (Łukasz Górnicki, Jan Kochanowski, Marcin Kromer, Mikołaj Rej i in.) – możliwe jest także (i trudne do jednoznacznej oceny), że pisarze ci przypisywali swoje słowa temu błaznowi. W niektórych dziełach literackich (m.in. Weselu Wyspiańskiego) i malarskich (u Jana Matejki) Stańczyk ukazany jest alegorycznie, jako człowiek głęboko zatroskany o swój kraj”.

Znawcy tematu (np. Raj Arumugam), wskazują na legendę Nasrudina, błazna (wise-fool) doradzającego Tamerlanowi. Znaczy – instytucja jest uniwersalna. Rodzina uczonych hucpiarzy wielka jest i historycznie ukorzeniona (cytuję za Grzegorzem Sowulą, Magazyn Literacki "Książki", październik 2009). Bułgaria i Macedonia, choć zdominowane swego czasu przez osmańskie imperium, wyciągnęły własnego mędrka, co zwał się Piotruś Chytrus (Hitar Petar), zaś na Sycylii popisywał się dowcipem niejaki Giufa. Ale to młodziaki w porównaniu z Dylem Sowizdrzałem, czyli Tillem Eulenspieglem, kawalarzem i wędrownym stańczykiem rodem z okolic Brunszwiku. Nieco młodszy od legendarnego hodży, włóczył się po ziemiach germańskich, zajrzał do Niderlandów, wdepnął do Czechów. Czy nie dlatego nasi południowi sąsiedzi wcielili go po latach do cesarsko-królewskiego wojska? Szeregowiec Józef Szwejk idee wielkiego Nasreddina przekuł w „genialnie kretyńskie szelmostwo", dzięki czemu nie tylko udało mu się przetrzymać idiotycznych zupaków, ale pozostać w historii - literatury i obyczaju. Szwejk nie był tak uduchowiony jak Nasreddin, częściej „rżnął głupa" niż sięgał po subtelną metaforę, ale jego opowieści - a nie brakowało mu ich nigdy - miały ten sam skutek: podkreślały bzdurę, wykpiwały tępotę, szydziły z małości, przestrzegały przed bezmyślnością. Funkcjonowały niczym buddyjski koan -nieoczekiwane skojarzenia, jakimi posługiwali się wszyscy wymienieni wyżej mędrcy, zmuszały ich rozmówców do myślenia. A że się śmiali, to tym lepiej. Idries Shah, nieżyjący już afgańsko-brytyjski autor, który zebrał kilkadziesiąt anegdotycznych opowiastek o Nasreddinie, był zdania, że tak właśnie funkcjonuje promowany przez niego sufizm: pradawna wiedza oparta o głębokie przemyślenie i analizę wywołaną pozornie mało istotnymi historyjkami.

Błazen nie mieści się w przyjętym porządku społecznym. Wolno mu znieważać króla i honorować żebraka - i chociaż wiecznie jest w pobliżu władzy, sam znajduje się na marginesie społeczeństwa.  Rolą błaznów było przez całą historię ludzkości odwracać przyjęty porządek społeczny do góry nogami i wnosić chaos - kontrolowany chaos - do uporządkowanego świata. Towarzyszy ludzkości od dawien dawna - jeden z najstarszych błaznów, o jakich mówi historia, był pigmejem i występował przed dworem faraona z egipskiej Piątej Dynastii około roku 2500 przed Chrystusem. Azteccy klauni zostali przywiezieni do Europy przez Corteza po podboju Ameryki Południowej. Yu Sze, błazen chińskiego cesarza Huang-Ti, uratował tysiące istnień ludzkich, kiedy w żartach wyperswadował swemu panu pomysł pomalowania Wielkiego Muru Chińskiego. Średniowieczny dworski błazen miał prawo przemawiać swobodnie (w teorii przynajmniej) do władcy (https://m_avara.w.staszic.waw.pl/fool.html ).

Posada błazna carycy Anny Iwanowny była tak intratna, że wielu wprost ubiegało się o nią. Spadkobiercy wielkich rodzin, jak Aleksy Piotrowicz Apraksin, Nikita Fiedorowicz Wołkowski, a nawet Michał Aleksiejewicz Golicyn nie wahają się podjąć tego zadania. Ton nadaje profesjonalny błazen Bałakiriew, jest też skrzypek Piotr Mira Pedrillo, D’Acosta, portugalski Żyd poliglota (to z książki Henri Troyat’a „Straszne Caryce”).

Znając – choćby ostatnie – doświadczenia polskie (ich symbolem jest Antykomor), nasi milusińscy, których zatrudniamy na najwyższych honorariach, mają kiepskie poczucie humoru i równie kiepską skłonność do poszanowania nosicieli poglądów im przeciwnych. Błazen zaś (szut, trickster, jester?) jest w światowej tradycji kimś, kto przy pełnym immunitecie „naczelnego” ma prawo przekłuwania różnych nadętych balonów, zwłaszcza gdzieś tam, wysoko.

W szkole podstawowej siedziałem w jednej ławce (takiej z kałamarzem, długopisy były zakazane, obowiązywały stalówki) z Bogdanem Szulcem. Bywało, że po szkole chodziłem do niego i z zapałem kręciłem takim poniemieckim urządzeniem z kołem zamachowym, które drobiło siano na paszę dla świń (potem przeczytałem, że to sieczkarnia). On – miastowy – był bardziej oblatany w sprawach gospodarskich niż ja – z pobliskiej wsi. Ale w kwestii pisania wypracowań byłem dużo lepszy od niego. Kiedyś, pisząc z zapamiętaniem kolejne wypracowanie zadane przez „panią” (taka klasówka), słyszę, że Boguś coś mruczy pod nosem. Zacząłem się wsłuchiwać, kosztem moich pięknych i kształtnych zdań w kajecie. I nagle zacząłem się śmiać, do tego stopnia, że ledwo skończyłem swoje wypracowanie. Bogdan bowiem mruczał nadzwyczaj celnie: co się tak spinacie, i tak nic nowego nie wymyślicie, wszystko już jest w książkach napisane. No, trudno o mocniejszą rację!

Więc kiedy mówimy o błaźnie, to chodzi o ten genialny błysk niepodważalnej racji, logiki dobijającej każdą sztuczność, każdą uboczność, każdy fałsz. Na przykład, gdybym miał uprawnienia błazna podczas wczorajszej debaty Instytutu Wolności, przerwałbym śliskiemu narcyzowi, Mariuszowi Grendowiczowi, jego wciąż powtarzane frazy „ja, ponad 30 lat w bankowości, zawsze byłem…”. Zapytałbym po prostu: czy ma pan już ten tytuł magistra, czy tylko ten londyński certyfikat zręcznego bankowca. Celowo znęcam się nad tym zawodowym prezesem banków, bo jest on klasycznym balonem, w dodatku samoodnawialnym, więc błazen powinien za nim chodzić wciąż i wciąż.

Na gorąco, przeszukując pamięć, jedynym dobrym kandydatem na polskiego błazna byłby Janusz Korwin-Mikke: inteligencji mu nie brakuje, potrafi celnie ukłuć, nie rozstaje się ze zdrowym rozsądkiem, popularności można mu pozazdrościć. Może tylko ma za dużo wzrostu? Podobną rolę pełnił niegdyś Kisiel, któremu cudem udało się uniknąć skrytobójstwa ze strony SB (opieram się na książkowej relacji Pawła Wieczorkiewicza). Jego słynne „socjalizm to taki ustrój, który dzielnie zmaga się z problemami, które sam stwarza” – to kanon politologii. Swoim własnym błaznem był Wałęsa, i nie chodzi mi tu o coś obraźliwego, tylko o jego słynne „plusy dodatnie i plusy ujemne”, o równie słynne „stłucz pan termometr, nie będzie gorączki”, albo „nie chcem – ale muszem” czy „nie o take Polske”. Perełki! No, i jeszcze Pomarańczowa Inicjatywa, tyle że władza ich nie trzymała na salonach, ale pod celą.

Może demokracja (nawet taka domniemana, jak nasza) nie potrzebuje błaznów, bo wyposaża życie publiczne w mechanizmy interwencji obywatelskiej? Wątpię. Dlatego jestem za tym, aby otwarto na którymś z poważnych uniwersytetów specjalizację „błaznowanie i błazenada”, i niech to będzie miejsce, gdzie wolno dyskryminować takich tanich wesołków jak Palikot: jemu bym nie dał indeksu na tę specjalność, choć to filozof i dusigrosz w jednym.