Z fusów, byle celnie
Nie jestem aż tak pilnym obserwatorem bezeceństw dokonywanych u szczytów władzy. Swoje niniejsze-poniższe opieram na rozmowach „o wszystkim i o niczym” z wieloma ludźmi, którzy na moich oczach ze „zwykłych” społeczników w ciągu kilkunastu lat stawali się postaciami państwowymi. Jestem-byłem po imieniu z co najmniej kilkudziesięcioma ludźmi, których mediaści w głównych audycjach dnia przedstawiają jako „byłych” lub „aktualnych”. Obsadzali lub – nieliczni – obsadzają nadal kluczowe miejsca w takich instytucjach jak:
- Kierownictwa parlamentarnych partii politycznych;
- Parlament;
- Ministerstwa;
- Zespoły eksperckie znane z mediów;
- Zarządy gigantycznych spółek państwowych i prywatnych (TVP, TP SA, KGHM, Poczta Polska, Polkomtel, Orlen, Air-Tour, LOT, Ekofundusz, NFOŚ, itd.);
- Narodowe Fundusze Inwestycyjne;
- Narodowy Fundusz Zdrowia (Kasy Chorych);
- Kancelaria Premiera i Kancelaria Prezydenta;
- Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji;
- Tygodniki i codzienniki oraz inne redakcje, rektoraty uczelni;
- Banki i Związek Banków Polskich oraz NBP i RPP;
- Sąd Najwyższy, Trybunał Stanu;
- Urzędy Marszałkowskie, urzędy Wojewodów;
- Kościół katolicki i prawosławny;
To nie przechwałka, tylko swoisty przypis, za pomocą którego podpowiadam Czytelnikowi, że nie konfabuluję. Jednocześnie przyznaję się do niewiedzy wynikającej z tego, że żadna, absolutnie żadna z tych rozmów nie miała charakteru „dealu”: kiedy te znajomości zawierałem „za młodu”, Los oszczędził mi „wkręcenia” w rozmaite układziątka, nie cieszę się „biznesowym” zaufaniem osób, które mimo to w mojej obecności nie trzymali wszystkiego za pazuchą, tylko dość swobodnie, nie zawsze zaś konkretnie, snuli swoje wyobrażenia o tym, czym jest i czym powinna być „nawa państwowa”.
Osoby te poznałem na uczelniach, podczas „wyjazdów integracyjnych”, organizując studenckie życie artystyczne, turystyczne, naukowe, robiąc w różnych konstelacjach za społecznika, a z czasem menedżera spraw publicznych. Szczytów nie osiągnąłem, ale na pewno byłem po wielekroć w „ostatniej bazie wypadowej”, więc widziałem „z dołu”, jak się szczyty zdobywa. Tej wiedzy nie ma w podręcznikach, tym bardziej w mediach.
Otóż – to chcę powiedzieć wyraźnie, i mogę powtórzyć gdziekolwiek – wszyscy ci panowie (i nieliczne panie) traktują zestaw kilku tysięcy urzędów, organów i służb jako „miejsce zatrudnienia”, w którym lokują się sami własnym staraniem (z wykorzystaniem swoich matecznikowych środowisk) lub „z nadania” tych pierwszych. Ich mocodawcą nie jest Naród, Polska, Społeczeństwo – tylko bardzo konkretne grona koleżeńskie, w których generuje się rozmaite rekomendacje, świadectwa, rękojmie. Kilkanaście razy byłem świadkiem, jak Bardzo Ważny Urzędnik, w ciągu nie więcej niż dwóch godzin, odebrawszy i nadawszy kilka telefonów, mówiąc do słuchawki językiem lekko zawoalowanym, załatwiali komuś zatrudnienie wysoko-uposażeniowe, a jedynym kryterium wobec zatrudnianych było osobiste zaufanie i pewność ich lojalności, kiedy przyjdzie „coś wspólnie zrobić”.
Byłem na przykład, całkiem niedawno, w gronie około 30 znających się od lat osób, do których, w koleżeńskiej atmosferze, a nie ex cathedra, przemawiał jeden z nas na temat polityki, tymi słowy: „słuchajcie, marzy mi się, że kiedyś, kiedy będziemy posłami itd., z różnych opcji politycznych jakie tu reprezentujecie, i do których się nie wtrącam, otóż będziemy mogli, przed podjęciem strategicznych ustaw i decyzji, usiąść w koleżeńskim gronie i przegadać wszystko, a nie naparzać się z trybuny sejmowej i poprzez media”. Odezwałem się natychmiast: „słuchaj, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie wyłożyłeś, jak działa kamaryla?”. No, teraz Czytelnik już chyba pojmuje to, czego nie pojmowała moja pierwsza teściowa: tylu ludzi znasz, a sam jesteś nikim.
Podobno rozmaite zestawy zaledwie 20 (spośród około 300) aminokwasów (tak zwanych biogennych), które generują tysiące białek, decydują o biologicznej istocie życia, przede wszystkim o metabolizmie. Tak jak istnieje kilkanaście tysięcy stowarzyszeń, redakcji, niby-firm, kółek, spośród których niektóre mają „moc nomenklaturową” (i to nie tylko w sferze państwowej, publicznej, uspołecznionej, ale też prywatnej) i decydują o obsadzie kadrowej najważniejszych podmiotów. A obsadziwszy już owe podmioty – uruchamiają ich „metabolizm” na mocy kontaktów nie dających się nijak sformalizować, wedle swoich nomenklaturowych rytów wyniesionych z owych stowarzyszeń, redakcji, niby-firm, kółek.
Wielkie mi mecyje, że po raz kolejny nakryto – w żenująco infantylny sposób – jak przedstawiciele nieco konkurencyjnych „mocy sprawczo-nomenklaturowych” załatwiają – za plecami i bez wiedzy obywateli – rozmaite geszefty, pełniąc w tych geszeftach role rozmaite, zależnie od tego, kto do kogo ma interes: mężów stanu, świętych krów, szmondaków, posłańców, firmantów, łaskawców, rejentów, propagatorów, opiekuńczych duchów, wykonawców, notariuszy. Przecież to jest istota opisanego wyżej „metabolizmu”! Inaczej „się nie da”!
Polskie Państwo kpi z obywatela, obwołując się w Konstytucji „demokratycznym państwem prawnym”. Gdyby tak było – to Twoje – Czytelniku – wkurzenie wiadomością aferalną owocowałoby natychmiastową dymisją, a na pewno dyskwalifikacją wszystkich, którzy mają coś wspólnego z ową wiadomością. Tymczasem – mój Czytelniku-Samobójco – w swej masie masz raczej ochotę „się załapać” w tym niezdrowym metabolizmie, byle uniknąć roli karmy a stać się karmionym, a mniej Ciebie interesuje prawna, obyczajowa, uczciwościowo-sprawiedliwościowa pryncypialność. I to jest właśnie ów nie dający się uchwycić żadnymi miernikami sposób funkcjonowania Władzuchny, nazywany systemem-ustrojem.
Coś jeszcze wyjaśnić… bo idę na rozmowy…?
PS
Przyznaję, że w gronach, o których napomykam powyżej, zdarzają się dżentelmeni, mężowie, damy