Wyzwania dla inteligencji

2010-02-20 23:20

 

/niniejszy tekst jest zaledwie szerszym objaśnieniem intencji leżących u podstaw inicjatywy Forum Inteligencji Polskiej, nie uczestniczy w dyskusji/

 

INTELIGENCJA I JEJ WSPÓŁCZESNE WYZWANIA. PRZYPADEK POLSKI

 

Inteligencja jako fenomen społeczny (a może warstwa zaledwie?) nie jest bytem zdolnym i upoważnionym do występowania na rynku idei, faktów i podmiotów wyłącznie w swoim imieniu i wyłącznie w swoim interesie. W tym założeniu tkwi klucz do postrzegania przeze mnie inteligenta jako osobnika koniecznie wyposażonego w atrybuty obywatelskości, bez których pozostaje on – w moim przekonaniu – zwykłym biuralistą, groszorobem, graczem, kamerdynerem możnych.

Obywatel to taki ktoś, kto ma umiejętność definiowania dobra publicznego i zarazem odruch czynienia go, spełniania misji społecznikowskiej. Wyznaje hasło: „pracując dla kraju, pracujemy dla siebie”, które jest w zdecydowanym kontrapunkcie do hasła „bogaćmy się, a kraj nasz będzie bogaty”. W tym sensie obywatelem może być każdy, z poprawką na kondycję moralną, temperament i zdolność pojmowania rzeczywistości jako takiej. Pośród owych „każdych” inteligencja swoją obywatelskość otrzymuje jako swoisty niezbędnik. Postacie nie-inteligenckie są zawsze usprawiedliwione, jeśli swoją zapobiegliwość, talenty i życzliwość Opatrzności wykorzystują wyłącznie w swoim prywatnym interesie i w swoich osobistych sprawach, natomiast inteligent powinien ciągle mieć poczucie niespłaconego długu społecznego, niepokoju stymulującego go do poszukiwania nowych jakości, które oddałby Krajowi, Społeczeństwu, Historii, Światu.

Każdy człowiek w miarę dorastania powoli odnajduje się w obszarze kulturowym, pośród etosów, które konstytuują jego tożsamość. Inteligentem jest się „z urodzenia” albo z awansu społecznego. Nawet ta część opinii publicznej, która niezbyt ceni warstwę inteligencką lub jest wręcz antyinteligencka, postrzega czyjeś przejście do świata inteligencji jako awans. Inteligent „z urodzenia” od kołyski styka się ze sprawami publicznymi, uczy się postawy służebnej wobec ogółu, doświadcza swoistego pierwszeństwa spraw „pisanych dużymi literami” nad sprawami codziennymi w potocznym rozumieniu tego słowa. Nie przestanie zatem być inteligentem nawet wtedy, kiedy siłą lub dobrowolnie przeniesie się do innych środowisk: gdzieś głęboko w duszy i sercu będzie pielęgnował swoje społeczne posłannictwo, niekiedy przyprawione poczuciem wyższości. Inteligent z awansu jest w dalece odmiennej sytuacji: poprzez wykształcenie, karierę zawodową czy polityczną albo zdarzenie losowe wchodzi w świat inteligencji ucząc się dopiero wszystkiego, co inteligent „z urodzenia” wyssał z mlekiem matki, ale też wnosząc świeżość etosów swojego pierwotnego środowiska. Jeśli z jakichś powodów nie zaadoptuje się w świecie inteligencji – bez szwanku może oprzeć się na opoce, która jest dla niego macierzystą.

Jeśli – wzorując się nieco na języku medycznym - kryzysem moralnym nazywać przesilenie, jakościowe przewartościowania skłaniające do zmiany światopoglądu i postawy wobec spraw publicznych – to Polska jest niewątpliwie w samym środku takiego doświadczenia, a mieszkańcy Tej Ziemi już niemal pokolenie złożyli na ołtarzu przeistoczenia. Dramat polega na tym, że nie istnieje żaden ryt przejścia od rzeczywistości „obozu socjalistycznego” do rzeczywistości „wyzwolenia i współodpowiedzialności”, mamy do czynienia z jedynym, wyjątkowym i niepowtarzalnym procesem, który w sensie filozoficznym pojęcie Transformacji czyni tożsamym z pojęciem Kryzys.

Polski kryzys przebiega w „technologii” wyciszania i tłumienia, jeśli nie rugowania środowiskowych etosów wyznaczających profil obywatela i Polaka lat ubiegłych, ale niekiedy kończących swoją tysiącletnią karierę (Piast Kołodziej). Wiele profesji i ich materialnych „kokonów” znika nie w wyniku naturalnej ewolucji, przesunięcia ogółu ku postępowi, tylko na skutek arbitralnych, odgórnych decyzji administracyjnych. Nie mamy do czynienia z „ostatnimi, co tak potrafią”, tylko z „pierwszymi, którzy okazali się niepotrzebni nikomu”, a to oznacza wykluczenie dla wielu, którzy jeszcze wczoraj czuli się ważnym ogniwem społecznym i ostoją społecznego procesu wytwarzania dóbr i możliwości. Nawet słowo „wielu” jest tu nadużyciem: mowa bowiem nie tyle o wielkiej liczbie jednostek, ale o całych warstwach społecznych, o wielkich zbiorowościach i społecznościach, odłączanych od organizmu społecznego jednym cięciem, bez znieczulenia i bez pomysłu na wypełnienie pustki. Żyją więc społeczne fantomy (znów język medyczny), bez jakichkolwiek materialnych desygnatów i bez krwiobiegu gospodarczego, ale za to z pełnym czuciem, ze swoistą kulturą pozbawioną opoki.

Owa zawieszona w materialnej pustce kultura zderza się z tym, co dotyczy nowych pokoleń. Wbrew zapewnieniom i intencjom Reformatorów młodzież nie jest wychowywana w jakiejś nowej pozytywnej rzeczywistości, tylko w atmosferze wykluczania coraz to nowych połaci społeczno-gospodarczych trzymających się kurczowo „starej” kultury, rugowanych etosów pozbawianych materialnej treści. Nie rośnie więc nam młodzież kreatywna, głodna nowego, tylko hunwejbini głodni czyjejś kolejnej klęski.

Kiedy mówimy o robocie inteligenckiej, zawsze „między wierszami” pytamy o jej – tej roboty – przesłanie ideowo-intelektualne. Takiego przesłania nie wymaga się od środowisk poza-inteligenckich, natomiast lekarz (przysięga Hipokratesa), architekt (stojący pod przęsłem podczas prób), oficer (przysięga wojskowa), duchowny (śluby), polityk (wybory), uczony (weryfikacja hipotez i teorii), nauczyciel (etos), działacz-społecznik (statut organizacji) itd. – wszyscy w jakimś momencie swojej inteligenckiej historii, niekiedy wielokrotnie, składają publiczne deklaracje co do swoich intencji oraz objaśniają sens swojego działania. W ten sposób osiągany jest stan, w którym inteligent w zasadzie ma niepisany zakaz wykonywania swojej roboty mechanicznie, bezmyślnie, bezkrytycznie, w ścisłym związku ze sztucznymi algorytmami i procedurami.

 „Wielkie Litery”, które w innych środowiskach pozostają najczęściej w obszarze duszy i serca, w konwencji wielkich wzruszeń i wspólnotowego ceremoniału, inteligencja adoptuje najczęściej do swojego codziennego języka: Naród, Ojczyzna, Człowiek, Prawda, Racja Stanu, Obywatel, Sprawiedliwość, Samorządność, Demokracja, Patriotyzm – to słowa używane i rozważane co dzień w inteligenckich domach, w inteligenckich rozmowach, w inteligenckich listach i codziennych planach. Można powiedzieć, że inteligencja nawykła jest do codziennego myślenia w skali większej niż tu-teraz, widzi dalej, myśli obszerniej, doświadcza głębiej, pojmuje historyczniej. Niestety, ta sama inteligencja zdolna jest do „zmenelenia” po dwakroć: najpierw stać ją na egoistyczne sprzeniewierzenie się powołaniu społecznemu, racji publicznej, oczekiwaniom „maluczkich”, a zatem nazbyt łatwo skłania się ona do dowolnego przebierania w skarbnicy Ludzkości, do porzucania jednych wartości najwyższych na rzecz innych, atrakcyjniejszych, koniunkturalnie „pożywniejszych”. Jednym słowem, inteligencję stać zarówno na relatywizm moralny, jak też na oczywistą zdradę ideałów, i są to dwa niezaprzeczalne wyróżniki inteligencji na tle jakichkolwiek innych środowisk czy warstw społecznych. Jest to tym bardziej dramatyczne, że to właśnie inteligencja innym środowiskom na co dzień serwuje pakiety moralne i drogowskazy historyczne, jeśli więc w jakiejś chwili obnaża swoją małość, pozbawia swoich „podopiecznych” z dnia na dzień wszystkiego, co zawarte w pojęciach: niezłomność postawy, umiłowanie prawdy, pamięć pokoleń, duma narodowa, godność człowieka. Z przywódcy narodowego inteligencja z jednej chwili może okazać się narodowym maruderem i dekownikiem. Nosicielem pustki moralnej i kulturowej.

Na tym tle prawdziwie szokująca wydaje się rozpaczliwa ucieczka polskiej inteligencji ku Europie. Po raz pierwszy w Historii polska inteligencja – a ogólniej: nawa przywódcza – zdecydowanie i jednoznacznie szuka opoki w kulturze „spoza gór i rzek”, gotowa uznać ją za swoją, choć niekiedy pod surowymi warunkami i zastrzeżeniami. Spójrzmy na Historię: Polonia nie wyrastała ani w Europie, ani w Slavenii, tylko od swego zarania suwerennie, autonomicznie, podmiotowo i „autorsko” wypełniała dziewiczą przestrzeń etniczną i państwową na wschód od Germanii i na zachód od Rusi. Chrzest przyjęto nie w wyniku dojrzenia do monoteizmu, tylko jako tarczę przeciw germańskim zapędom, których i tak nie udało się nigdy w Tysiącleciu zatrzymać na piastowskich granicach. Wrogość wobec Rusi nigdy nie była autentyczna, tylko najpierw wynikała z naszej własnej ekspansji, a potem z niedowierzania, że bity od zawsze „barbarzyńca” może okazać się dojrzalszy politycznie i sprawniejszy militarnie. Jakoś nie udało się Polonii znienawidzieć Skandynawów mimo ciężkich z nimi doświadczeń, natomiast południowych sąsiadów udało się zniechęcić i zdystansować do siebie arogancją i butą.

Polonia budowała swoją silną pozycję w środkowo-europejskiej konstelacji co najmniej dwukrotnie: raz za pierwszych Piastów i raz za pierwszych Jagiellonów. Zawsze w chwilach polskiej chwały większym wrogiem był germański Niemiec niż słowiański Rusin. Kiedy zaś potęga mijała, trwoniona lub grabiona, Niemiec z Rusinem równie stawali się znienawidzeni. Jest faktem, że z dużo większą łatwością dawaliśmy się oswajać kulturowo Zachodowi niż Wschodowi, ale czerpaliśmy pełnymi garściami z obu tych kierunków, a dodatkowo z Orientu.

Od co najmniej trzystu lat Polska „dysponowała” równoważnymi obozami inteligenckimi, z których jeden był pansłowiański, drugi pro-europejski, trzeci mocarstwowo-narodowy. Obecna „stawka na Europę” jest dla Polonii wyborem o tyle ostatecznym, o ile ryzykownym, bowiem wszelkie nasze mentalne związki z Rusią i Orientem nie są ciekawą egzotyką, tylko naszą aż do bólu dosłowną rysą „narodowego charakteru” i będą długo odróżniać nas i izolować w świecie Europy, mimo że ten nasz nowy świat nauczony jest szanować odmienność i różnorodność. Przede wszystkim jednak Europa postrzegana jest jako dawca gotowych kulturowych wzorców w miejsce etosów „utylizowanych” w wyniku Transformacji. Jako antidotum na wszelkie patologie życia społecznego, z którymi nie dajemy sobie rady schowani za państwową granicą.

Europejski wybór – zrazu nie tak oczywisty, zrazu chodziło raczej o rozpaczliwe odnalezienie tożsamości po dziesięcioleciach zawieszenia między rozsądkiem a obowiązkiem – oznacza dla polskiej inteligencji ostateczne uznanie, że Polska skazana jest na podporządkowanie się racjom i procesom wyższym, będącym ponad racje i procesy narodowe, definiowane odtąd jako lokalne, żeby nie powiedzieć: prowincjonalne. Inteligencja polska przyjmuje zatem postawę kosmopolityczną, globalistyczną, stając się apostołem Europy wobec „wnętrza” Polski oraz ambasadorem tejże Europy wobec najbliższych sąsiadów, i to niezależnie od tego, czy owi sąsiedzi potrzebują takiej misji Polaków i akceptują ją. Jeśli na to nałożyć wspomniany wcześniej relatywizm moralny i gotowość do zdrady ideałów – o to dziś ewidentnie i z przekonaniem oskarża się polską inteligencję – mamy gotowy problem tożsamościowy, składający się na dwa „kace”:

-                             pierwszy związany jest z tym, że polska inteligencja zbyt łatwo oddała pole definiowane jako lewicowość, związane z ochroną ludzi pacy (najemnej), ze sprawiedliwym podziałem społecznej puli dochodów, z egalitaryzmem, z równością szans, z rzeczywistym uczestnictwem ludu w sprawowaniu władzy nad codziennością, z rywalizacją inicjatyw obywatelskich pod kątem pożyteczności publicznej a nie partykularnych interesów;

-                             drugi związany jest z tym, że polskiej inteligencji kompletnie „nie wyszła” polska Transformacja, że obok ewidentnych pozytywów skupionych najczęściej wokół kategorii wolności i swobód, Polska doświadcza wszelkich patologii cywilizacyjnych, w tym gospodarczych i społecznych, jakie tylko „wynalazła” zachodnia, techniczna ścieżka rozwoju cywilizacyjnego, a boli to tym dotkliwiej, że nikt nie uprzedzał (i nie uprzedza nadal), że Europa czy Zachód to nie tylko lukrowane witryny, ale też niezbyt „cywilizowane” zaplecze;

Mamy więc bardzo zły okres dla inteligencji, która w wyniku kumulacji różnego zła zawinionego i nie zawinionego opuściła swoje „przyrodzone” miejsce przewodnie w nawie publicznej, została wchłonięta bez reszty przez komercję i politykę, odmawia się jej realnego prawa do autorskich wypowiedzi (co najwyżej akceptuje się jej prawa eksperckie i konsultacyjne), zmusza się ją do opowiadania po jakiejś ze stron różnorodnych konfliktów, pod rygorem skazania na ubożenie i usiermiężnienie, na koniec proponuje się jej role dworskie, i to starannie rozpisane. Nieliczne jednostki niezłomne, wielkie duchem, są poddane ustawicznej presji kaptowania do bieżących spraw poza-inteligenckich.

Problemów tych nie da się obejść chyłkiem po zaułkach, nie da się od nich wyemigrować, nie da się też ich zakrzyczeć urzędowym optymizmem. Polska inteligencja nie tyle powinna, ile m u s i we własnym interesie i w interesie Kraju otwarcie postawić sobie kilka ważkich pytań, które i bez tego kołatają się „z tyłu głowy”. Pośród tych pytań są takie, które nie straciły na swej ważności i aktualności od lat dwudziestu, pięćdziesięciu, sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu (liczby są nieprzypadkowe). Pierwszym z tych pytań jest – paradoksalnie – pytanie o to, któż(cóż) to jest inteligencja, a paradoksalność pytania osadzona jest w tym, że prosimy inteligencję (czyli kogo?) o samozdefiniowanie się. W końcu warto, by inteligencja na własny użytek rozstrzygnęła swój status i kryteria autodefinicji, na przykład, czy warunki społecznikostwa (dobra publicznego) i pracy umysłowej (permanentnego projektowania w skali publicznej) są nierozłączne czy wymienne, jednym słowem, czy jest inteligentem człowiek Dobry, ale Prosty, albo – przeciwnie – człowiek Wyrafinowego Intelektu, ale Cynik. Ale są też pytania ponadczasowe i apolityczne, o Rację Stanu, o Człowieka, o Samorządność i Obywatelstwo, o Gospodarkę i Transformację, o Państwo, o Prakseologię, o Struktury Społeczne, o antynomię(?) Socjalizmu i Rynku, o Postęp (w tym Techniczno-Technologiczny), o Język Formacji Społeczno-Politycznych, o Europę Środkową, o Dialog i Uniwersalizm, o Drogi Awansu Społecznego i Cywilizacyjnego.

Nie bez znaczenia – dla Sprawy i dla samej Inteligencji – jest to, Kto stawia przed nią te pytania i w jaki sposób to czyni. Nie więdnące poczucie wyższości i zarazem szczególnej misji, jakie towarzyszy inteligencji nawet w chwilach dla niej trudnych, czyni ją tym bardziej hermetyczną wobec takich pytań, im bardziej wobec nich jest bezbronna, im bardziej obnażają one bezradność, jałowość, zakompleksienie, autowstręt moralny. Oznacza to, że wara każdemu obcemu i niejednemu swojemu od najpoważniejszych nawet problemów inteligencji, jeśli okaże się nietaktowny i zbyt dosłowny, choćby trafiał dokładnie w sedno. W środowiskach chłopskich przywództwo ustala się na zasadzie przykładu „dobrego gospodarza” oraz posłuszeństwa wobec „twardej ręki”, w środowiskach robotniczych liderem zostaje ten, kto ma odwagę nazywać rzeczy po imieniu i porwać brać „na barykady”, zaś w środowiskach inteligenckich do Prawdy i Racji dochodzi się niekończącymi się dysputami, rebusami i intrygami, a autorytetem zostaje ten, kto pośród duserów i mądrości zdoła przemycić tę szczególną falę uznania dla swojego Programu Wielkich Liter i znaleźć dlań zakulisowych popleczników. Taka jest natura inteligencji, której ani nie sposób „przeskoczyć”, ani nie ma to sensu.

 

Oto – powyżej – kuchnia przygotowań do Forum Inteligencji Polskiej, całorocznej dyskusji poglądów i faktów/zdarzeń, inicjowanej przez ruch inteligencki, cierpiący na wszelkie przypadłości inteligenckie, jakie można sobie wyobrazić, potrzebujący takiej samej terapii, jak cała polska inteligencja.