Zakamarki kiszyniowskie

2015-05-20 07:34

 

Co się robi, kiedy ma się zaledwie popołudnie na zapoznanie się z miastem, widzianym jeszcze „za dawnych czasów”? Się bierze mapkę i idzie się „tam gdzie wszyscy”.

Wykorzystałem mapkę znalezioną w autobusie ze Lwowa do Kiszyniowa, wydruk z internetu. Najważniejszy jest bulwar Stefana, założyciela państwa mołdawskiego (Ştefan cel Mare şi Sfânt). Z „mojego” hotelu „Cosmos” wspinam się pod górkę – i już jestem na placyku, gdzie mamy i Mołdawską Akademię Nauk (Academia de Ştiinţe a Moldovei), i hotel Kiszyniów, i pomnik wyzwolicieli Mołdawii spod okupacji hitlerowskiej. Tu zaczyna się ulica "Stefana Wielkiego i Świętego". Jakie miasto w Polsce ma główną ulicę poświęconą założycielowi państwa? Bo na przykład Wilno ma ulicę Giedymina (i do tego wzgórze), Praga ma Plac Wacława (Czesi pieszczotliwie go nazywają „Václavák”), Węgrzy mają Wyspę Małgorzaty (Margit sziget), Rosjanie poświęcili wybitnemu carowi nazwę miasta. Eeeh, może się czepiam, ale chyba ani Mieszko I, ani Bolesław Chrobry, ani nawet Kazimierz Wielki nie ma takiego wzięcia w Polsce, jak wybitni władcy, a przynajmniej założyciele państwa w innych krajach naszego regionu.

Idę sobie ulicą Stefana i widzę to, co wszędzie na świecie: historia spleciona z teraźniejszością, architektura „sztukaturowa” sprzed wieków z architekturą szkła i aluminium. Kawiarenki z duchem miasta, do tego sale koncertowe i McDonald’s.

Punkty serwujące kawę i pizzę – są wyraźnie nadreprezentowane. A papieros jest rozrywką nadużywaną.

Może niecałe 2 km lekko pod górkę – i jestem w centralnym miejscu miasta. Zbieg okoliczności i może czyjś zamysł sprawił, że „w poprzek” bulwaru Stefana mamy oś: z jednej strony wielkie gmaszysko rządowe, z drugiej zaś strony prawosławna Catedrala Nașterea Domnulu (Sobór Narodzenia Pańskiego), pomiędzy nimi zaś Arka Zwycięstwa (Arcul de Triumf,  Porțile Sfinte), wystawiona po wojnie rosyjsko-tureckiej.

W cerkwi – charakterystyczny wielogłos muzyczny (znany mi z Beskidu Niskiego i z Hajnówki), puszczany z taśmy, ale robiący nastrój.

Na szachownicy rozmiarów salki wykładowej – dwaj mistrzowie przenoszą ciężkie pionki grając jakąs partię szachów, wymagającą sporej kondycji. Wszędzie pełno ludzi, w tym rozbrykanej dziatwy, widac że lubią to miejsce.

Owa oś wytyczona jest pośród zieleni parkowej, a obok – za nieco skromnym na tle owych budowli pomnikiem Stefana jest inny park. Za nimi zaś – patrząc wciąż od strony hotelu Kiszyniów rozpoczynającego trasę – rozpoczyna się „lepsza dzielnica” z rasowymi budynkami: imponujące budowle Parlamentu, siedziba Prezydenta (gmaszysko pnące się ku niebu) oraz niemal bajkowe w kształcie, sięgające chmur Ministerstwo Rolnictwa. Pomieściłoby chyba wszystkie polskie ministerstwa razem wzięte. Powalające gmaszysko. Jest też opera i kilka „pomniejszych” budowli.

Wracam między ludzi, do parków i na Bulwar. Kupuję sobie truskawki, lody, napoje – jak turyście przystało. Podkusiło mnie, by powędrować równolegle do głównej ulicy. I znalazłem to, co przeczuwałem. Wyobraźcie sobie cichą uliczkę „na zapleczu” głównego bulwaru. Wchodzimy w bramę budynku jedno-dwu-piętrowego, jak na Foksal czy Smolnej. A w tej bramie – kilka rodzin założyło mikro-wioskę wielkomiejską, klocuszki „mieszkań” poprzylepianych do murów, każda izba budowana oddzielnie, kiedy kto miał jakiś grosz, małe opłotki, drzewko, koty wygrzewające się na słońcu. Wszystko to (pięć-sześć rodzin niczym w mrowisku) na podwórkowej powierzchni może 200 metrów kwadratowych. Wiedziony duchem eksploratora – znalazłem kilkanaście takich bram, i uderza mnie różnica niemal cywilizacyjna: oficjalny Kiszyniów to Bulwar, a ten orientalny – kwitnie równolegle. Tam urzędy, teatry, opery, banki, makdonaldy, sprzedajnie gadgetów elektronicznych i markowych ciuchów – a tu ludzkie życie codzienne, i mały teatrzyk „Teatrul Luceafărul” (Teatr Wielkiej Gwiazdy), i knajpeczki w domowym stylu, każda o nazwie nawiązującej do sentymentów i historii.

Na jednym z takich podwórek „dopadli” mnie agitatorzy spod znaku gwiazdy (tu wszyscy są co najmniej dwujęzyczni). 14 czerwca są tu wybory do rady miasta, agitacja idzie pełną parą. Wziąłem gazetkę, a potem przysłuchiwałem się, jak młodzi ludzie z nieudawanym zainteresowaniem rozmawiają z jedną z mieszkanek „wielkomiejskiej wioski” o różnicy między „tamtymi” i obecnymi czasy, o położeniu emerytów i pracowników, o warunkach socjalnych.

No, dobra. Bulwar też niezgorszy. Oto znajduję fragment ulicy, przypominający Arbat, bazar Różyckiego i podobne miejsca. Tam zaś mydło i powidło, najczęściej pamiątkarsko-artystyczne. Asortyment – jak wszędzie. Obok badziewia – cudeńka. Z rzeczy nieznanych w innych miejscach – filcowe fikuśne kapelusiki z napisami „dyrektor sauny”, „mafia”, „dobremu kotu zawsze marzec”. I wynalazek na modłę fletni pana: ludowe z wyglądu fujarki powiązane w pakiet różnych tonów, na których gra się dmuchając pod specjalnym kątem. Wystrugane niemal na żywo z miejscowego drewna. Oraz drweniane, rzeźbione w fikuśnych kształtach „butelki” na rozmaite napoje, najczęściej wyskokowe.

To samo – tylko z „lepszą” ceną (a i bazarowe są niemałe) – dostanę obok w takiej mołdawskiej Desie-Cepelii. Że niby jakość gwarantowana.

Częstym motywem rzeźbiątek – poza winogronem, co w Mołdawii oczywiste – jest sowa. Zastanawiające...

Znów widzę przyzwolenie władz na rwactwo dojutrkowe. Najlepiej widać na „usługach”. Kurs hryvny do lei w różnych punktach – od 0,5 do 0,8. Biedni ci turyści. Przecież nie będą biegać po mieście i szukać najlepszej oferty.

Flori, flori, flori. Wszędzie kwiaty i kwiaciarnie. I wiosna w ludziach, toteż kwiaty szybko zmieniaja właścicieli: najpierw dostaje je odpłatnie młodzieniec, potem wręcza swojej wybrance.

Już się zmęczyłem. Słyszę wszystkie języki turystyczne świata, do tego polski, litewski. Niby 20-ta, a tu życie jakby się zaczynało. Muszę odespać dwie noce autobusowe.

„Mój” hotel jest bardzo radziecki. Nie wszystko działa, siermięzność wszechobecna – ale ludzie serdeczni. I co z tego, że drożej niż w bardziej eleganckim „Kiszyniowie”?.

Jutro jadę dalej, zostawię na potem ten dobry kraj winogron, cerkwi, kwiatów, młodzieży, kawy i pizzy oraz tajemniczej sowy.