Wzajemnie (te wzajemnie, liczba mnoga)

2020-02-01 06:43

 

Aby się odciąć od różnych tworów „naukowych”, to zaznaczę od razu, że kiedy mówię „wzajemnie” – to mówię o dążeniu „różnorodności” do „komplementarności”. O dążeniu tego co zróżnicowane do stanu najlepszego z dopasowań. Nie mówimy zatem o znanej z nauk społecznych tzw. regule-zasadzie wzajemności (reciprocity rule, règle de réciprocité, Reziprozitätsregel, czyli „jak Kuba bogu tak bóg Kubie), tylko o poszukiwaniu takiej mnogości kooperatywnej, myślącej o sobie pozytywnie, która możliwe najskuteczniej uzupełnia niedostatki własne każdego uczestnika wspólnoty – pozytywami innych uczestników, aż do „pełni”, nasycenia.

Wiem, używam języka nieprostego, poprawię się…

Wyjaśniam: jeśli dla pełni satysfakcji potrzeba nam np. stu przesłanek, a sami mamy ich tylko 15, to łączymy się z innymi, których niektóre przesłanki są podobne do naszych (mogą się okazać konkurencyjne), ale inne są nam „brakujące” i włączamy je do swojego „pakietu dostępnego”, aż – pozyskując nowych „wspólników” z kolejnymi przesłankami – zbliżymy się zauważalnie do owych 100.

Im mniejsza liczba „wspólników” wkraczających do tak pojmowanej „zupełności” – tym ściślejsza ich współpraca, ze względu na niemal „cielesne” obcowanie w warunkach tzw. bezpośredniej kontroli społecznej. To nie sztuka zebrać 100 wspólników, każdego z nową przesłanką nam potrzebną. Sztuką jest stworzenie dużo mniejszej wspólnoty, ale tak samo „zupełnej”, bo każdy wspólnik dorzuca nie jedną, ale kilka atrakcyjnych przesłanek.

Można sobie wyobrazić zbiorowość, która w odpowiednich warunkach społecznych, cywilizacyjnych (opartych na doborze spośród różnorodności) daje „najmniejszą z możliwych” wspólnotę zupełną. Taką wspólnotę nazwiemy  WZAJEMNIĄ, a zarazem jest to zbiorowość zdolna do aktywności opartej na bezpośredniej kontroli społecznej.

Oto właśnie wyłożyłem językiem logistyki – ideę kooperatywizmu, spółdzielczości. Tam, gdzie zbiorowość jest nie-komplementarna, gdzie niepożądanie różnicowane są „pozycje” między wspólnikami, gdzie pojawiają się relacje władza-podległość, gdzie wspólnota rozrasta się poza granice bieżącej orientacji każdego z uczestników – spółdzielczość jest niemożliwa.

To jest powód (obok rozmaitych patologii o charakterze politycznym, władczym, zarządczym), dla którego spółdzielczość napotyka granice upowszechnienia. Przecież spółdzielczość, w założeniach będąca „zbiorowym samo-zatrudnieniem”, jest jedyną formą kooperacji ekonomicznej, w której możliwy jest „stan bez wyzysku”. Możnaby oczekiwać, że kooperatywy i spółdzielnie „dostaną samonapędzającego impulsu” – ale tam, gdzie nie ma dążenia do kompletowania minimalne pełni pozytywnej – ów impuls wygasa.

Mamy przykład Kraju Rad, który miał opierać się na idei „zrzeszenia zrzeszeń wolnych wytwórców” – a jednak niemal od swego zarania poddany został kontroli ze strony „komisarzy” i u-hierarchizowany przez nawarstwiające się „nadbudowy”, pod każdym względem biurokratyczne. Poddany też został kontroli „czekistów”.

Oczywiście, przeciwnicy „socjalizmu spółdzielni i samorządów” grają na tej nucie, udowadniając, że „komunizm jest utopią”. Sam Lenin, twórca rewolucyjnych podwalin wszechrosyjskiego kolektywizmu – już w 1920 roku czynił trockistom uwagi o „dziecięcej chorobie lewicowości”, pouczając, że „niektóre postulaty, naturalne dla socjalistów w czasach pokoju, muszą zostać przewartościowane w imię obrony osiągnięć już uzyskanych”. A co dopiero mówić o ówczesnych zachodnich apostołach kapitalizmu, burżuazji, obszarników…

Warto zatem wczytać się w to, co na temat kooperatywizmu tworzył Edward Abramowski, głównie w kwestii samo-przeobrażenia się mentalnego, rozumienia procesów społecznych na poziomie Mikro, a nawet Nano.

Temat na razie sygnalizuję.