Zajączkowo

2015-04-05 08:35

Zajączkowo

Ze Lwowa do Przemyśla wyruszyłem „przemytnikiem”, czyli autobusem przewożącym niepoliczalne ilości towarów zakazanych i policzalne (liczą pogranicznicy) ilości „mrówek” zarabiających na omijaniu przepisów celnych.

Przemyśl w Wielką Sobotę okazał się takim zadupiem, że zadzwoniłem do rezydujących w górach przyjaciół, iż skręcam na północ i jadę do Warszawy. Oni jednak znaleźli kogoś, kto jedzie z Warszawy w beskid Niski i nas pożenili. Timing zaskutkował w Tarnowie.

Do Bartnego przyjechałem pierwszy raz. Schronisko maciupeńkie, w lasach Łemkowyny rzucone miedzy szlaki, dobre domy drewnianych wiosek i społeczności cerkiewno-unicko-katolickie: https://www.gorlice.pttk.pl/  . Za to osoba zawiadująca tym przybytkiem – to niegdysiejsza postać Chaty Socjologa, Andrzej Wiórko, znany starym Otrytczykom jako „Lenin” (kiedyś bardzo go przypominał).

Dojechaliśmy – Profesor Jacek na pokładzie miał dorosłe potomstwo i mnie – jeszcze „za widu”. Kilkadziesiąt kilometrów – niemal ściezynami (GPS zwariował).

Lenina nie widziałem ładnych parę lat: jesli nadal jest Leninem, to raczej „późnym”. Dojrzałym, mądrym, serdecznym.

Nastąpiło późne obiadowanie. Kuchnia leninowska, wspomagana przez zastępy druhen, znakomita. Naleśniki, krokietu, a potem biesiada przy stole zastawionym surowcami kanapkowymi. Tak sie złozyło, że znałem tylko kilkoro z licznego grona. A więc nowe koleżeństwa, zwłaszcza że w ruch poszła gitara. Kilku grajków pokazało, co potrafią, ja się powstrzymywałem do późnej nocy, warto było słuchać, co mają do zagrania nowi znajomi.

Z czasem stół podzielił się na dwa zespoły: biesiadników śpiewających i filozofujących. W powietrzu fruwały nuty i pojęcia rodem z ław uniwersyteckich. Siedziałem pomiędzy, ale nie odczuwałem chaosu. Tak ma być.

Z czasem w kuchni, obszernej rodzinnie, wyodrębniło się grono trzecie, rozprawiające o zaułkach ludzkiej duszy. Zapamiętałem rozważania o różnicy między wizerunkiem a reputacją. I o tym, jak niekiedy człowiek szuka pomocy u współ-będących poprzez zachowania absolutnie odstręczające. I o tym, jak syn z ojcem, spotkawszy się po latach, niezgrabnie się do siebie przyzwyczajają i dopasowują, na oczach społeczności mało tym zainteresowanej. No, dobra, to były plotki, ale za to życzliwe, bo mówiono o konkretnych osobach spoza kuchni...

Wymiękłem grubo po północy. Dla mnie ta sobota była rzeczywiście Wielka.