Z punktu widzenia

2011-11-14 07:52

Siadam sobie oto w fotelu Oświeconego Absolutu. Nie interesują mnie ministerstwa, partie, koterie, w jakimś sensie nawet grupy towarzyskie i rodzinne.

 

Jako, że mam do czynienia z Absolutem, do tego Oświeconym, interesuje mnie Piękno, Dobro i Prawda. Nie biorę podarków ni łapówek ani wyrazów wdzięczności, nawet komplementy mnie nie interesują, w ogóle jestem niesprzedajny.

 

I patrzę na ten Kraj Umęczony.

 

Cóż przeszkadza temu Ludowi żyć?

 

Dobrobyt i Dostatek. Pełno ich – ale nie wszędzie. Średnio-statystycznie jest  nieźle, ale jakoś tak się dzieje, że 60-70% mieszkańców Kraju Umęczonego ma problem z zaspokojeniem potrzeb uważanych powszechnie za podstawowe przy dzisiejszym stanie cywilizacji. Zaś 26%, mimo że się ograniczają, ma i tak problem z dopięciem budżetu domowego (nie wystarcza im „do „1-go”).

 

Demokracja. Nie ma lepszego gwaranta Demokracji, jak Konstytucja, organizująca tzw. ład ustrojowy. Dlaczego więc występuje poczucie „deficytu demokratycznego”? Jakoś tak się składa, że im bliżej komuś do Dobrobytu i Dostatku, tym więcej wokół niego Demokracji. Zaś zgrabny system Zakleszczy eliminuje niektórych poza margines Demokracji, co najwyżej serwuje im „demokrację wykluczonych”.

 

Sprawiedliwość. Ta społeczna, ta ekonomiczna i ta polityczna mają się dobrze. To znaczy, że „duży może więcej”, bo skoro jest duży (bogatszy, ustosunkowany, funkcyjny) – to świadczy, że jest społecznie sprawny i warto stawiać na niego, a nie na pechowców i nieudaczników. A że przy okazji krzepną Monopole żyjące z bezwzględnego wyzysku – cóż, takie są oczywiste koszty nowego, lepszego ładu społeczno-politycznego.

 

Państwo Rzeczpospolitarne. Niemal od każdej społecznej czy gospodarczej bolączki jest jakaś komórka, komitet, rada, urząd czy organ, powielane wieloszczeblowo, a w nim dziesiątki, a nawet więcej rozmaitych specjalistów od słania kwiatów u stóp obywateli. A jednak wtedy, kiedy najbardziej oczekuje się od Państwa sprawności, roztropności i służebności – obywatele doświadczają czegoś zgoła innego.

 

Wybory reprezentantów i przedstawicieli. W to święto demokracji zdawać by się mogło, że obywatele świadomi swoich wyborów idą masowo obierać najlepszych i najzacniejszych spośród siebie do ról ważniejszych niż szare i codzienne. Ale jest odwrotnie. Chyba dlatego, że lud nie ma wpływu ani na dobór kandydatów, ani na skutki swoich decyzji urnowych, a wybrańcom może co najwyżej wyrzekać, i to w formie procedur z góry przewidzianych.

 

Samorządność i podmiotowość obywatelska. W kraju, który wydał Solidarność i Papieża, a na liście postaci historycznych ma swoich synów i córki znane na całym świecie z tego, że „za wolność waszą i naszą” – nie może być inaczej, jak dostatek obywateli światłych , rozumnych i rozgarniętych. A jednak, zamiast czynów wzniosłych i pracowitych, raczej warchołów widujemy, pełnych pretensji o wszystko. A kto przedsiębiorczy – temu kłody pod nogi i dodatkowe koszty, żeby znał cenę odwagi.

 

Ochrona zdrowia. Zarówno Konstytucja, jak też fundusz ponad 30 mld. złotówek, do tego liczne ubezpieczalnie oraz pogotowia stoją na straży zdrowia i życia drogich pacjentów. Tym bardziej stoją, im droższy jest pacjent. Znaczy: im więcej zapłaci on lub ktoś w jego imieniu. Choć bywa, że nie ma komu zapłacić, wtedy pacjent musi sobie sam radzić.

 

Edukacja. Od żłobka począwszy, aż po późną starość można się w Polsce uczyć, uczyć, uczyć. I trzeba, nie tylko można, bo inwestycja w siebie to najlepsza inwestycja. Może zresztą nie trzeba się uczyć, bo po co coś umieć, skoro można edukację sprowadzić do zaliczeń i certyfikatów. Cały „system” zatrudnieniowy i edukacyjny osadzony jest na papierologii, zaś to, co kto umie – to się dopiero okazę, najwyżej się takiego kogoś podszkoli…

 

Zabezpieczenie socjalne. Oczywiste jest, że tak bogato żyjące społeczeństwo nie wymaga żadnej opieki socjalnej. Co prawda, są różne jednostki niezadowolone, np. bezrobotni, bezdomni, pracujący nędzarze, emeryci, ofiary oszustw urzędniczych albo rwaczy dojutrkowych – ale skoro mają problem, to na pewno są sami sobie winni, choćby ich były miliony. Nie chcą może się adoptować do najlepszego z ustrojów, a może już tak mają…

 

Kraj Umęczony zatem przeżywa właśnie okres Postępu Wmówionego. Objawia się ów postęp tym, że mimo rozmaitych przesłanek i sygnałów, że nie jest najlepiej – nie znamy dobrego, konstruktywnego języka, aby wyrazić swoje obawy. Bo język oficjalny, czyli taki, który „obowiązuje” – to język „yes we can”, albo „keep smiling”, albo „carpe diem”. Zaczarowujemy swoje smutki i deficyty „inwestowaniem w siebie”, „wybierając przyszłość”, a kiedy potrącimy nutę żalu i rozczarowania – czujemy się jakbyśmy puścili bąka. Nieładnie, nieprzyjemnie, nieestetycznie.

 

Trzeba z żywymi naprzód iść. Nawet, jeśli się zdechło.